czwartek, 30 września 2010

Z archiwum X Matki Polki - odc. XXIV

Vlad Jahoda
Kali(gula)nos(feratu)
Oto naoczny dowód na poparcie moich tez! Dla tych, co nie wierzyli Matce Polce która w pierwszych rozdziałach dzienniczka rzucała przypuszczenia, kalumnie i (okazyjnie) papierosy.
Voila! - to SĄ wampiry.

środa, 29 września 2010

rozdział XXIII - Matka Polka bezsenna


Za jakie grzechy ja muszę wstawać na poranny wymarsz córki do szkoły? O tej barbarzyńskiej godzinie wszystkie porządne wampiry właśnie moszczą się w aksamitach trumien, a ja muszę zwlec się do pionu i produkować kanapki, kompletować ubrania, pakować tornister i co najgorsze spędzać długie kwadranse na próbach ujarzmienia włosów kosmatego dziecka. Okropna klątwa. Zostały mi już tylko dwa awaryjne sposoby: powrót do lat 30-tych i dużej ilości brylantyny albo zacznę jej zakładać gumowy czepek kąpielowy.

Chwała na wieki Inżynierowi, że lubi wstawać rano i sam czasem proponuje przybliżenie antychrysta do kaganka oświaty. A ja mogę na raty walnąć się w szmaty. Nawet nie czuję jak się rymuje.
Niestety, w tym samym pomieszczeniu pozostaje ze mną druga amatorka wstawania o brzasku. I kiedy znudzą ją atrakcje w postaci duszenia kota lub świecowego graffiti na ścianach, dopada matki żądna zabaw i towarzystwa.
Nie inaczej było dziś. Kłuta zaostrzoną kredką i przywracana ku jawie, otworzyłam zamroczone ślepia i zdziwiłam się. Albowiem, powiadam Wam, młodsza zmora nie należy do wylewnych i całuśnych dzieciątek. Rozpostarta na mojej klatce (ha!ha!)piersiowej leżała drugorodna i czule całowała mnie w usta. „To nie jest odpowiedni moment, dziewczynko” - pomyślałam sobie, bo jak co rano czułam w ustach coś na smak skarpety żołnierza piechoty morskiej. Dziecina jednak niezrażona wpatrywała się we mnie pięknymi oczami z bezbrzeżną miłością i oddaniem i kiedy już me sklejone zaschłą śliną wargi ruszały w górę do uśmiechu, wyszeptała bardzo cichutko acz wyraźnie:
- MAM KUPĘ, MAMO.
Wake up! It's a beautiful morning!

Dla równowagi wieczór umilałam sobie filmami. Nie mogłam się powstrzymać i odpaliłam 1 odc. 7 sezonu Dr. House. O, ja głupia! Zamiast najpierw sprawdzić, że jest wersja z polnisch schreiben, to 20 minut ogladałam po angielsku, kiedy z tego języka biegle rozumiem chyba tylko słowo „kebab”.
Ale nie ma tego złego: House już dostępny więc spieszę uspokoić, że prawdopodobnie oszczędzę Wam recenzji wszystkich odcinków Supernaturala, a to bardzo dobra wiadomość, bo tenże ma 6 sezonów. Zresztą, kto by chciał analizować to badziewie? Kto miałby tyle wolnego czasu na nockach w pracy i chęci zadręczania swym bełkotem niewinnych ludzi? Jak to kto, ja! :)
Wszystkich odc. nie będzie, ale od czasu do czasu pokuszę się o własną interpretację.

A żeby nie być gołosłowną zrobię to już teraz ;) Chociaż powiem tylko iż w 6 odcinek wprowadza nas dobra rockowa muza, laska przywiązana do krzesła, facet z nożem i antyterroryści, ale mawiają, że to podwaliny porządnej imprezy.
Nic mnie tym razem nie zaskoczyło. Poza natrętnie powracającym pytaniem skąd główni bohaterowie (nic nie robiąc) mają kasę i nawet starcza im na idealne woskowanie tego idealnego wozu?! Podejrzewam, że w następnych odcinkach okaże się, że dostali zapas wosku z gabinetu figur woskowych madame Tussauds, w podzięce za rozwiązanie paranormalnej zagadki zamiany ust w figurze Micka Jaggera na wargi srom(otnik)owe Cher. Ale kto wie...

Spać!

wtorek, 28 września 2010

Rozdział XXII - w starym kinie



"Supernatural", odcinek 5.

