poniedziałek, 4 lipca 2011

98- będąc młodą lekarka...


Od chwili, w której  jak anioła głos ex męża zadziałał lepiej niż – nie przymierzając – lewatywa z kawy, mam myślówy. Wszystko mi się jakoby, tak po staropolsku, wzięło i zesrało. Norma. 
Czuję się jak w teledysku Annie Lenox, tyle że puszczonym od tyłu, w przyspieszonym tempie. Wiecie, ten klip, gdzie ona z całkiem przeciętnej pasztetowej zamienia się w divę na bazie różnych podkładów, fluidów, eyelinerów, unigruntów, regipsów oraz boa z kolorystycznie niestabilnego ptactwa gospodarskiego.
Tak mnie właśnie obrało z planów i złudzeń na lato. 

Trzeba znaleźć jakieś pozytywy tej sytuacji. Że kolejne tygodnie spędzę w 4 ścianach. Że piątą ścianą jest ściana deszczu za oknem. Że przecież mogę bez żadnego stresu (jakie parcie na ulop?!!) łączyć Pudrodermem punkty na małym ciele w skomplikowane konstelacje. Na spokojnie nauczę koty samodzielnie jeść. Będę miała pod kontrolą ilość ptaków i gryzoni, które Rumba zaraz zacznie znosić dla swej dziatwy, pragnąc zrobić z potomnych morderczy, koci SPECNAZ. Kibel umyję. Podłogę wypastuję. Nagram ścieżkę grindcore z wrzasków nudzących się dzieci. Trza się cieszyć życiem!


GRY