niedziela, 9 stycznia 2011

66 - kolejna bomba biologiczna


Była mała przerwa, ale wiecie: „MACHETE DON'T TEXT!

Zajęta byłam ogromnie, bo Dudki mnie demoralizowały. Powinnam się domyśleć, że spotkanie ich w wieczornym deszczu po ciemaku wróży walkę ze ZŁEM. Bitwa przegrana, resztki zła walały się po kuchni i straszyły wyziewem, kiedy tam o 2 w nocy matka-Halyna weszła z laczkiem w celu przejęcia władzy nad menażerią. Bo odkąd mam Bibkę, to się okazało, że 2.00 jest przecież idealna na zabawę psa z kotami, ze szczekaniem, miauczeniem i gonitwami po ścianach. I tak jedna Biba okrutnie obnażyła drugą bibę. A Halyna najpierw nastrzelała wszystkich kapciem i jeszcze musiała po nas posprzątać :)

Nie mogłam pisać też z tego powodu, że jak wiecie – unikałam księdza. Księdza najlepiej uniknąć w miejscu, w którym ksiądz raczej nie występuje. Lub występuje relatywnie rzadko. Pomyślałam o piwnicy, no bo po co ksiądz miałby tam łazić? Gdyby chciał jednak zejść tam w celu odkrycia złóż niewiernych parafian, usiłujących przeczekać, wcinając kiszone ogórki ze słoików, pewnie i tak posłałby tam ministranta. Chyba, że w Jakimś Celu by chciał tam za ministrantem podreptać... No nie wiem.

Więc zaszyłam się w piwnicy, gdzie odżywiałam się sfermentowanym kompotem, bo tylko to się ostało. Zimno jak cholera, fermentacja też niezdrowa i to wszystko pewnie jest powodem, dla którego siedzę teraz z totalną telepawką, trawiona gorączką. Żrę gripexy i aspiryny, ibuprofeny, witaminy. Jestem rozbita jak butelka od szampanie po fajerwerku i nie wyglądam dobrze po 30-tce nawet jak pół Ibisza. Spocona, z rozpiętym rozporkiem, bo już bolą flaki od tych piguł, z oczami czerwonymi jak królik angora, nie jestem sexi mamą jak Kasia Cichopek. Ale za to jestem w pracy. Czyż nie mogło zdarzyć się lepiej w takim stanie? Hurra i alleluja, kurwa jego mać.

Dzieli mnie dystans jednej godziny od śmierci łóżeczkowej własnej. Owijam się kocem i wskakuję do szuflady z prochami. Gdzie też się zapodział lekarz Michaela Jacksona?

Elvis żyje i koncertuje

GRY