Początek odcinka zrozumiałam w ten sposób, że scenarzysta odgrzewający na patelni horror „Candy Man” każe 12-letniej dziewczynce powtarzać przed lustrem ciemnego WCtu trzy razy „Krwawa Merry”. Po co to gadać, nie lepiej sobie chlapnąć?

Potem po domu snuje się ojciec rzeczonej i za jego odbiciem w lustrach widzimy jakąś smętna babę w koszulinie nocnej; łeb spuszczony, siakaś taka niemrawa. Mnie to nie szokuje, bo mamy w mieszkaniu jeden tylko kibelek, a chętnych do niego zawsze całe stado więc wiecznie ktoś taki mi wisi za plecami i pogania. Zresztą, ta amerykańska rodzina z filmu musi być dosyć biedna, prawdopodobnie dużo oszczędzają, bo w kółko latają po chacie po ciemku. I nawet jak widzą, że z ojca rodu została tylko krwawa plama, nie przechodzi im przez głowę zapalić światło, tylko wrzeszczą w czarną noc.

W następnych sekwencjach z pewnym zdziwieniem przyjdzie mi utożsamiać się z napompowaną, plastikową, nieskalaną myślą blondie, która chichocze w słuchawkę. A to dlatego, że za chwilę też ma krwawe oko, nawet bardziej niż ja więc wiem co czuje. Marnuje tej krwi sporo, ścieka z niej na różowe mebelki, a mogłaby oddać w krwiodawstwie, choćby Nergalowi. Enyłej, umiera zaraz po tym jak obdzielam ja sympatią.

Tak jak w innych odcinkach, dwaj główni bohaterowie są niesamowicie irytujący. Nawet poczułam się zagrożona, że mogliby mi sprzątnąć sprzed nosa piastowane od lat pierwsze miejsce w tej dziedzinie. Szwendają się po całych stanach, wpraszają na prywatne stypy, grzebią w policyjnych aktach, niszczą mienie i wyciągają bez trudu z ludzi od lat skrywane tajemnice o zbrodniach własnych. Głupie amerykańce bez cienia podejrzeń dają się nabierać  na bajki w stylu sprzedawców kołdry z wielbłądziej wełny albo podstarzałych skautów. Jezu, z czego te chłopaki żyją skoro ta szwendaczka to ich jedyne zajęcie?

Inna laska doznaje szoku i krzyczy na widok własnego odbicia w lusterku kieszonkowym. Też ją rozumiem i współczuję, mam tak często, zwłaszcza o poranku.

Na końcu w lustrze widzi się sama „Bloody Merry”. Tzn. wyłazi z jednego lustra krokiem breakdance’owym i chce wleźć do drugiego. Widok opłakany; szmaty podarte, nieprane w Perwolu, włos nastroszony, zagubienie w terenie. Normalnie jak po wyjściu z „K 10” w sobotę, tak sobie to przynajmniej wyobrażam, bo słyszę bywalców tego lokalu przez łącza taxi w pracy.
Patrzę na kobitę i znów myślę, że jej wizerunek potwierdza wcześniejszą tezę o tym, że Ameryka to nie takie znowu Eldorado. Ewidentnie Maryśka potrzebuje pomocy. A bohaterscy bracia zamiast ją wspomóc datkiem, albo zaprowadzić do opieki społecznej, to oni ja patentem na Bazyliszka traktują! Baba patrzy w lustro i przy powyższym nic dziwnego, że lasuje się ze wstydu jak ten winniczek w samo południe na pustyni obok Sierra Nevada.


Przepis na odcinek Supernatural (dla aspirujących reżyserów):
1 zdrowa dupa z miseczką C, dwóch mało męskich mężczyzn, w tym jeden o wzroku spaniela, dziwoląg – sztuk 1 (polecam złapać pierwszego z brzegu na wałbrzyskiej Palestynie, ale zostawcie Skubiego w spokoju). Wypuścić całe towarzystwo  bez żadnego scenariusza w środek chaosu, najlepiej w godzinach szczytu na ul. Wrocławskiej lub u mnie w domu o dowolnej porze. Nakręcić, dodać napisy początkowe i końcowe. Sukces murowany.

poniedziałek, 27 września 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział XXI - Zdjęcie rodzinne


Uprzedzając pretensje: tak, psia mać, uzależniłam się od pisania pamiętniczka!

„Proszę przynieść na poniedziałek 1 zdjęcie rodzinne i kilka zasuszonych listków” - czytam w piątek w dzienniczku ucznia, który wertuję panicznie po uprzednim upojeniu się nervosolem, po każdym powrocie córki ze szkoły.

