czwartek, 30 grudnia 2010

62 - na początku był chaos. w środku też. jak również na końcu...

Photobucket



Że też tak się złożyło, iż nie mam o czym pisać.

Mogłabym oczywiście godzinami snuć mrożące krew w żyłach opowieści o poświątecznym krajobrazie po bitwie. O choince, której nikt nie podlewa i z której bombki pozjadały koty. O operowych piskach dzieci. Dzikiej minie Halyny. Bałaganie, chaosie, zezwłoku Mikołaja. O pracy, która mnie rozp...rasza.

Ale przecież po co, skoro za kilka godzin zaświeci piękne słońce. Gdzieś w Californii... Mikołaj się rozłoży pod suszkiem choinki. Dzieciary też dorosną, prawdopodobnie przestaną wyć i kwiczeć jakoś w okolicach 40-tki. Gdzieś w oddali czeka spokojna emerytura. Taka bardziej orderowa, bo przecież cały ZUS z moimi składkami będzie wtedy melanżować w Brazylii...

Tylko mnie martwi ilość prania, która stale wzrasta. Niebawem będziemy przedzierali się do muszli klozetowej z saperką. Nie wiem jak przetrwać w tym bangladeszu, gdzie wszędzie walają się jakieś ciuchy i wszystkie trzeba wyprać, po to tylko, żeby koty mogły na czyste sikać. I pies – bo oto mam psa :) Wynalazca tkaniny jako takiej, materiału wielokrotnego użytku i i jeszcze wielokrotniejszego prania, powinien pokutować z łańcuchem u nogi przy moim antycznym boschu.
U mnie tyle szmat, a Scarlet O'Hara musiała sobie kieckę szyć z zasłony, żeby gustownie przeminąć z wiatrem.

Rok się kończy, a ranking na największego hardcora dalej żyw. Nie wiem jak u Was, ale moje typy na 2010 to całkiem swieże kwiatuszki.
Na razie ex aequo na prowadzeniu z ostatniego tygodnia
~ Seba, który na pasterkowym afroncie od księdza, który odmówił mu kawałka opłatka na mszy doustnie „Ty stary, czarny pedofilu!” - wykrzyczane w zachrystii
~ Endrju z dziś, brudzący śnieg na poboczu ruchliwej ulicy Świdnickiej, bo stoperan nie pomógł
:D
Całe życie z wariatami.



Tymczasem przedstawiam zwierza:
Biba dziwi się światu, w którym występują psy polarne, takie jak Roxi Dudkova
I dziewczynkę z plamą barszczu:

oraz, żeby nie epatować krwią, miły akcent wigilijny:

wtorek, 28 grudnia 2010

The Road

film

niedziela, 26 grudnia 2010

61 - ...i będziemy tańczyć z siekierami w dłoniach; i będziemy mówić dużo o miłości



Od czego tu zacząć? Acha, szukam pracy w trybie pilnym. Tryb jest pilny jak taksówka w środku wigilii, kiedy akurat w tej samej minucie dzwonią setki ludzi, jeździ kilkudziesięciu kierowców, a ja cierpię za miliony jak ten Konrad Wallenrod. Różnica między nami drzemie w tym szczególe, że on cierpiał na szczycie Mont-Blanc, a ja w środku centrali; Wallenrod chciał cierpieć, a ja to po prostu Wallę.

Ja to proszę Państwa wręcz pierdollę i nie mam już sił ani nerwów walczyć z buractwem wałbrzyskim, polskim, ani nawet pozaplanetarnym. 
Ten grudzień, ten zły jak pies Baskerville’ów czas, odebrał mi cały deputat cierpliwości wobec innych bytów. Nie mogę już znosić więcej upokorzeń od bezimiennych chamów, nie chcę przenosić tych wstrętnych emocji na moje dzieci, nie chcę być dla nikogo spluwaczką i nie potrafię dalej udawać, że mnie to nie dotyka. Trudno uwierzyć, jakimi gnojkami potrafią być ludzie, jak lubią obrażać, wyżywać się i jak ciężko przychodzi im najmniejsza serdeczność. Dlatego ten post dedykuję pozytywnym w środku tych piekieł: Kasi, Miśce, Ani, dziewczynom z 19-tek i jednemu z nielicznych normalnych kierowców – Wojtkowi.

