Nad ranem spadł mi wielki kamień z serca i tym sposobem w parku mamy kolejny głaz narzutowy. Że nie muszę robić ciasteczek na wigilię klasową (walka klas - dzieci aspirują do klasy średniej, matki są w klasie robotniczej). Całe szczęście, bo przy moim nastawieniu do świąt (z premedytacją pisanych małym "ś") możecie sobie wyobrazić mnie jako tę Babę Jagę, która z zaciętą miną, pośród oblepiających meble kotów, wyciąga z gorącego pieca jeszcze skwierczących Jasia i Małgosię.
I tak od dwóch dni, w podziemnej wytwórni garmażeryjnej matki-Halyny, po uszy siedzę w uszkach i pierogach, a już spozierają na mnie wymownie słoiki z mieszanką na sałatkę warzywną na wigilię pracową (klasy robotniczej). Jak przeżyć 3 wigilie (z premedytacją pisane małym "w") pod rząd z syndromem Kopciuszka uziemionego przy garach przez złe siostry? Nie wiem, dobrze, że na pracowej będzie wóda.
Klimat świąt działa na mnie alergicznie. Jako osoba zła do szpiku i zimna jak Królowa Śniegu, mam w tyłku dzwoneczki, choinkę i zapach pierniczków. Oczywiście latam na szmacie, myję kafelki, sprzątam szpargały z mebli, zamiatam farfocle pod dywan i jak ten Czerwony Kapturek, zapierdalam z koszyczkiem do babci. Tylko po co? Po co, pytam? Jeśli chata po moich wysiłkach, natychmiast zostaje zamieniona w ruinę przez resztę domowników, kafle zaraz ociekną tłuszczem, bo Inżynier zapragnie eksperymentów w kuchni, dzieci przysypią wszystko zabawkami, babcia wyżre trufle i wypije wino, a mnie na końcu połknie Zły Wilk.
Więc jak usłyszę znowu, że święta to czas odpoczynku i refleksji to pożegluję z Sindbadem za siedem mórz. Owszem - "odpoczywam" w pracy, w której zamieniam się na 12 godzin we wściekłą maszynę napędzana adrenaliną, ale co ważne - odseparowaną od dzieci, które dzięki temu zyskały kolejny dzień żywota. Refleksji specjalnie nie mam, raczej refluksy żołądka spowodowane nerwicą, która wcina moja śluzówkę.
Usiłuję znaleźć jakąś dobrze kojarzącą się ze świętami rzecz i przychodzi mi do głowy co najwyżej całowanie pod jemiołą. Atmosferycznie źle: Dżordż Majkel w radiu, Kevin sam w telewizorze, w domu Okres Burzy i Naporu. Dzieci odpowiednio z buntem 2 i 6-latka. Ja z buntem 30-latki - Natalia Oreiro i jej zbuntowany anioł spierdzielają do Urugwaju...
Przedświątecznym gwoździem do odświętnej trumny było to, że w tym roku pożegnałam drugiego psa. Musiałam znaleźć Loli nowy dom, w którym nie będzie dzieci, które ona, niestety, gryzła. Na szczęście się udało i zgłosili się świetni ludzie spod Kłodzka. Wczoraj pies pojechał do nowego, wielkiego domu z ogrodem.
A mi żal, zdążyłam się z nią zżyć, znowu pustka, nic się nie plącze pod nogami, powrócił syndrom bezPSI...