No to mnie pani zastrzeliła. No bo jakby po pierwsze: moja rodzina jest powiedzmy wielowarstwowa. Po drugie: czy autorka miała na myśli tylko dziecko z rodzicami, dziecko z domownikami, babciami, dziadkami, rodzeństwem? Czy pierwsza czy druga rodzina? Czy może w szerszym kontekście, bo w końcu wszyscy Polacy to jedna rodzina? Po trzecie: skąd ja mam wziąć, cholewa, papierowe zdjęcie?!

Cały łikend kombinowałam co tu właściwie zrobić. Ostatecznie w niedzielę dopadłam w bramie byłego męża i ku uciesze sąsiadów, pstryknęliśmy sobie gustowne monidło z Kaliną w środku, na tle domofonu. W strugach deszczu, on w kapturze jak blokers, ja z pękniętym okiem koloru głęboki burgund, dziecko rozczochrane jak Chewbacca ze „Star Wars”.

Foto namber tu przedstawiało resztę domowników, usadowionych siłą na kanapie. Ciocia Krysia dyplomatycznie zwiała. Ponure miny dziadków dobrze odzwierciedlały słodki nastrój płynący z odbiornika tivi. - Tadziu, już 11 osób nie żyje! - krzyknęła Halyna w swym cmentarnym żywiole, zamiast uśmiechnąć się do zdjęcia. Byłaby padła spopielona moim wzrokiem, ale uratował ją fakt, że robi zajebistą ogórkową.

Trzecie foto odgrzebała Ela w swoim bogatym folderze zdjęć służącym do szantażowania bliźnich. Były na nim wszystkie nasze dzieci + pies Elvis (adoptowany) + Matka Polka + Kocuru. Jak wykadrowałam puszkę piasta to nawet uszło.

Jedyną opcją była czarno-biała wypluwka z raperskiej drukarki. Nasze zakazane twarze i ten wydruk wyglądały jak prawdziwe listy gończe z gazety. Ale przynajmniej moje oko nie było tam przekrwione, tylko całe czarne, zdradzające niechybne opętanie przez demona (seksu i intelektu).

A niech wie pani wychowawczyni z kim ma do czynienia i tak się kiedyś połapie, że my nie jesteśmy normalni. I niech wybierze sobie któreś ze zdjęć drogą losowania na przykład.



Scenka
Siedzimy u Eli, której już zdążyliśmy zeżreć całe ciasto. Gdzieś w przestrzeni powietrznej Hrabstwa, w alkoholowym widzie, zaginął Zdylu.
Skubi odbiera telefon, ktoś pyta czy nie widział Zdyla. Za moment dzwoni telefon Eli, śmiejemy się, że pewnie ktoś szuka u niej Zdyla. Po kilku minutach dzwoni tel. Krzysia, my się śmiejemy, a Krzychu odbiera „- Tak, szukam?” :)
Widownia bije brawo, Zdylu leży gdzieś pijany...

Scenka II
"Święty kocha Boga, życia mu nie szkoda, kocha bliźniego jak siebie samego" - zawodzi Kalina. Nagle urywa i mruczy sama do siebie pod wąsem:
"- no to ciekawe czy jak tak kocha tego bliźniego, to czy tak samo kocha bliźnięta?..."
Ludzie klaszczą w rytm wygrywany przez organy organisty.

PeeS

"Rozwodnikowi" zdjęli bloga za niepochlebne opinie o kandydacie na stanowisko prezydenta Las Vęglas. Demokracja, wolność słowa, piękna fikcja. Pierwszy raz spotykam się z czymś takim, żeby zamknąć bloga osobistego, służącego do wyrażania Własnych Opinii. Bez procesu cywilnego i nakazu sądu. Toż taki Palikot powinien w myśl tej zasady dostać publiczną chłostę! 
Wstyd, panie ZIBROW. A ponoć prawdziwa cnota krytyk się nie boi... Ale dla ciekawych, jest ciąg dalszy, który polecam:


Jak mnie "zamkną", to tylko dla potwierdzenia kto się za tym kryje :)

Z dziennika M.P. - rozdział XX - pierogi, Hitler i lakier do paznokci


Przedwczoraj Kot mnie wrobił w samosy. Bite 4 godziny smażyłam farsz i wyciskałam ciasto z taką zawziętością, że pękło mi drugie oko. Za to podobno wszystkim bardzo smakowały moje pierożki. Doszły mnie nawet słuchy, że przez waśnie z bratem o pieroga niezgody Patti Dudi porwała miskę z zawartością i uciekła gdzieś w Polskę. Niebawem opublikujemy jej portret pamięciowy jak tylko rodzice nacieszą się połowiczną bezdzietnością.