Marzy mi się praca testera różnych urządzeń, wytrzymałości sprzętów. 
Wiecie – przytulna sala, a ja przez 8 godzin kontroluję jakość produktu, sprawdzając po ilu rzutach o ścianę zbije się wazon, ile tysięcy razy trzeba trzepnąć drzwiami, żeby wypadły z zawiasów, jak długo trzeba skakać po materacu (lub kliencie taxi), żeby zamienił się w wióry.

Tak sobie myślę, że po kilku latach takiej twórczej destrukcji, może zeszłoby ze mnie to nabuzowanie, które kwitnie w najlepsze Kwiatami Zła od dawna. A jestem wypełniona do granic Złym Powietrzem, również biorąc pod uwagę, że ostatnimi dniami (i nocami) odżywiam się głównie pierogami z kapustą i grzybami + sernik + sałatka + grzybowa + piwo…

To by było na tyle, chyba. Bo brak mi odnośników, żeby opisać czar przedświątecznych torped rodzina-rodzina, ja-praca, ja-praca-rodzina, ja-praca-rodzina-nie-odzywam-się-do-mojego-faceta, ja-brzoza-ja-brzoza itd.

P kropka Es: 
nie polecam wódki Luksusowa (?) Dzika Jeżyna. Niestrawna szczyna. Lepsza już dzika zwierzyna (oglądana w naturze) lub Grzegorz Jarzyna ze Szczecina. W każdym razie, jak tylko osuszę tę podłą butelczynę, idę na pobliski Mont Blanc, jedną z wielu zasp pod moimi oknami, gdzie po Wielkiej Improwizacji, Dewiacji i Defekacji, udam się na upragniony sen.

czwartek, 23 grudnia 2010

słituni bonusik do rozdziału 60

Chciałabym Wam zaintonować jakąś świąteczną piosnkę, ale skoro mam głos jak Jan Kobuszewski, po prostu to napiszę:
W związku ze świętami mam lęki
"oj ma lęki, ma lęki, ma lęki..."

60 - Matka Polka choinkowa na bombce

Baner się nie zrobił, ale za to mam idiotycznego gifa:


Przyszły radosne wieści od nowych opiekunów Loli. Pies sprawuje się świetnie, nie stwarza żadnych kłopotów, uwielbia nowych właścicieli, z wzajemnością. Nawet jak kradnie piwo panu i je sobie popija, kiedy ten nie widzi :) Choć jedno stworzenie będzie miało dobre święta.

Zakomunikowałam Kotu, że chcę psa. Obrzucił mnie miną zdziwioną, zdegustowaną i kwaśną. Taką minę musiał mieć ktoś po drugiej stronie słuchawki telefonu Stivie'go Wondera, gdy ten, w środku nocy, obudził człowieka, żeby mu przeciągle jęczeć Aj Dżast Kol Tu Sej Ajlowju.
Warknął na mnie tak, że w sumie po co mi pies?
Pierdolnąwszy drzwiami jednakże nie uzyskałam wymiernych korzyści w tym temacie. Plan B zakłada, że jak tylko minie okres miłowania bliźniego czyli waśni rodzinnych i wkurwu nad barszczem z uszkami, wytoczę działa Navarony i uderzę na Kota i resztę stada.

Dyskutowałam o planie B z Patti Dudi. Wpadła na ten sam pomysł, co ja przed laty: psa można samemu sobie podstępnie podrzucić i udawać zdziwienie oraz niemanie serca, żeby znalezisko komuś oddać. To serca niemanie zrujnowało też ewentualny plan C. Patti twierdziła, że zawsze się mogę jeszcze spektakularnie rozpłakać, ale właśnie wiadomo, że nikt z moich bliskich nie dałby wiary, że drzemią we mnie jakieś uczucia...

Scenka:
Wskakuję w moje, rzewnie tu opisywane, galoty z eko-skóry. Kocur patrzy szyderczo i pyta:
- Co, przebierasz się za Kobietę-Kota?
- Przecież jestem kobietą Kota...

