"Supernatural", odcinek 5.
Początek odcinka zrozumiałam w ten sposób, że scenarzysta odgrzewający na patelni horror „Candy Man” każe 12-letniej dziewczynce powtarzać przed lustrem ciemnego WCtu trzy razy „Krwawa Merry”. Po co to gadać, nie lepiej sobie chlapnąć?
Potem po domu snuje się ojciec rzeczonej i za jego odbiciem w lustrach widzimy jakąś smętna babę w koszulinie nocnej; łeb spuszczony, siakaś taka niemrawa. Mnie to nie szokuje, bo mamy w mieszkaniu jeden tylko kibelek, a chętnych do niego zawsze całe stado więc wiecznie ktoś taki mi wisi za plecami i pogania. Zresztą, ta amerykańska rodzina z filmu musi być dosyć biedna, prawdopodobnie dużo oszczędzają, bo w kółko latają po chacie po ciemku. I nawet jak widzą, że z ojca rodu została tylko krwawa plama, nie przechodzi im przez głowę zapalić światło, tylko wrzeszczą w czarną noc.
W następnych sekwencjach z pewnym zdziwieniem przyjdzie mi utożsamiać się z napompowaną, plastikową, nieskalaną myślą blondie, która chichocze w słuchawkę. A to dlatego, że za chwilę też ma krwawe oko, nawet bardziej niż ja więc wiem co czuje. Marnuje tej krwi sporo, ścieka z niej na różowe mebelki, a mogłaby oddać w krwiodawstwie, choćby Nergalowi. Enyłej, umiera zaraz po tym jak obdzielam ja sympatią.
Tak jak w innych odcinkach, dwaj główni bohaterowie są niesamowicie irytujący. Nawet poczułam się zagrożona, że mogliby mi sprzątnąć sprzed nosa piastowane od lat pierwsze miejsce w tej dziedzinie. Szwendają się po całych stanach, wpraszają na prywatne stypy, grzebią w policyjnych aktach, niszczą mienie i wyciągają bez trudu z ludzi od lat skrywane tajemnice o zbrodniach własnych. Głupie amerykańce bez cienia podejrzeń dają się nabierać na bajki w stylu sprzedawców kołdry z wielbłądziej wełny albo podstarzałych skautów. Jezu, z czego te chłopaki żyją skoro ta szwendaczka to ich jedyne zajęcie?
Inna laska doznaje szoku i krzyczy na widok własnego odbicia w lusterku kieszonkowym. Też ją rozumiem i współczuję, mam tak często, zwłaszcza o poranku.
Na końcu w lustrze widzi się sama „Bloody Merry”. Tzn. wyłazi z jednego lustra krokiem breakdance’owym i chce wleźć do drugiego. Widok opłakany; szmaty podarte, nieprane w Perwolu, włos nastroszony, zagubienie w terenie. Normalnie jak po wyjściu z „K 10” w sobotę, tak sobie to przynajmniej wyobrażam, bo słyszę bywalców tego lokalu przez łącza taxi w pracy.
Patrzę na kobitę i znów myślę, że jej wizerunek potwierdza wcześniejszą tezę o tym, że Ameryka to nie takie znowu Eldorado. Ewidentnie Maryśka potrzebuje pomocy. A bohaterscy bracia zamiast ją wspomóc datkiem, albo zaprowadzić do opieki społecznej, to oni ja patentem na Bazyliszka traktują! Baba patrzy w lustro i przy powyższym nic dziwnego, że lasuje się ze wstydu jak ten winniczek w samo południe na pustyni obok Sierra Nevada.
Przepis na odcinek Supernatural (dla aspirujących reżyserów):
1 zdrowa dupa z miseczką C, dwóch mało męskich mężczyzn, w tym jeden o wzroku spaniela, dziwoląg – sztuk 1 (polecam złapać pierwszego z brzegu na wałbrzyskiej Palestynie, ale zostawcie Skubiego w spokoju). Wypuścić całe towarzystwo bez żadnego scenariusza w środek chaosu, najlepiej w godzinach szczytu na ul. Wrocławskiej lub u mnie w domu o dowolnej porze. Nakręcić, dodać napisy początkowe i końcowe. Sukces murowany.