Oni wszyscy nie wiedzą, że do farszu grzybowego użyłam zasuszonego grzyba atomowego znad Hiroszimy, którego matka-Halyna trzymała w szafce od '45 roku, bo babcia dostała go w prezencie od jakiejś koleżanki o egzotycznym nazwisku, chyba Enola Gay. Trzeba w końcu zacząć przeżerać te zapasy, bo właśnie z zielonogórskiego przyjechały kolejne kilogramy grzybów.

Tak więc na prośbę cioci Krysi-Misi i Sylvestry Dudkovej zamieszczam przepis na
 SAMOSY

CIASTO (polecam zrobić 2 lub 3 porcje):
3 łyzki jogurtu naturalnego
2 łyżki śmietany
½ kostki masła
½ łyżeczki proszku do pieczenia
1 łyżeczka soli
ok. 2 szkl. mąki

Rozbełtać masło z jogurtem, śmietaną, proszkiem do piecz. i solą. Dodawać stopniowo mąkę i gnieść, międlić, ściskać dłońmi aż do uzyskania zmęczenia własnego i jednolitej konsystencji ciasta. Ma być tłuste i nie lepić się do człowieka. Jeśli się lepi – dodać mąki.
Z ciasta robimy wałek o grubości ok. 5 cm, tniemy go na 7 części (wtedy musisz do siedmiu zliczyć musisz, nie mniej, nie więcej. Siedem to liczba do jakiej masz liczyć i liczbą do której będziesz liczyć jest siedem. Sześć nie będzie tą liczbą, ani nie będzie nią osiem…). Każdą ściskamy w dłoniach (stopach) i rozwałkowujemy na placek 0,5 cm grubości za pomocą wałka lub pustej flaszki po Wyborowej. Jak kto ma pełną, tym lepiej. Placek przecinamy na pół nożem (szablą samurajską, mieczem). Składamy, zlepiamy zaokrąglone brzegi tworząc kieszonkę, nadziewamy czym chcemy, farszem, arszenikiem, trotylem, brudnymi pieniędzmi, kontrabandą papierosów z Ukrainy etc., zaklejamy.
Pieczemy około 25 min. w 180 st. C. aż się zarumienią ze wstydu i będą chrupkie. Ale nie polecam wsadzania głowy do gorącego piekarnika w celu sprawdzenia, chyba że ktoś odczuwa palącą potrzebę depilacji. Wystarczy pieroga lekko pierdyknąć widelcem.

FARSZ wg gustu. Ja robię dwa rodzaje.

SZPINAKOWY:
2 paczki mrożonego szpinaku rozmrozić gotując w garze. Jak się to robi dla znielubianej osoby można wsypać paczkę papiaków. Wbić jajo, doprawić gałką muszkatałową, maggi, solą, pieprzem. Wcisnąć kilka ząbków lub całą plantację czosnku. Dodać 2 łyżki śmietany. Odsączyć nadmiar wody, wrzucić małą startą kostkę sera i jeden rozdrobniony serek t(r)opiony naturalny.Wymieszać, wystudzić, nadziać pierogi.


KAPUŚCIANO-GRZYBOWY:
Ok. 0,5 kg kwaśnej kiszonej kapusty, drobno poszatkować, obgotować w małej ilości wody, odsączyć.
Grzyby – ja daję mały słoiczek suszonych leśnych, pokruszone, ugotowane. Mogą być świeże, pokroić drobno i udusić. Lub pieczarki, pokroić i zesmażyć. Lub halucyny. 2 cebule w kosteczkę i zrumienić na patelni, dodać grzyby i kapustę, sól, pieprz, smażyć około 10 minut. Ostudzić, pakować w pierogi.

W następnych odcinkach zapodam przepis na „placek Margieli”, którego arkana produkcji było mi dane zobaczyć w ex barze „U Kutiego” :)

Siedzę i drżę o losy mojego szkolnego dziecka, bo dziś ze szkoły odbiera je babcia. Ciężko będzie, mam nadzieję, że Halyna znajdzie drogę, bo ostatni raz na świeżym powietrzu była przy okazji ćwiczeń ewakuacyjno-przeciwpożarowych w 1978 r.

