sobota, 1 lutego 2014

128 – Jak skorzystać z promocji w USC i dostać gratis 8 wcieleń.





 Pomiędzy pracą w taxi a obecnym psycho-zajęciem, przydarzył mi się radosny epizod w handlu, konkretnie w sklepie naprzeciw moich okien. Zawsze będę wspominała ten czas z totalnym rozrzewnieniem, bo wszystko – praca-dom-rozrywki zostało w granicach mojej ukochanej dzielni, a przecież wiecie, że najchętniej nie opuszczałabym rewiru, bo boję się wałbrzyskich mutantów, no i kiedyś dla jaj wygrałam w karty od Rusłana jego elektroniczną obrożę na nogę, więc kiedy oddalam się od HR, policja razi mnie prądem. 


Whatever , dążę do tego, że zanim wkroczyłam za ladę Witaminki, nawiązałam sympatyczną znajomość z szefem ów przybytku – Darkiem (zwanym dalej Panem Korzonkiem). Kocur natomiast nawiązał z nim nić tym sympatyczniejszą, że pewnego sylwestrowego wieczoru, kiedy czekałam na niego w domu, byśmy mogli radośnie i wspólnie pożegnać mijający, skutasiały rok, zagalopował się na zapleczu z ilością spożytych cieczy. 


Więc kiedy zbliżała się 18.00 i już piątą godzinę słuchałam tyrady mojej zdziczałej siostry Heidi, że prędzej wysadzi blok w powietrze, niż wyjdzie do ludzi się pobawić, usłyszałam nieśmiałe pukanie we wrota mojego Strasznego Dworu. Jakie to szczęście dla holowników, że Witamina jest naprawdę rzut beretem, bo już z takiego ABC, to by go za chuja nie donieśli. 

Przyznam się szczerze, że przez pierwsze pół godziny śmiałam się i klaskałam w uda, że Kocur tak znakomicie potrafi udawać pijanego w sztok, wszak nigdy nie widziałam go w podobnym stanie. Przestałam, kiedy zostałam zmuszona do balansowania z miską i przypomniałam sobie, że śmieszny sklep w OSIRze, gdzie można było nabyć pierdzące poduszki, śmierdzące bomby i sztuczne wymioty, zamknęli przecież w latach 90-tych. I tak upłynął, och – dosłownie upłynął mi Sylwester.


Nowy Rok Kocur powitał więc na niezłej bombie i wielkim kacu podszytym wyrzutami sumienia. Na pytanie, jak może się zrehabilitować, sprytnie odparłam, że ma wziąć ze mną ślub. Ot – i cała romantyczna historia. Tak to się robi, drogie panie. Zwłaszcza, jeśli przez dwa lata osobnik się zapierał w zemście za to, kiedyś byłyśmy takie pojebane, że wzgardziłyśmy oświadczynami  :)


I tak właśnie, po 13 latach bycia Wroną, zostałam Kotem. Ciekawe tylko, co kurna na to darwiniści?








































































 
Sunęliśmy ulicami Mordoru na pięknej vespie Piotrka, za którą wesoło pobrzękiwały puszki Piasta Mocnego, bo nigdzie nie dało się znaleźć zdechłego kota. Misternie ułożony stylem Amy Winehouse szoszon, ostatecznie rozpadł się od wiatru gdzieś w okolicach Polnej (pewnie zajebali Cyganie), a toczek wyglądał, jakby właśnie mi na głowie kura wyciągnęła kopyta (pazury). Przed urzędem zorientowałam się, że nie wzięłam żadnej szczotki i pomimo starań Eli, która pryskała mi po oczach lakierem do włosów, mój look ostatecznie chuj strzelił, ale Kocur mimo to się ze mną ożenił, czego zapewne żałuje po dziś dzień (nieraz słyszę jak chlipie po nocach).

Pomimo spektakularnej tragedii mojego uczesania, jak i szpilek, które mogą służyć tylko do łóżka, bo na bank nie do chodzenia, miałam dziką satysfakcję, gdy paląc Mocnego na ławeczce przed USC, w oczekiwaniu na naszą kolej, obserwowałam Panów Młodych w świecących garniturach na Sandu Ciorbę i Panny Młode w strasznych, nedętych sukniach z tafty i organzy, wszyscy z minami jak pod szafotem.

Dzięki niesamowitej ekipie Ludzi z Hrabstwa Rusinowa, mieliśmy po prostu kosmiczne wesele, które zapisało się na długo na spleśniałych dechach niezawodnej ni to szopy-ni obory przy ul. Głuszyckiej. Poprawiny trwały jeszcze długo po zalegalizowaniu małżeństwa, bo trzeba nadmienić, że Świadkowa zapomniała dowodu osobistego i ślubu udzielili nam tylko warunkowo i dlatego, że wyglądaliśmy jak obłąkana banda dziwolągów, jaką w rzeczywistości jesteśmy. Zajęci świętowaniem i sprzątaniem sali, które spontanicznie przeradzało się w kolejną imprezę, mieliśmy też lekki poślizg z dostarczeniem dokumentów do USC na czas.

Z radosnego nastroju brudzenia sali po to, żeby móc ją znowu "posprzątać", wyrwał mnie telefon od przerażonej Heidi, która właśnie poinformowała, że jacyś panowie przyszli ściągnąć nam licznik gazowy. Tak - na nową drogę życia. A potem przyszła jeszcze bardziej dramatyczna rzeczywistość - podróż poślubna z trójką dzieci i Siostrą Heidi, żebyśmy nie byli wyobcowani w cierpieniach. Ja pierdolę. Zdecydowanie, następnym razem - najpierw ślub, a później dzieci!

c.d.n.

GRY