Skoro już po debiucie radiowym bloga i ma być tego więcej, to dopiszę jakichś głupot, co by Kierownik Radia miał materiału na następne 60 lat. Może kiedyś, gdy się w proch obrócę, uda im się wynająć do tego Tomasza Knapika albo Czubównę? ;)
Scenka świąteczna:
Sobota przed Wielkanocą. Naród zatrzaśnięty w Biedronce przy ul.11 Listopada. Kosze wypchane jajkami, zapasem chleba na tydzień. Białe kiełbasy, podzespoły sałatki ziemniaczanej. Podniosłe, doroczne jajeczkowanie.
Kocur kładzie na taśmę puszki dla psa i kotów oraz 2 pizze.
- No wreszcie jeden normalny! - kwituje kasjerka.
Myśląc nietrzeźwo, że istnieje jeszcze jakaś nadzieja, postanowiłam oddać się Krzyśkowi. Znaczy: w fachowe, fryzjerskie ręce Krzyśka zwanego Gonzem. Żeby innym nie było smutno i żeby dzieci mogły pośmiać się z matki, rzuciliśmy się na salon fryzjerski całą rodziną.
Czekając aż Kocur wróci z biletem parkingowym, umilaliśmy sobie czas obserwacją sytuacji. Na cudnie wyremontowanym za gruby szmal parkingu, na tej złoconej kostce brukowej, pośród tak chętnie wykopywanych przez mieszkańców Śródmieścia Mordoru płożących, ciernistych krzewów, nieopodal najdroższej toalety od czasów pałacu Saddama Husajna. Siedzący za kierownicą i ubrany w ciemne okulary byk w niewybrednych słowach, rycząc na całe gardło, ruga żonę, której nie wychodzi w odpowiednim tempie wkładanie do bagażnika tobołów i wózka i dziecka. Sam rozlany na przednim siedzeniu, spod fotela cieknie buraczany kwas. Centrum dla elyt! Ot - Europa!
Ze dwa dni negocjacji, okupionych głośnymi protestami młodej, zajęło mi namówienie dziecka na skrócenie bujnego owłosienia chociaż o 1,5m. Miło było zobaczyć twarz córki na powrót! Krzysztof wsadził to, co spadło do 120l wora i zataszczył w kąt.
Następnie wystrzygł wedle życzenia grzywkę Jagody, a potem przyszło mu zmierzyć się z najgorszym.
Wyciągnęłam z torebki zdjęcie Chylińskiej - etap przemiany 51. Że taką grzywkę i w ogóle. Zacznijmy od tego, że przy tym, co ostatkiem sił jakichś wyrosło mi na głowie, jakakolwiek fryzura jest nierealna. Równie dobrze mogłabym przynieść mu fotkę mastifa tybetańskiego i oczekiwać efektów.
Jednak pierwszy raz w życiu ktoś potraktował mnie poważnie. Krzysiek skracał i skracał, dążąc do modelu z kartki.
Chylińska wiła się po parkiecie, czarne body, czarne włosy w szale zamiatają dechy, "nie mogę Cię zapomnieć" - choć to jeszcze nie ta grzywka.
Maszynka świszczała mi po czole i pomimo krzyków, że nie zamawiałam pakietu z goleniem brwi, uchlastał wszystko, co było z przodu. To już Rafalala ma więcej...
Potem pyta, czy cieniujemy i skracamy resztę.
- Opanuj się, Krzychu, ja mam tylko 3 włosy! Żal mi ich...
- A kiedy ostatnio widziałaś te 4cm? (końcówki)
- Kocur, a kiedy ostatnio wyciągałeś? hłe, hłe, hłe...
I tak w atmosferze żartu i dźwięku nożyczek, skończył ze mną i wziął się za Kota.
Kurde! Fajnie! Przeglądając się w lustrze, oszołomiona swoim nowym, odważnym stylem, na moment byłam przekonana nawet, że potrafię przypominać człowieka. Lubieżnie oblizując się, łypałam na odbicie a to w szybie, a to w lusterku samochodu. O żesz, ale ja byłam zadowolona!
A potem, na końcówkę mojej nocnej zmiany w pracy,
przychodzi przywitać się
Marek. I od progu słyszę:
- O ja p****! Jacek i Agatka! Ha, ha!
- Marek, nie rób mi tego. Całą noc słuchałam Black Sabbath w Twojej intencji...
- Nie, nie, czekaj - Zaczarowany Ołówek!
- Marek, to miała być Chylińska...
- Kolargol?! Ahaha...
No tak, zapomniałam, że na etapie przemiany nr 51, Chylińska już była ładna. I że ta moja (*) grzywka była długa, bo cały czas zasłaniałam nią lumpenproletariacką gymbę niczem kurtyną.
I co teraz, drogie panie? Co mi kto doradzi, bo przykleić się już nie da. Burka? Grzywka permanentna? Dekapitacja?
....................................
Hasło dnia - wymyślone na kwadracie, autor nieznany:
- KWADRAT RATUNKOWY
:)
Scenka powrotna:
Znów łapię okazję z bazy w postaci podróży pojazdem dezynfekcji, dezynsekcji i deratyzacji. Jakieś pilne odszczurzanie w Jedlinie, a może łapanie ptasznika? Kobry? Zebry?
Wąsaty kierowca, zwany pieszczotliwie "Muchą" (od dodatkowej fuchy - zbierania tzw. miękkich zawartości po pieskach) zabawia mnie frapującą opowieścią o różnych technikach mordowania szczurów.
Cały czas zastanawiam się: po co mu w aucie kogut ostrzegawczy?
Dojeżdżamy w okolice Hrabstwa.
- Mucha, to wyrzuć mnie na przystanku.
- A po co? Pod dom cię zawiozę.
- No, nie będziesz musiał objeżdżać całej pętli na osiedle.
- Jakiej, kurwa, pętli? - dziwi się Mucha, po czym odpala "bulaje" i rura pod prąd w jednokierunkowy skrót na ośkę!
- Gdyby nas zatrzymała Policja to pamiętaj - jedziemy uzdatniać wodę!
Kurtyna, oklaski, miny sąsiadów. Szczury rozbiegają się po rowach.
Scenka musza:
Na portierni panowie skarżą się na napastliwe mrówki, które oblazły stróżówkę i żadne preparaty nie dają rady. Ponarzekaliśmy sobie, a potem ze śmiertelną powagą wzniecam ich nadzieje:
- Wiecie, to łatwe nie będzie, ale jest rozwiązanie.
- ?
- Musimy zmusić Muchę, żeby złapał na jakiejś interwencji mrówkojada!
Panowie tracą wznieconą nadzieję, mrówki chichoczą nerwowo w kanapkach portierów i na ich ubraniach.
Scenka wodna:
Kierowca Zbyszek patrzy na mnie smutno po nieudanej próbie nalania wody do kubka z podajnika mineralnej, który tylko smętnie zabulgotał resztkami powietrza.
- Co ty masz taki pusty ten baniak?
- Jak ty, kurwa, do mnie mówisz, Zbyszek?! - zażartowałam.
- O Jezu, przepraszam, przepraszam! Ja miałem na myśli TEN baniak!
:D
Znalezione w kuchni |
A jednak mogło być coś gorszego.
Mogło być np. ISIS.
Nie, nie Isis Gee.