Dostałam piękny obrazek od Kaliny.
- No dziękuję, córeczko! Jaki śliczny, uroczy... hmm Adolf Hitler?
- To ty, mamusiu.


 Scenka
- Mamo, a mój tata ma tyyyyle lakierów do paznokci, nawet żółty ma!
(i tu Cię mam, Wrona :D)
aplauz, wycie publiczności, plotka rozchodzi się w zastraszającym tempie... 


a na koniec:


piątek, 24 września 2010

Z dziennika bla bla bla, rozdział XIX

Niedługo to mi rzymskich liczb zabraknie, a antyczni wymarli i mi nowych nie zrobią.

Ale musicie mi wybaczyć, ścigam się z Młynkiem o palmę pierwszeństwa w ilości wyprodukowanych dziennie postów. On tam pisze bardzo ciekawe rzeczy o Wałbrzychu, poczytajcie sobie, tubylcy.

Matka Polka wciąga się w serial. Chyba tylko dlatego, żem malkontent i zajob. No to lecim: „Supernatural”, odcinek II.

Początek ukazuje kwiat amerykańskiej młodzieży, która nie może wytrzymać pod namiotem bez game-boya czy tam innych gier video. Znam to skądś, mój siostrzeniec co wakacje ciągnął do namiotu kabel z prądem, a z kablem telewizor, playstation, ładowarkę do komórki i inne cuda cywilizacji. Nie szanuję tej mało survivalowej postawy, bo Za Moich Czasów pod namiotem się piło, grało w butelkę, straszyło duchami i wydłubywało szczypawice z uszu.

Zresztą, dla bohaterów odcinka źle się kończą głupie gierki na baterie, bo Coś ich bierze z tego namiotu w jasyr, a metody ma konkretne i brutalne jak lud mongolski na Rusi, brakuje tylko konika Przewalskiego.

Reszta fabuły też jakby znajoma. To wszystko już widzieliśmy: ja, Fox Mordel i łojDana(dana) Scully w X-Files.
Jednak chwilę potem nawet podskoczyłam za sprawą scenki wyjętej co prawda żywcem z „Carrie” wg Kinga, ale zawsze. Motyw z wyskakującą z grobu (i wciągającą doń żałobnika) ręką mnie zawsze rusza, nawet jeśli wygrzebany z second handu.

Następnie czar pryska, bo fabuła zahacza o „Zerwane Więzi” Alicji Ropuch-Modliszki. Więc flaki z olejem, trochę też flaków prawdziwych, po zamojsku.

Z reszty wypada się tylko porechotać. Jedna z ofiar brutalnego stwora mówi: „- Takiego ryku nie wydaje ani człowiek, ani zwierzę”. Taa, chyba nie słyszał co potrafi się dziać, kiedy mi się kończą papierosy!
Ponadto główny bohater zamierza przeżyć w głuszy przez dni parę o paczce M&Msów. Po drodze musi wyżywić też pozostałe 4 osoby. Nie pokazują tego, ale domyślam się, że żeby było po równo to jeden oblizywał polewę, drugi wcinał chrupiącą skórkę, trzeci ciućkał resztkę czekolady, a czwarty dostawał orzeszek?

M&M's okazuje się być motywem przewodnim w późniejszych scenach. Po kolorowych kuleczkach tropią zaginionych. Wynika z tego, że gdyby Jaś i Małgosia oszczędzali na zagraniczne przysmaki zamiast sypać ścieżkę z okruszków chleba, to żadna popieprzona staruszka by nie paliła nimi w piecu. Znaleźli by drogę do domu, bo żaden ptaszek leśny o zdrowych zmysłach nie zeżre tego świństwa.

Bliżej końca poznajemy potwora, bliskiego mi chyba z pochodzenia, bo grasującego w kopalniach. Chyba jakiś zagubiony sztygar. Nie przeraziła mnie jego fizjonomia, takich to ja codziennie pod sklepem widuję. Też pewno podobnie ich z rana pali rura, jak rzeczonego monstera, gdy mu dzielni bohaterowie racę świetlną odpalają w trzewiach. Kupa huku, triumf dobra, karetki, policja, happy end.

Z czystej nudy odpalam odcinek 3 :)

ale brykę to mają niezłą!


Z dziennika znalezionego w garbie Matki Polki cz. 18, whatever

No przykra wiadomość – żyję.
Obejrzałam pierwszy odcinek „Supernatural”. Dreszcze mam, owszem lecz od przeziębienia, które wraca do mnie jak bumerang rzucany przez nadpobudliwego kangura. Naturalnie boję się sama iść do kibelka, nie jest też fajnie sikać w portki, choć ze względu na zaawansowany wiek należałoby chyba zacząć się przyzwyczajać.

