czwartek, 8 września 2011

112 - Irena to dziwka

…tak zwykli mawiać ci, co jej nie mieli, a bardzo chcieliby mieć…

Wystarczyło, że poniżej wspomniałam tylko o Irenie, a ta bitch od razu się zemściła.
Mały huragan rozpętał się w moim kiblu, kiedy byłam w pracy, a reszta spała w najlepsze. Pęknięty wężyk od junkersa zrobił w chacie tyle zła, co junkers-bombowiec, wesoło chlustając wodą od sufitu w-c po podłogę piwnicy sąsiada.
Zamiast rzucić się do łóżka po nocce, brodziłam więc w rozlewisku – Dolinie Rospudy kibelka jak ta klempa na bagnach. Klempy podczas brodzenia chyba tyle nie przeklinają, bo inaczej myśliwi mieliby łatwe używanie. Tak na marginesie – to by nie było głupie, o ile przy okazji zlikwidowaliby jakieś 80% społeczeństwa, mierząc celnie do wszystkiego co bluzga na głos i wzywa pod niebiosa wszystkie wszechkurwy macie.

Gdy już z grubsza odessałam morza cieczy, wyrzuciłam rozmokłe kosmetyki i proszki do prania, odklejone regipsy i zalane w trupa papiery toaletowe, Kocuru, przerażony ogromem mokrych ręczników i szmat, włączył pralkę. Po czym spektakularnie jebła zamokła instalacja i na długie godziny zostaliśmy pozbawieni i wody i prądu.
Jakoś się przyzwyczaję do życia jak za króla Ćwieczka, skoro i tak Halyna wiąże drzwi na bandaże, odkrywa penicylinę na serkach w lodówce, a ja nie od parady robiłam klosze na świeczki z zakrętek PCV – pomyślałam, kołysząc do snu gigantyczny wkurw na wytęsknionej poduszce. I zasnęłam z wesołym spostrzeżeniem, że mogę spać do oporu, jeśli teraz będzie ciemno 18h na dobę i nie ma się jak umyć.

Szczęście, że Kocur para się hydrauliką i jeździ w zespole z elektrykiem, bo w czasie gdy śniłam o podstawowych mediach, oni jakoś wskrzesili Frankensteina ze starych kabli i rur.

Co by nie mówić: obraz mojej latryny po tym wszystkim, dopełnia teraz idealnie klimat grozy i 6 stopni na plusie. Można powiedzieć, że mam wręcz niebywałe szczęście, bo np. tacy filmowcy w USA muszą usychać tygodniami na pustyni w Arizonie, czekając na odpowiednie światło i scenerię. A my tu: rach-ciach, jedna nocka z małym grzechotnikiem z Termetu i wnętrze wygląda idealnie jak ten dom z remaku „Teksańskiej Masakry Piłą Mechaniczną”, w którym zamordowano większość bohaterów. Czyli zgodnie z atmosferą kalendarzowo-rodzinną.

P.S. Wszystkie gacie mokre. Irena moczy bieliznę na widok której, zwykłe kobiety ze wstydu się rumienią. Kołysze biodrami w takt tylko sobie znanej melodii, lecz wystarczy na nia spojrzeć, by wiedzieć, że to szlagier…



Scenka religijno-siostrzana:
J.: - o Jezu!
K: - powiedziałaś święte imię, zaraz po ciebie przyjdzie Jezus!
J.: - o Jezu!
K.: - znowu to powiedziałaś, teraz przyjdą tu dwa Jezusy!
(pędzą ciemne chmury, nad Polską przetacza się wołanie świebodzińskiego Jezu, który wzywa na zbiórkę...) 

EDIT:
za chwilę test bojowy pralki. jeśli zobaczycie gdzieś mokrą kobietę w łachmanach, która mruży oczy przy świetle - to będę ja. 

111 - Halinami jesień się zaczyna

Photobucket

Stęsknieni? Nie ma się czego wstydzić! Ja sama tuż po przebudzeniu szybko sprawdzam bloga, tak jestem ciekawa, co też nowego napisałam.

