niedziela, 19 września 2010

Z dziennika M.P. - rozdział XV - party time!


party time!

Scenka odgrzana na użytek tego bloga
Miejsce akcji: Kurmanbajew Supermarket.
Zza węgła działu mięsnego wychyla się (chyba) kobieta. Widok mrozi krew w żyłach. Pani nie jest abstynentką, opuchnięta, przekrwione oczy, zresztą podbite. Stajemy jak wryte z Renią, ekspedientką. Kobieta ukazuje bezzębne dziąsła i pyta głosem Himilsbacha:
- A korpusy macie?
Renia z wrażenia nie może wydobyć głosu.
- Powiedz jej, że macie tylko korpus pokojowy – szepczę.
Tadam! Kurtyna, oklaski, bis.

Czytelnik zamarł był więc pełen jeszcze dreszczy i kurczy może przejść płynnie w dalszą opowieść. I może nie zauważy grzesznej interpunkcji, luk w logice oraz antytalentu aŁtorki do pisania tego bloga. Scenka powyższa przytoczona nie bez przyczyny. Dziś to ja mam głos Himilsbacha.
Niniejszym – 40tka Krzysia odbyła się. Dużo ofiar w ludziach, porównywalnie do huraganu Katrina. Ogłaszam zbiórkę na odbudowę morale.

A oto Kocuru w porannej aranżacji Kaliny a'la Ania z Zielonego Wzgórza po przejściach (vel Domek na Prerii w adaptacji kambodżańskiego reżysera horrorów):
Wiecie, ognisko, ciepły wieczór, zimne piwo, przyjaźnie pijani znajomi. No co może być lepsze od tego?
Absolutnie nic! - krzyczycie podnieceni przed monitorami.
Sex! Sex jest lepszy. I żebym to ja Wam musiała to tłumaczyć, no to istny koniec świata...

Nawiązując do końca świata, impreza była przednia i wielka. Byli chyba wszyscy, no prawie (Krystyno, bez Ciebie Krystyno, smak swój traci nawet tanie wino! Krystyno, Krystyno bez Ciebie, nie świecą już gwiazdy na niebie!). Co dziwne – przeżyłam wiele przyjemnych chwil m.in. hmm sikając z byłą żoną mojego nieaktualnego męża. Wiem, skomplikowane określenie, ale w końcu żyjemy w kraju, gdzie 20 rok leci Moda Na Sukces, a w realu mamy najdłuższą szansonadę „Gdzie jest krzyż?”. Więc siłą rzeczy jestem pod wpływem (ba! Mam ze trzy promile). Pzdr! Gosia! Arcyfajna babka, jak kiedyś zostanę lesbijką, to się musimy umówić :) 
Nad zgromadzonymi unosił się subtelny zapach naftaliny, ale to od Jubilata. Chociaż ludzi z czasem ubywało, dzięki niesamowitemu optycznemu wrażeniu wielokrotności obrazu, jakby ciągle było ich więcej. Taka odwrotność trenu o Urszulce „pełno nas, a jakoby nikogo nie było”. Piotruś, zhańbiłeś się nieobecnością. Reszta jest na zdjęciach. Reszta jest milczeniem.
O poranku ktoś odpalił w mojej głowie rakiety ziemia-ziemia. Zresztą sam wyziew można uznać za broń masowego rażenia. Miejcie się teraz na baczności Niemcy, Rosjanie, Austriacy i inne prusaki. Za zabory. Za bory, za lasy.
- Rosołeeekkk – charczał Wojciech
- Barszzsszzsczyk – piszczało moje podgardle.
Przetrzepaliśmy żelazny zapas Halyny i już prawie żuliśmy bulion warzywny w kostce, bo tylko to miała, a Sylvestra Dudkova wrednie nie odbierała telefonu (Ona Na Pewno Miała Rosół!). Ostatecznie zlitował się ojciec Tadeusz i ofiarnie zakupił barszczyk firmy Winiary, która niniejszym jest sponsorem tej notki.
Miśnia, spocznij! Dobranoc.


Fire, walk with me!

Jak ktoś rozpoznaje denatów ze zdjęć, proszę się zgłosić po odbiór

GRY