Może nie powinnam oceniać po pierwszym odcinku, ale mi tu strasznie zawiewa amerykańską tandetą. Przeczulona jestem na punkcie dużych piersi, bo natura zgilotynowała mi własne, ale ogólnie spora część filmu to duże balony właśnie. Też chcę takie, ale może niekoniecznie mnie przeraziły.

Latała też po filmie jakaś biała baba (jeśli to była Biała Dama, to najpewniej nauczycielka mojej siostry z LO). Wyjęta zresztą z ludowej polskiej opowieści o zjawie przy drodze, która pragnie podbić PRL-owską książeczkę autostopową „Dookoła Świata” i przy okazji lubi się za friko pożywić wnętrznościami uprzejmego kierowcy. Nihil novi. 

Morał z baby płynął taki, że nie należy zabierać na stopa kobiet ubranych na biało na tle nocy najczarniejszej. Polski widz puka się w czoło, wie przecież od dawna, że to kiepski interes, bo nawet jeśli ma ino białe kozaczki, najpewniej jest to występujący licznie w naszych szerokościach geograficznych „machalas” - ssak leśny dobrze adaptujący się w Polszy, choć rumuńskiego pochodzenia. Więc interes kiepski, bo trza takiemu zapłacić i w dodatku można mieć potem... kiepski interes właśnie.

Sceneria dramatycznych wydarzeń też mi jakoś nie zerwała ścięgien. Rudera straszna, ale niewiele gorsza niż moje domostwo, dwójka upiornych dzieci, lejąca się po podłodze woda (zahartowana jestem, bo moja pralka bosch ma z 17 lat więc jej się zdarza) – nawet ciepło mi się zrobiło na sercu, tak domowo, a przecież w pracy jestem. No i te drewniane dialogi, nie wiem, Ibisz im teksty pisał?

Całości powinien patronować duet Terentiew-Miszczak, wtedy by to było jakieś usprawiedliwienie. Tym bardziej nie rozumiem podniecenia „Supernaturalem” kiedy zdejmuje się po pierwszym sezonie bardzo dobry polski serial „Naznaczony”. No, ale nic.
Ja i tak wolę „Carnivale”, który serdecznie Wam polecam (Ty wiesz, Siostro!).

 
Rzucając się w odmęty drugiego odcinka (każdy zasługuje na drugą szansę) – pozdrawiam!

Dbajcie o siebie i innych.

w gratisie - słitaśna focia

czwartek, 23 września 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział XVII - nie jestem z tych co bez lęku patrzą w ciemność



Mój facet nie może.

No ja rozumiem: dwie prace, liczne dzieci (w porywach do 60-ciu), stres, zmęczenie, Halyna za winklem. Ale wiecie, to już przesada jeśli proszę się tygodniami, żeby zrobić to z nim, bo serio – nie cierpię tego robić sama. Potem tylko wyrzuty sumienia, strach przed samą sobą, przed pójściem do toalety, bo przecież Co Ja Tam Zastanę? 

Długie dnie i noce oczekiwań, łaszenia się, przymilania, kuszenia, mycie i sikanie na zapas, nawet próby upojenia alkoholowego. Nie dzisiaj, bo rano do pracy, bo wykończony, bo nie ma nastroju. W końcu OK., ulega namowom. 

Robimy to. Ela nam towarzyszy i zasypia na siłę, bo mówi, że już sama fonia wystarczająco ją przeraża, boi się patrzeć, żeby nie mieć potem koszmarów. Bez sensu, przecież umawialiśmy się, że będziemy robić to razem!
W końcu mi chodzą ciarki, mam przyspieszony oddech, serce mi zamiera, robię pod siebie i krzyczę imię Pana nadaremno. Patrzę na niego z przestrachem, mój bodyguard doda mi odwagi, a on prawdopodobnie zasnął już na napisach początkowych. Przecież mi do cholery obiecał, że zrobimy to razem, że razem obejrzymy „Lśnienie” Kubricka! A sama oglądać się boję. 

