czwartek, 26 marca 2015

150 - Zło, zniszczenie, krew, pożoga.


Nie wiem o co chodzi. Ktoś mnie pogania w komentarzu, że dzień minął, a ja niczego nie wklejam i się ze mnie nabija. Jak z Jeża Ireneusza. Kim jesteś "Anonimowy"? Ja to ustalę, bo tylko z 6 osób mówi do mnie "Monika". 
Niestety nie jestem Czubaszek - nikt mi nie płaci za codzienny felieton, dziennik, nocnik. Ja charytatywnie robię z siebie idiotę. Choć tak jak ona - jestem za aborcją. Zwłaszcza po dzisiejszym dniu. Czy istnieje tabletka 10 lat po?

Zacznę może od tego, że blisko 2 lata temu, po nawracających laryngologicznych problemach z Kaliną (które zwalałam na karby nieposłuszeństwa i uporczywego ignorowania poleceń rodzicielskich, by zaraz potem w gabinecie zabiegowym oglądać wypłukane z uszu czopy wielkości kiełbasy podwawelskiej), pani laryngolog zawyrokowała, że nieletnia ma trzeci migdał tak przerośnięty, iż prawdopodobnie wchłonął moje dziecko już dawno i pewnie dlatego nijak nie mogę się z nim dogadać.

 Trza było to ciąć. Rok czekałam na termin, ale wcześniej - tuż po otrzymaniu skierowania i wybiegając z tej kliniki MSWiA, leciałyśmy za rączkę do medycyny pracy, bo dostałam właśnie angaż w obecnej robocie (nie, nie mówię o występach w obwoźnej menażerii - o tym inną razą). 
I właśnie wtedy, gdy zostawiłam dziecko na korytarzu, bo sama miałam się poddać urojonemu badaniu krwi, mierzeniu ciśnienia dla picu i przede wszystkim rozebraniu przed dohtórem, dziecko owo skojarzyło proces: skierowanie do szpitala=szpital. Co prawda szpital dziecko mogło pamiętać tylko z chwili urodzenia, ale rozumiem, że powitanie świata rozpoczęte obejrzeniem twarzy matki, akurat TEJ matki może być wysoce traumatyczne. Po czym owe dziecko wpadło w histerię nieporównywalną do niczego, co bym widziała kiedykolwiek wcześniej. No może poza końcem emisji "Mody na sukces".

To była prawdziwa PRÓBA SIŁ! O kurwa, to była walka i kopanie się z koniem, albowiem, kiedy ona już zatnie się w swoim stresie, to ni maczetą, ni trotylem, ani tym bardziej dobrym słowem. Bezsilność. Wrzask. Smarki, wymioty, apokalipsa, podwyżka czynszu przez MZB. Pamiętam, że biegłam z gabinetu i po przegubie ciekła strużka mojej krwi, bo nawet nie przykleiłam sobie gazika, tak prędko musiałam uciekać spod toporu oskarżycielskich spojrzeń dlikwentów do badania. Spod gilotyny kiwania głowami.

- Co to za matka? Co za bachor? Taak, pani, bezstresowe wychowanie! Za moich czasów tego nie było! Tak się składa, że zupełnie nie jestem zwolenniczką takowego. Za MOICH czasów TEŻ tego nie było!!! Ale cóż, tak sobie myśleli, a ja uciekłam przepełniona wstydem i zszokowana nagłym wybuchem ofiary mojego łona.

Potem, długo potem (bo NFZ nierychliwy, ale sprawiedliwy) przyszło zainstalować Kalinę w szpitalu. Jakieś takie głupie normy, że na 3 dni w celu 2-minutowego zabiegu. Stres mój był niechudy, bo pomna wspomnianej akcji spodziewałam się zamiany córki w demona Azazela na szpitalnym łóżku. A tu psikus: wenflon jest cudny, zabieg zajebisty, córka dzielna, rozchichrana. Bardzo mi zaimponowała. Teraz myślę, że akurat termin trafił w etap "jestem wewnętrznym hip-hopem, mam wszystko centralnie w okrężnicy".

