wtorek, 14 września 2010

Z dziennika M.P. - rozdział XI

 katar


W pracy bywa zabawnie. Jak już człowiek jedzie w taxi, może sobie posłuchać dwuznacznych dialogów w stylu „- wiesz, Bogdan, pytałem o tą twoją rurę tam, gdzie chciałeś, ale niestety mają tylko rury w tak fatalnym stanie jak twoja.” Albo w odpowiedzi na prośbę o powiadomienie klienta: „- pan już dochodzi” lub „- klientka już zeszła”. Co ciekawe, kiedyś odkryłysmy z koleżanką z konkurencji że, w „19-tkach” dziewczyny mają w zwyczaju informować o tym, że klienci dochodzą, ja mam bardziej nekromankie ciągotki, bo moi klienci albo już zeszli, albo zaraz zejdą :) Tak że – lepiej do mnie nie dzwońcie.
Coś jest mrocznego w tej pracy, bo ostatnio jak kierowca poprosił „- Zero-jeden, możemy tego Kopernika powiadomić?”, to mi się wyrwało, że owszem, spróbuję, ale obawiam się, że Kopernik raczej nie żyje. 
A teraz na dodatek od pół godziny wydzwania jakiś pan, chyba pomylił numery, z pytaniem czy dzisiaj jest jakiś pogrzeb...

Ale dzisiaj nie będzie tak zabawnie, bo choróbsko domowe ma się dobrze i w całości zaskłotowało mój nos. Więc brzmię jak Maja Komorowska (w dodatku zakneblowana szmatą), i kierowcy chyba jeżdżą na totolotka czyli na chybił-trafił, bo nie wierzę, żeby rozumieli jaką ulicę i z jakim numerem im nadałam. Ma to swoje plusy, bo zamiast wymieniać męczące uprzejmości przez telefon i radio, po prostu wydaję stłumiony bełkot a'la Marsellus Wallace z piłeczką w ustach, w piwnicy u Zeda.

Aż dziw bierze, że to tylko katar, a nie grzybica, biorąc pod uwagę poziom zagrzybienia w moim domostwie słodkim i nadobnym. I nie mam na myśli obcowania z moimi znajomymi – starymi grzybami ;), ani grzyba naściennego, mam na myśli to:


Ha! Jak mi wyrośnie kapelusz, znaczy, żem się przeżarła. I weź to człowieku nawlecz wszystko na nitkę, weź zmuś inżyniera Misińskiego, żeby postawił dobudówkę, co by było gdzie to suszyć i mrozić. Już tyle tego nanizałam, że mamy więcej kilometrów sznurków z grzybami niż rząd Tuska autostrad na Euro 2012. Zadziałało zaklęcie Jagody, która zawsze na spacerach woła „taś, taś, gzibki, choćće do mamy!”.
Wepchnę sobie w nozdrza dwa tampony i idę rzucić się na słoik z grzybami, a potem poczekam na jakieś niepokojące wieści, bo przecież za godzinę Kalinescu kończy szkołę. Brrr!


Brak komentarzy:

GRY