Uprzedzając pretensje: tak, psia mać, uzależniłam się od pisania pamiętniczka!
„Proszę przynieść na poniedziałek 1 zdjęcie rodzinne i kilka zasuszonych listków” - czytam w piątek w dzienniczku ucznia, który wertuję panicznie po uprzednim upojeniu się nervosolem, po każdym powrocie córki ze szkoły.
No to mnie pani zastrzeliła. No bo jakby po pierwsze: moja rodzina jest powiedzmy wielowarstwowa. Po drugie: czy autorka miała na myśli tylko dziecko z rodzicami, dziecko z domownikami, babciami, dziadkami, rodzeństwem? Czy pierwsza czy druga rodzina? Czy może w szerszym kontekście, bo w końcu wszyscy Polacy to jedna rodzina? Po trzecie: skąd ja mam wziąć, cholewa, papierowe zdjęcie?!
Cały łikend kombinowałam co tu właściwie zrobić. Ostatecznie w niedzielę dopadłam w bramie byłego męża i ku uciesze sąsiadów, pstryknęliśmy sobie gustowne monidło z Kaliną w środku, na tle domofonu. W strugach deszczu, on w kapturze jak blokers, ja z pękniętym okiem koloru głęboki burgund, dziecko rozczochrane jak Chewbacca ze „Star Wars”.
Foto namber tu przedstawiało resztę domowników, usadowionych siłą na kanapie. Ciocia Krysia dyplomatycznie zwiała. Ponure miny dziadków dobrze odzwierciedlały słodki nastrój płynący z odbiornika tivi. - Tadziu, już 11 osób nie żyje! - krzyknęła Halyna w swym cmentarnym żywiole, zamiast uśmiechnąć się do zdjęcia. Byłaby padła spopielona moim wzrokiem, ale uratował ją fakt, że robi zajebistą ogórkową.
Trzecie foto odgrzebała Ela w swoim bogatym folderze zdjęć służącym do szantażowania bliźnich. Były na nim wszystkie nasze dzieci + pies Elvis (adoptowany) + Matka Polka + Kocuru. Jak wykadrowałam puszkę piasta to nawet uszło.
Jedyną opcją była czarno-biała wypluwka z raperskiej drukarki. Nasze zakazane twarze i ten wydruk wyglądały jak prawdziwe listy gończe z gazety. Ale przynajmniej moje oko nie było tam przekrwione, tylko całe czarne, zdradzające niechybne opętanie przez demona (seksu i intelektu).
A niech wie pani wychowawczyni z kim ma do czynienia i tak się kiedyś połapie, że my nie jesteśmy normalni. I niech wybierze sobie któreś ze zdjęć drogą losowania na przykład.
Scenka
Siedzimy u Eli, której już zdążyliśmy zeżreć całe ciasto. Gdzieś w przestrzeni powietrznej Hrabstwa, w alkoholowym widzie, zaginął Zdylu.
Skubi odbiera telefon, ktoś pyta czy nie widział Zdyla. Za moment dzwoni telefon Eli, śmiejemy się, że pewnie ktoś szuka u niej Zdyla. Po kilku minutach dzwoni tel. Krzysia, my się śmiejemy, a Krzychu odbiera „- Tak, szukam?” :)
Widownia bije brawo, Zdylu leży gdzieś pijany...
Scenka II
"Święty kocha Boga, życia mu nie szkoda, kocha bliźniego jak siebie samego" - zawodzi Kalina. Nagle urywa i mruczy sama do siebie pod wąsem:
"- no to ciekawe czy jak tak kocha tego bliźniego, to czy tak samo kocha bliźnięta?..."
Ludzie klaszczą w rytm wygrywany przez organy organisty.