środa, 19 lutego 2014

136 - jestę zeppelinę



Tak sobie knułam i jątrzyłam spisek na moje życie, gdy WTEM! 

Wolna niedziela! This is fucking awesome! Szybki plan na zagospodarowanie mojej trzody gospodarczej wyłonił się z umysłu Eli. Ale jej wybaczam, bo się w życiu biszkoptów nawąchała, a od masy cukrowej to i podobno muzgó zwatolenie poważne grozi. Plan brzmiał pośród łoskotu Popiołka płaczącego z okazji Dnia Kota (kiedyśmy z Raperem palili fajkę na balkonie) a naszym skrobaniem do drzwi (aby wejść z powrotem). Albowiem Ela nie miała najmniejszej ochoty nas z tego balkonu wyswobodzić, gdyż głowę zawracała sobie akurat 14-poziomowym tortem ze schabowych na jutrzejsze ognisko.
- Ruszamy pierwszą "12" do Andrzejówki o 7.45 - z Grunwaldzkiego.
No pojebało. Mało, że niemal codziennie płacę własnemu ojcu, żeby mnie defibrylatorem o 4.05 do skutku traktował, to że niby z własnej woli miałabym tak wstać?


Ostatecznie zasymulowałam chorobę popromienną i kiedy chwyciłam się ostatniego oręża i już miałam przejść do pokazaniu się towarzystwu bez makijażu, skapitulowali i wymarsz zarządzono na 12.45.
 I tutaj doszli do realizacji planu: 

1. Wziąć dzieci. 
Już samo określenie napawa prostego człowieka strachem. Chociaż tutaj zdania są podzielone, bo należy wziąć pod uwagę zdanie Trynka, albo księdza Gila. Dzieci oczywiście trysnęły swoistym optymizmem.

2. Kazać Miśni pomyśleć, że idziemy w góry i zmusić do założenia "górskich" butów, które od momentu produkcji podczas tsunami gdzieś na Tajwanie, mogły mieć tylko jedną jeszcze chwilę potencjalnej sławy - jeśli po latach wypierdalania się w nich wiecznie na twarz, wsadziłabym je w dupę sprzedawcy pewnego sklepu sportowego. (Tak, wiem jak się nazywasz, dowcipnisiu!).

3. Zmusić ofiarę do przejścia od punktu A "Opat 0,5 w schronisku" do punktu B "Dzikie żarcie pod wiatą". Przejście pokonać na bieżniku vibram totalnie oblodzonym szlakiem, podczas gdy reszta województwa zimę pamięta tylko z domowych wycieków freonu z lodówki, odmowy seksu od partnera lub tego oddechu kostuchy na plecach w trakcie studiowania rachunku za gaz. 


4. Udawać, że celem nie było po prostu wielkie żarcie. 
Te wszystkie puszki fasoli, kiełbasy, flaczki, gołąbki, boczek, pieczony czosnek, tosty, batoniki i ......
No niby jak po takiej dawce jedzenia można ruszyć gdzieś dalej o własnych siłach?

5. GOPR nie przyjął jednak zgłoszenia i trzeba było się kulać z powrotem. Pod górkę. Po lodzie. Na podeszwach vibram, które nadal tkwiły na moich stopach, zamiast w dupie sprzedawcy.

6. Zajebiaszczo, że chociaż po tej fasoli człowiek nabył dosyć spektakularny odrzut. Hermaszewski mógłby być dumny, Łajce z oczu płyną łzy...

7.Po zapadnięciu nocy, Kocur odpalił smrodliwe jelito. Teraz mi płynęły łzy. Gdy budziłam się do pracy, kołdra lewitowała pod samym sufitem, a w pomieszczeniu stężenie metanu podchodziło pod zbrodnię przeciwko środowisku.

8. Ergo: tescowa fasola chilli prosto z ogniska jest wyborna. Wybornie też trzyma wzdęcie i potem w pracy ciężko uczestniczyć w grupie wsparcia czyli kopcić fajury na palarni, bo tam występuje ogień i można ulec spontanicznej detonacji. Kaszel może stanąć nam na przeszkodzie w zachowaniu twarzy wśród ludzi. To było dla mnie prawdziwe wyzwanie, ponieważ od miesiąca, czy dwóch w moich oskrzelach zalegają takie ilości ropy, że tylko czekam aż mnie zaatakują Stany Zjednoczone.

9. Punkty 7 i 8 były jedynie wtrąceniem, bo przecież dzień się jeszcze nie skończył i trzeba było dopchać te 18 metrów jelit zajebiście dietetyczną zapiekanką u Eli.

10. Zamach znów się nie powiódł - żyję, choć o kilka kilogramów cięższa i może bardziej w stanie gazowym, ale trwam. Do następnego razu.










Scenka:
Jagoda pyta:
- Mamo, widziałaś kiedyś łosia?
- Na żywo nie.
- A na martwo?
GRY