To jest skandal – skandal i sytuacja sprzed 1,5 roku wprawdzie, ale tak się właśnie z nim ogląda horrory. No i jak ja mam teraz obejrzeć szeroko polecany przez wszystkich serial "Supernatural"?! 
W pracy, na nockach, sama? Przecież mnie wtedy nawet niespodziewany dźwięk telefonu potrafi przyprawić o ścięcie krwi w żyłach (dlatego tak dużo piję – łatwo nie zamarza). 
Zaprawdę, powiadam Wam, uwielbiam filmy grozy i mam duże zaległości, haniebne wręcz. I sposobu nie widzę, żeby je nadrobić. Ale dziś wieczorem się przełamię. Odpalę pierwszy odcinek. Oko już mi przecież prysło, siwa bardziej też być nie mogę, najwyżej kitę odwalę na centrali. 

Więc na wszelki wypadek pożegnam się z Wami symbolicznie już dziś. Jeśli w najbliższych dniach nie napiszę w tym miejscu żadnych skończonych głupot, znak to, że oszczędziłam Wam dalszej mordęgi w czytaniu tego bloga.
Sajonara! :(

środa, 22 września 2010

Z dziennika M.P. - rozdział XVI - Jak zostałam Superbohaterem


Niektórzy się domagają, no to macie:

Jak zostałam superbohaterem?
Zawsze mnie ciągnęło w te rejony. Próbowałam różnych metod: szyłam na nockach w pracy obcisłe stroje z rajstop Halyny, ale puszczały oczka przy próbach wykonania nawet najmniejszej misji. 
Wkładałam więc galoty z lajkry, pożyczałam pelerynę od Żuka i nawet jeśli wyglądałam już jak superhiroł, to nagle się okazywało, że mamy tak wspaniały kraj i sprawny rząd, że nie było nic do roboty w kwestii ratowania świata i okolic. 
No, ale marzenie pozostało. Z zazdrością patrzyłam na innych superbohaterów:


Szkoda byłoby zmarnować takie czarodziejskie moce, jakie mam na wyposażeniu. 
No bo jeśli potrafię samoistnie za pomocą telekinezy (chyba) zmniejszyć rozmiar moich piersi z przyzwoitego B do wklęsłego A po urodzeniu dzieci, to czemu nie mogłabym użyć tej siły do zmniejszenia wycieku w Zatoce Meksykańskiej choćby? Albo jeśli nie jedząc i nie będąc ciężarną rozrastam się bez granic w rejonie talii, może zwiększę obszar lasów tropikalnych? 
I kiedy już myślałam, że nigdy nie będzie mi dane nawet liznąć ratowania ludzkości (nie licząc wkładu własnego w postaci radosnego rozmnażania się), stało się coś szczególnego, nieoczekiwanego, dającego do myślenia...

WTEM!

… pękło mi oko! Na skutek przykrych okoliczności gastrycznych, ale zawsze to COŚ. Bowiem jestem teraz niczem Terminator! Mam czerwone oko i chociaż dziwnie to wygląda i spotykam się z podejrzliwymi spojrzeniami pani przedszkolanki, pani w sklepie, szefa itd., to przecież nikt nie powiedział, że superbohater spotyka się z ogólnym zrozumieniem vel akceptacją. Weźmy takiego Supermana, nie? Ja wiem, że to dopiero preludium (delirium?), It's A Sign!

Miałam kiedyś takiego ptaka (tak, złośliwi, miałam ptaka, myślta co chceta!), którego najpewniej rodzice wysiudali z gniazda, bo miał właśnie jedno oko czerwone. Cóż, wychowałam go na własnej, wątłej piersi, uczyłam fruwać (przecież pisałam o nadprzyrodzonych mocach), łapać robaczki, a ten tak się przyzwyczaił, że nie chciał się zwrócić naturze. Teraz wiem, że po prostu przeczuł, że ja kiedyś też będę miała takie oko. 
On Wiedział. 
W każdym razie, źli ludzie o kiepskim poczuciu humoru, wykorzystywali jego przyjazny stosunek do dwunogich, traktowali go iście po polsku czyli jak otwierał do nich dziób, to go poili piwem i inszem trunkiem nieobyczajnem. A potem mi to to przynosili, pijane jak szpak, którym zresztą był. 

Niniejszym proszę moich znajomych, aby w związku z moim odmiennym wyglądem nie postępowali ze mną w podobny, jakże nieludzki sposób. Dziekuję!

Hasta la vista, baby!

P.S. Lucjusz wprawia się w rzemiośle kota
P.S.2 Zdjęcia z 40-tki Krzysia, które mnie rozczuliły :) Będzie więcej.

foto: ja, Daniela, Ela

poniedziałek, 20 września 2010

Gdybym ci ja miaua skrzydeuka jak gąska...