Myślałam, że przeszło. A potem był ortodonta.
Wiecie - ortodonta. Nie facet z piłą do robienia cięć "od ryja do kija", nie proktolog-sadysta. Miła starsza pani. Ulica Browarna. Moje dziecko chillout. Siedzi w wygodnym fotelu. Pani wyciąga szpatułkę drewnianą, żeby jej pokazać jak nagryzać, co by lewa jedynka wróciła do szeregu. Dziecko czai proces: szpatułka=zabić lekarkę. I się zaczyna...

Po tej całej szarpaninie, kiedy babie prawie kudły lecą z głowy, ja znów, w kolorze purpury uciekam z miejsca zdarzenia i tylko słyszę w głowie te straszne echo: - Pani córka jest APODYKTYCZNA... DYKTYCZNA... ktyczna... czna...

Ja wiem, psze pani... Ja wiem, ale nie wiedziałam tego dziś. Zapomłam byłam, ona udawała normalność od kilku miesięcy. Alibi miała...
U alergologa. Co prawda coś tam mi świtało, jakaś lampa czerwona migotała kiedy dziecię błąkało się po gabinecie i niby przypadkiem niby-nóżką to trąciło krzesło, to wlazło bez pytania na wagę. Po długim wywiadzie dostajemy glejt do gabinetu zabiegowego w celu pobrania krwi pod kątem testów.
Idziemy na pewniaka. Tłumaczę 10-letniej babie, która ma się za dorosłą i przecież już rosną jej cycki, że taka potrzeba, że się dzięki temu dowiemy, bla bla, ha ha ha. Jest normalnie.

A potem krzesełko i pobieranie krwi. I ojapierdolę! Scena dantejska od momentu, gdy mówię: - Zobacz jaka fajna pani-fachura, takie maluteńkie dzieci kłuje bezboleśnie... 
Coś nieprawdopodobnie przypałowego! Siedziałyśmy na dziecku praktycznie okrakiem z tą biedną, mega wyrozumiałą pielęgniarką, którą moja córka, MOJA CÓRKA, naparzała po rękach i osmarkiwała i darła papę. Rzecz się rozchodziła o wkłucie najcieńszą igiełką w najmniejszą żyłkę na wierzchu dłoni. Nadmienię, że Kalina nie jest jakaś mikra, a kiedy wstępuje w nią wariat, to rzeź niewiniątek, Elżbieta Batory, olimpiada w Calgary i trzeci sezon "Wikingów" są przy tym po prostu niepoważne. Już miałam pomysł, że zejdziemy na Czerwonego Krzyża i jej pokażę jak matka dzielnie oddaje krew, ale byłam tak wkurwiona, że myślałam, iż fontanną tryśnie ze mnie po wkłuciu jakiś szlam czarny do granic palety barw.

No nie, nie! NIEEEE! To musiała być podmianka w szpitalu położnicznym! Ewentualnie geny starego. Dlaczego ja???

Kiedy już - po długich bojach, udało nam się pozyskać te 2 krople krwi, a zaśliniona i oklejona glutem dziewczynka chlipała na powlekanym pistacjowym skajem fotelu, spojrzałam na potarganą pielęgniarkę i łzawo wydukałam:
- Przepraszam Panią najmocniej! Ja naprawdę myślałam, że im starsze dziecko, tym bardziej rozumne...
- Taaa, jasne... Niech pani zapomni. - odparła babeczka, kompletnie obierając mnie ze złudzeń na choć ciut bardziej radosną przyszłość...


Scenka Jehowa 1:
W parku, zabiegana z psem.
- Dzień dobry! Czy ma Pani chwilę na przyjęcie Jezusa?
- Panie, ja nie mam czasu na żadne przyjęcia!

Scenka Jehowa 2 :
Autobus, jedziemy do alergologa. Dwie kobiety zatrzasnęły nas na 4-osobowym siedzeniu.
- Dzień dobry. Czy ma Pani chwilę na przyjęcie Jezusa?
- Dziękuję, już przyjęłam wczoraj, w parku. Z psem.
- I co Pani o tym sądzi?
- Że chciałabym myśleć, że nie jesteśmy jedynie kupą atomów.
- A Pani córka?
- Nie zapisałam jej na religię. Nie jest ochrzczona. Wolę, by zdecydowała sama. W przyszłości.
- Dobre podejście. A Pani?
- Obawiam się, że kiepsko. Prawdopodobnie jestem niewierząca.
- A to ja przepraszam.
- Ależ nie ma za co.

 
GRY