wtorek, 20 września 2011

114 - Miśnia po drugiej stronie miasta



Wiem, że ludzi spotykają gorsze rzeczy, ale ja spędziłam przedwczoraj pół godziny na przystanku przy Placu Tuwima.
Był niedzielny wieczór. Surowy dla wszelkiego nieporządku prezydent naszego miasta musiał mieć wolne, co może tłumaczyć stan ścisłego śródmieścia. Myśląc o jakimkolwiek innym mieście, pewnie napisałabym przez duże „Ś”, ale śródmieście Las Węglas można skojarzyć co najwyżej z jakimś rakiem śródpiersia lub, jak kto woli, strzałem w śródstopie. 
Przemierzając moją ulubioną ulicę Moniuszki, której mieszkańcy, sądząc po stanie upojenia, jeszcze przewalają gaże za role we „Wzgórza mają oczy”, starałam się iść samym środkiem jezdni. Po pierwsze ze względu na możliwie bezpieczną odległość od licznych podwórek i bram prowadzących najpewniej do Hadesu jakiegoś, skąd nie miałabym wyjścia z racji braku przy sobie obola (bo jedyny mój majątek stanowiło 2,50 pożyczone od Ani na autobus).   
Po drugie, idąc środkiem, człowiek ma jako taką przewagę nad gołębiami, które wesoło srają z każdego gzymsu.

Kiedy już docwałowałam na przystanek, moja „5” właśnie machała mi zza zakrętu rurą spalinową na dowidzenia. Pozostało mi więc stać w deszczu, który zapłakał naraz nad mym smutnym losem i omiatać trzeźwym wzrokiem pijaną okolicę. Z budynków i zakamarów zaczęły złazić się poczwary. 

Jak na ironię, ostatnio wspominaliśmy w gronie urodzinowym, niejakiego Kolosa z centrum. Kolos to jest taki gość około 140cm wzrostu, cały w więziennych tatuażach, który chodzi po mieście, śmieszy, tumani, przestrasza, wyglądając jak to brzydkie dziecko w stroju góralskim z „Hydrozagadki”. Kolos stał z dwoma ziomalami o skorodowanych gębach i manierach pierwotniaków. Była też z nimi dziewczyna (?), w wieku nieokreślonym tak jak stężenie alkoholu w jej żyłach, widok okropny. Stali zresztą krótko, bo zaraz walali się po trawie coś bełkocząc i krzycząc w powietrze mamrotliwe wyzwiska. Wszyscy byli brudni i niemiłosiernie zachlani, ale to jeszcze nie koniec. 

Nagle gdzieś z zaplecza omiótł mnie smród przyprawiający o mdłości. Szurając nogami, pod wiatę sunął facet o lasce, niemyty od dawna, przeraźliwie brudny, z „opatrunkiem” na nodze, z którego sączyła się śmierdząca ropa. Chłopiec, który stał z ojcem na przystanku o mało nie krzyknął i ścisnął kurczowo rękę taty. Przybysz poczłapał do nich i wymusił na gościu papierosa. Ten poczęstował go zapewne w nadziei, że sobie szybko pójdzie, ale niestety tamten stał i śmierdział do nas chyba z 10 minut, wydmuchując dym prosto w twarz tego 3-latka…

I tak staliśmy w kilka osób w tym odorze, udając, że jest ok, że nie potrzeba żadnej reakcji - nawet w imię komfortu tego małego chłopca, w imię choćby namiastki normalności w tym do cna obrzydliwym mieście. Kryminaliści turlali się po trawie, laska rzucała się na szyję to jednemu, to drugiemu, facet skończył palić, zaniósł się kaszlem, splunął dziecku pod nogi i poczłapał w dół ulicy. Smród unosił się nadal w dusznym powietrzu, chłopiec stał z szeroko otwartymi ustami.   
A w mojej głowie krzyczała hitem sparafrazowana Maryla Rodowicz – „Niepodmywalni”.  Po czym przyjechał autobus-wybawienie... z hulającym na full ogrzewaniem.

The End

Trzeba sprawdzić, czy Tarantino, Rodriguez, Argento i Cronenberg nie mają przypadkiem wałbrzyskich korzeni.

EDIT! 
przepraszam wszystkich czytaczy: oczywiście Sztywny Pal Azji śpiewał "Nieprzemakalnych", pokićkało mi się z Maryli "Łatwopalnymi", bo opary alkoholu nad przystankiem mogły wywołać eksplozję na miarę "Eksplozji" Maanamu. Co za wstyd...

GRY