Nie ma to jak naładować sobie całą stertę filmów do pracy na pena i go nie wypiąć z portu. Praca też mi nie idzie, bo jest fatalna łączność, pewnie ją ukradli ci podludzie ze Śródmieścia, albo antena dostała jakiegoś wniebowstąpienia na tej wieży kościoła, jeśli akurat żarliwe kazanie było, kto wie.
Więc co mam robić – siedzę i rozkminiam, kto mi te kabaczki zajebuje. Czy niewyżyty kabaczkożerca bez serca jest kobietą, czy mężczyzną, czarny, biały czy różowy i czy homo albo wręcz hetero? Czy istnieje naprawdę? A może jest jedynie wymysłem mojej wyobraźni, co też trzeba wziąć pod uwagę gdy się użytkuje ziemię już 9 rok i słyszy o czym rozmawiają działkowcy i jak daleko potrafią odlecieć pod wpływem randapu lub nawozu z końskich placków. Jaka jest tajemnica zawarta w kabaczku? Czy złoczyńcę podnieca falliczny kształt tychże?
Póki co ustaliłam wstępnie, że sprawca pochodzi z nizin społecznych, bo pisze „kapustę” przez „ó” i popełnia masę rażących błędów w korespondencji, jaką w sposób ożywiony prowadzimy, zwiniętej w rulon i wbitej na patyk w samym środku pola kabaczkowego, po lewo od cukinii. Pisze „wszagrze” w poematach, w których treści życzymy sobie smacznego, pozdrawiamy i nawzajem całujemy się w dupę. Chwali się, że zjadł na „uczczcie”, a resztki „świnią” dał. Wykluczam nożownika, bo ten by miał narzędzie, żeby kabaczka odciąć, podczas gdy mój korespondent (może i sam Mariusz Max Kolonko), wyszarpuje, dureń, z korzeniami całą sadzonkę, żeby urwać warzywo, w które potem wbija kij z rulonem pełnym byków. Jest zuchwały, nie tylko w ortografii. Więc jeśli pochodzi z nizin społecznych, to ja go prędzej czy później rozpoznam, bo aktualnie inwigiluję niziny społeczne i z nizin społecznych się wywodzę.
Nazywa sam siebie Robin Hoodem, a jak pokazuje zdanie wyżej, pojebały mu się grupy społeczne i nie trafił z ideologią. Gdyby to miał być jednak Robin, to w każdym razie ja bym sobie życzyła, żeby mi wcinał warzywa konkretnie Michael Praed, broń boże Jason Connery (bo ten wyglądał jak jakaś jebana rusałka przecież, a nie chłop z krwi i kości!), ani żaden Kevin Costner – jeszcze mi z nim do pary będzie wył na polu Bryan Adams! Errol Flynn też odpada, bo się kiedyś ze mnie notorycznie nabijał były mąż, że w takich jednych spodenkach wygladam zupełnie podobnie, poza tym on już nie żyje. Tzn. mam na myśli Errola. Mąż skona dopiero po 1 września, jeśli się okaże, że jednak nie kupił córce książek do pierwszej klasy. Ale jakby co, streszczę dla was okoliczności morderstwa w osobnym poście.
Jestem na tropie tajemnicy kabaczkowej. I chuj, siedzę na nocce w pracy zamiast leżeć w truskawkach owinięta siatką maskującą, z habaziami we włosach, z pistoletem na kulki, z butelką wina dla zabicia czasu, w oczekiwaniu na przyłapaniu legendy z Sherwood ubranej w rajtuzy na gorącym uczynku posiłku.