...to bym pewnie nie musiała spędzic całej nocy w objęciach muszli klozetowej po zjedzeniu kurek z jajkiem. Zapomniałam, że W Pewnym Wieku należy już bardziej uważać.
Ale nie o tym miało być. 




Pierwsze po latach zadanie domowe odrobione :)

Trochę dreszczy na dubranouc:



i jeszcze bardzo chciałam tu wlepić Annę Nacher z płyty "Tradycja", ale nigdzie nie znalazłam, a szkoda.
Bye~!

niedziela, 19 września 2010

Z dziennika M.P. - rozdział XV - party time!


party time!

Scenka odgrzana na użytek tego bloga
Miejsce akcji: Kurmanbajew Supermarket.
Zza węgła działu mięsnego wychyla się (chyba) kobieta. Widok mrozi krew w żyłach. Pani nie jest abstynentką, opuchnięta, przekrwione oczy, zresztą podbite. Stajemy jak wryte z Renią, ekspedientką. Kobieta ukazuje bezzębne dziąsła i pyta głosem Himilsbacha:
- A korpusy macie?
Renia z wrażenia nie może wydobyć głosu.
- Powiedz jej, że macie tylko korpus pokojowy – szepczę.
Tadam! Kurtyna, oklaski, bis.

Czytelnik zamarł był więc pełen jeszcze dreszczy i kurczy może przejść płynnie w dalszą opowieść. I może nie zauważy grzesznej interpunkcji, luk w logice oraz antytalentu aŁtorki do pisania tego bloga. Scenka powyższa przytoczona nie bez przyczyny. Dziś to ja mam głos Himilsbacha.
Niniejszym – 40tka Krzysia odbyła się. Dużo ofiar w ludziach, porównywalnie do huraganu Katrina. Ogłaszam zbiórkę na odbudowę morale.

A oto Kocuru w porannej aranżacji Kaliny a'la Ania z Zielonego Wzgórza po przejściach (vel Domek na Prerii w adaptacji kambodżańskiego reżysera horrorów):
Wiecie, ognisko, ciepły wieczór, zimne piwo, przyjaźnie pijani znajomi. No co może być lepsze od tego?
Absolutnie nic! - krzyczycie podnieceni przed monitorami.
Sex! Sex jest lepszy. I żebym to ja Wam musiała to tłumaczyć, no to istny koniec świata...

Nawiązując do końca świata, impreza była przednia i wielka. Byli chyba wszyscy, no prawie (Krystyno, bez Ciebie Krystyno, smak swój traci nawet tanie wino! Krystyno, Krystyno bez Ciebie, nie świecą już gwiazdy na niebie!). Co dziwne – przeżyłam wiele przyjemnych chwil m.in. hmm sikając z byłą żoną mojego nieaktualnego męża. Wiem, skomplikowane określenie, ale w końcu żyjemy w kraju, gdzie 20 rok leci Moda Na Sukces, a w realu mamy najdłuższą szansonadę „Gdzie jest krzyż?”. Więc siłą rzeczy jestem pod wpływem (ba! Mam ze trzy promile). Pzdr! Gosia! Arcyfajna babka, jak kiedyś zostanę lesbijką, to się musimy umówić :) 
Nad zgromadzonymi unosił się subtelny zapach naftaliny, ale to od Jubilata. Chociaż ludzi z czasem ubywało, dzięki niesamowitemu optycznemu wrażeniu wielokrotności obrazu, jakby ciągle było ich więcej. Taka odwrotność trenu o Urszulce „pełno nas, a jakoby nikogo nie było”. Piotruś, zhańbiłeś się nieobecnością. Reszta jest na zdjęciach. Reszta jest milczeniem.
O poranku ktoś odpalił w mojej głowie rakiety ziemia-ziemia. Zresztą sam wyziew można uznać za broń masowego rażenia. Miejcie się teraz na baczności Niemcy, Rosjanie, Austriacy i inne prusaki. Za zabory. Za bory, za lasy.
- Rosołeeekkk – charczał Wojciech
- Barszzsszzsczyk – piszczało moje podgardle.
Przetrzepaliśmy żelazny zapas Halyny i już prawie żuliśmy bulion warzywny w kostce, bo tylko to miała, a Sylvestra Dudkova wrednie nie odbierała telefonu (Ona Na Pewno Miała Rosół!). Ostatecznie zlitował się ojciec Tadeusz i ofiarnie zakupił barszczyk firmy Winiary, która niniejszym jest sponsorem tej notki.
Miśnia, spocznij! Dobranoc.


Fire, walk with me!

GRY