Kto czyta, ten pamięta, że matka-Halyna z sobie tylko znanych względów, wyziera w plener jedynie w sytuacjach absolutnie rzadkich i wiekopomnych. Granice obejścia działają na nią jak okrąg z soli na różnej maści demony. Jej rewir kończy się w progu, gdzie podkłada listwę boazeryjną pod drzwi wejściowe klatki schodowej, żeby wiecznie kręcace się dzieci nie dzwoniły co rusz domofonem. Listwa zapewne została wyrwana kiedyś w szale z przedpokoju, gdy Halyna usiłowała barykadować się przed jakimś nadchodzącym latem czy innym podmuchem świeżego powietrza.
Rodzinna legenda głosi, że ponoć ostatni raz zapędziła się za ganek chałupy, na okoliczność wylewania fundamentów pod Bryłę Doktora Kurmanbajewa i co za tym idzie przylotu UFO, które mierzyło i fotografowało owe dziwo na potrzeby budowy prototypu lotniskowca międzygalaktycznego.

Kto z nią mieszka, ten wie, że m-H. żyje w barwnym świecie fantasy pełnym postaci z „Dlaczego ja?”, „Trudnych Spraw”, a do snu przytula stopkę redakcyjną wyciętą z gazety „Fakt”.

Jest ona również ewenementem na skalę światową jak chodzi o dogłębne przeżywanie warunków pogodowych bez potrzeby wychodzenia z domu. Kiedy mój ojciec, dajmy na to, zasuwa w śniegu po kolana do sklepu, a ja brnę w tym czasie z zamrożonymi w danonki dziećmi na jakimś spacerze i mroźny wiatr chlasta mnie po pysku, po powrocie zawsze okazuje się, że najbardziej zmarzła Halyna. W nagrzanej chacie, w czterech kufajkach, rozpalona jakimś kataklizmem z tvn.
Gdy na zewnątrz upał lasuje mnie i haczkę w truskawkach w jedno ciało, a dzieci na polu właśnie ścięły się w galaretę; kiedy Inżynier nie może powiesić za blokiem prania, bo to wysycha w misce po drodze na sznur, Halyna-matka cierpi największe katusze. W zacienionym, klimatyzowanym przeciągami mieszkaniu, nad szklaneczką zmrożonego piwa.

W sytuacji, kiedy moja wątła psyche kojarzy słowa „jesień” i „skrajna depresja” jako synonim, ciężko się budzić we wrześniu z Halyną na stanie. Ledwie otwierasz oko, a tu złowróżbny krzyk z kuchni:
- Tadziu, 9 stopni! O boże, Tadziu, co to będzie?! O boże! O Jezu! O boże! O Jezu!
Od razu czuję jakbym wpadła ze snu wprost w wyrżnięty przerębel. Już po plecach skrobie mnie pazurem niedźwiedź polarny. A nie, to tylko pies...

Na wszelki wypadek więc, owinięta tym psem, czołgam się do szafek z ubraniami dzieci.
- Ile jest stopni? - pokrzykuje w stronę meteo-medium, Omeny, Kreta i Puszki Pandory w jednym (żeby znowu nie było, że młoda pójdzie do szkoły w piankach i ruskiej uszance).
- 21! - odkrzykuje termomatka, a jej ton brzmi zupełnie jakby właśnie się dowiedziała, iż huragan Irene zmiótł z powierzchni Stany Zjednoczone.
Albo:
- 30 w słońcu! - na modłę „Dobry Jezu, a nasz panie”.

I chcąc – nie chcąc, momentalnie człowiekowi zimno.
Nie przeżyję tej jesieni, muszę się jakoś bronić. Właśnie drukuję na papierze samoprzylepnym skalę termometru zatrzymaną na 36,6. Może tożsama z temperaturą Halyny przejdzie po domu jakoś neutralnie? No chyba, że H. to gad zmiennocieplny, bo wszystko na to wskazuje.
Nie chcę jesieni!

Biały miś,
spierdolił majstra z dachu!
(by Kocuru)


Photobucket
GRY