No więc, skoro Daniela ostatnio robi fotki na mojego bloga, to ja dla odmiany zamieszczę coś pisanego :)
Urzeczona polskim szaleństwem krzyżowym i powalona niedawnym łupnięciem w krzyżu własnym, za sprawą zapewne radośnie czekającej na mnie za dni 10 (tak, kuźwa - dziesięć!) trzydziestki, przypomniałam sobie o moim starym opowiadaniu. Przeleżało kilka lat w szafce na niezapłacone rachunki, wezwania komornicze, moje rysunki i inne nieprzyjemne rzeczy, ale je odgruzowałam, bo jakoś tak się skojarzyło z naszym słodkim katolandem.
Żeby było jasne - głosowałam na Jarka, serio. Ale tego cyrku to ja nie rozumiem.
…
Joanna nie była zadowolona z dziecka. Miało wielki, czerwony pysk i już od niemowlęcia w niczym nie przypominało tych słodkich aniołków, jakie jeszcze kilka lat temu widywała uczepione maminych spódnic.
Wszystko przez tego cholernego Boga i ludzki wymiar sprawiedliwości!
Otóż, kiedy jeden z wysoko postawionych dostojników kościelnych oznajmił w jedynym słusznym kanale tv o zarządzeniu mówiącym, że od tej pory w dziecięcych ciałach będą się rodzić ukształtowane już dusze, nikt nie spodziewał się aż takich problemów. Od zarania każdy rodzic bowiem marzy skrycie o czymś w rodzaju oprogramowania do dziecka – siup, instalujesz i wszystko toczy się sprawnie, a dorośli nie muszą w kółko gderać „zostaw to, wyjmij z buzi, patrz pod nogi, nie baw się psim bobkiem” …
Jednak minął jakiś czas, a podziemne media zaczęły nagłaśniać kolejne coraz bardziej powszechne przypadki narodzin złoczyńców, narkomanów i innej maści wyrzutków obleczonych w niemowlęce ciałka. Ku niezadowoleniu państwa i wściekłości Kościoła, prywatne gabinety oferujące bezbolesne, dyskretne i ekspresowe aborcje, rosły jak grzyby po deszczu. Zabiegi były na każdą kieszeń, a chętnych nie ubywało.
Ludzie od dawna coś podejrzewali, a z czasem coraz głośniej mówiono o tym w autobusach, sklepach i na ulicach. Tak, nie dało się ukryć, że ludzie mieli rację. Rząd zawarł za ich plecami intratny układ z Bogiem i Kościołem. Jak zwykle chodziło o pieniądze. Zamiast utrzymywać element wywrotowy w więzieniach, postanowiono usankcjonować fizyczną likwidację, a zepsute dusze lokować w ciałach nowo narodzonych dzieci. Jak to robiono – nie wiedział nikt. Układ jednak był faktem. Szczegóły powoli wychodziły na światło dzienne. Korzystny dla obu stron, pozornie miał wiele zalet. Rząd miał na swym koncie sukces w postaci sporych oszczędności w budżecie i wielkiego spadku przestępczości (zanim dzieci podrosną minie kilka latek). Kościół zamknął dyskusję nad karą śmierci, bo przecież „wyłączenie” ciała i znalezienie nowego domu dla duszy, to nie to samo co czapa. Bierni i omamieni propagandą ludzie nie protestowali zbytnio. Jednak kiedy ogołocone z normalnych dzieci domy dziecka zaczęły świecić pustkami, a rząd i kler wytoczyli wojnę ginekologom, zaczęło się dziać naprawdę źle.
Joanna była w trzecim miesiącu, niezupełnie zresztą tego świadoma, kiedy zakazano usuwania ciąży. Za dokonanie nielegalnego zabiegu w świetle prawa zostawałó się przecież przestępcą , a karą stosowaną dość entuzjastycznie była cielesna likwidacja tak lekarza, jak i pacjentki. Cóż było robić, kilka miesięcy potem Joanna powiła pierworodnego.
Zatroskana o duchowy rodowód swego potomka, spędzała całe noce na modłach o złoczyńcę małego kalibru. Myślała, że instynkt macierzyński pozwoli jej poradzić sobie z małoletnim złodziejaszkiem, oszustem podatkowym, hakerem. Ale gwałciciela czy matkobójcy jakoś nawet nie chciała sobie wyobrażać.
Już pierwszy krzyk Michasia brzmiał dosyć nieswojo. Ni mniej ni więcej był ochrypłym wrzaskiem alkoholika w amoku. Z biegiem czasu podobne skojarzenia cisnęły się do głowy Joanny coraz częściej. No bo co ma pomyśleć matka, której półroczny synek okłada ją piąstkami przy każdym pojeniu herbatką, a do żuli pod sklepem wyciąga ochoczą rączki? Wprawdzie z biegiem lat ludzi przestały dziwić takie zjawiska, ale wstyd było poczciwej Joannie patrzeć jak np. czułości ciotki Michaś kwituje krótkim „daj sztacha!” albo czymś w tym rodzaju. Ale były też i małe radości kiedy jako trzylatek recytował bezbłędnie paragrafy, a w wieku pięciu lat rzucił papierosy. Pomimo tego z Michasiem coraz trudniej było wytrzymać. Mały niemal do zerówki ciągnął cyca jak niemowlę. I o ile w dawnych czasach uważano by to za nie mała sukces, obolałe i ogryzane z nieobcą Michasiowi przyjemnością, sutki Joanny, podpowiadały jej zgoła inną prawdę. Fakt, że nie miała już prawie pokarmu nie zniechęcał jej początkowo. Z wielką bowiem determinacją próbowała odnaleźć w synu małe dziecko, choć cząstkę słodyczy i niewinności. Co z pewnością było lepsze niż perspektywa, że Michaś to jakiś dorastający na jej mleku, niegdysiejszy obleśny Marian spod budki z piwem, mający na sumieniu kogoś takiego jak ona.
Depresja Joanny pogłębiała się w miarę wzrostu Michasia. Podszczypywana, okradana, zastraszana przez wiecznie ziejącego zdobytym nie wiadomo skąd alkoholem ośmiolatka, nieustannie próbowała zrozumieć, dlaczego właśnie JĄ to spotkało. W takich chwilach, a w szczególności po drugiej nieudanej próbie samobójczej, człowieka potrafi postawić na nogi już chyba tylko naoczny fakt, że inni mają jeszcze gorzej.
Nieoczekiwanie, za sprawą pewnego przecieku, dowiedziała się o tożsamości mającego przyjść wkrótce na świat dziecka dwudziestoletniej, pięknej i pożądanej przez pół miasta sąsiadki. Sprawdzone źródła mówiły o tym, że w jej kamienicy przyjdzie na świat znany powszechnie, wpływowy i skorumpowany polityk, który umierając na skutek chorób wynikłych z nadwagi i innych bliżej nieokreslonych przyczyn, zaklepał sobie drugie, nowe życie.
Joanna spojrzała z nieznaną sobie dotąd czułością na umazanego, zajetego jej portmonetką Michasia i pomyślała sobie, że właściwie nie jest on aż taki zły...