Życzę Wam, abyście przeżyli te straszne święta jak najlepiej!
Dzięki o Były Mężu za komenta (jestem podobna do tej pani w clipie, czy do wokalisty??)
Specjalne pozdrowienia dla koleżanki z 19-tek, która podobno śledzi moje nudne przygody :)

Ave Carlos Szatana!

wtorek, 21 grudnia 2010

59 - to dlatego, kolego, ten dołek, że jak kołek rozklejasz się


Nad ranem spadł mi wielki kamień z serca i tym sposobem w parku mamy kolejny głaz narzutowy. Że nie muszę robić ciasteczek na wigilię klasową (walka klas - dzieci aspirują do klasy średniej, matki są w klasie robotniczej). Całe szczęście, bo przy moim nastawieniu do świąt (z premedytacją pisanych małym "ś") możecie sobie wyobrazić mnie jako tę Babę Jagę, która z zaciętą miną, pośród oblepiających meble kotów, wyciąga z gorącego pieca jeszcze skwierczących Jasia i Małgosię.

I tak od dwóch dni, w podziemnej wytwórni garmażeryjnej matki-Halyny, po uszy siedzę w uszkach i pierogach, a już spozierają na mnie wymownie słoiki z mieszanką na sałatkę warzywną na wigilię pracową (klasy robotniczej). Jak przeżyć  3 wigilie (z premedytacją pisane małym "w") pod rząd z syndromem Kopciuszka uziemionego przy garach przez złe siostry? Nie wiem, dobrze, że na pracowej będzie wóda.

Klimat świąt działa na mnie alergicznie. Jako osoba zła do szpiku i zimna jak Królowa Śniegu, mam w tyłku dzwoneczki, choinkę i zapach pierniczków. Oczywiście latam na szmacie, myję kafelki, sprzątam szpargały z mebli, zamiatam farfocle pod dywan i jak ten Czerwony Kapturek, zapierdalam z koszyczkiem do babci. Tylko po co? Po co, pytam? Jeśli chata po moich wysiłkach, natychmiast zostaje zamieniona w ruinę przez resztę domowników, kafle zaraz ociekną tłuszczem, bo Inżynier zapragnie eksperymentów w kuchni, dzieci przysypią wszystko zabawkami, babcia wyżre trufle i wypije wino, a mnie na końcu połknie Zły Wilk.

Więc jak usłyszę znowu, że święta to czas odpoczynku i refleksji to pożegluję z Sindbadem za siedem mórz. Owszem - "odpoczywam" w pracy, w której zamieniam się na 12 godzin we wściekłą maszynę napędzana adrenaliną, ale co ważne - odseparowaną od dzieci, które dzięki temu zyskały kolejny dzień żywota. Refleksji specjalnie nie mam, raczej refluksy żołądka spowodowane nerwicą, która wcina moja śluzówkę.

Usiłuję znaleźć jakąś dobrze kojarzącą się ze świętami rzecz i przychodzi mi do głowy co najwyżej całowanie pod jemiołą. Atmosferycznie źle: Dżordż Majkel w radiu, Kevin sam w telewizorze, w domu Okres Burzy i Naporu. Dzieci odpowiednio z buntem 2 i 6-latka. Ja z buntem 30-latki - Natalia Oreiro i jej zbuntowany anioł spierdzielają do Urugwaju...

Przedświątecznym gwoździem do odświętnej trumny było to, że w tym roku pożegnałam drugiego psa. Musiałam znaleźć Loli nowy dom, w którym nie będzie dzieci, które ona, niestety, gryzła. Na szczęście się udało i zgłosili się świetni ludzie spod Kłodzka. Wczoraj pies pojechał do nowego, wielkiego domu z ogrodem.
A mi żal, zdążyłam się z nią zżyć, znowu pustka, nic się nie plącze pod nogami, powrócił syndrom bezPSI...

piątek, 17 grudnia 2010

58 - trudna sztuka makijażu



Ponieważ mam w zwyczaju narzekać.

Jest bosko na minusie. Kiedy rankiem wyszłam z psem, momentalnie pękła mi skóra na palcach, w związku z tym ten post muszę pisać uderzając nosem w klawiaturę. Barbra Streisand już by tak nie dała rady. Tym samym właśnie udowodniłam swoją wyższość nad klasą artystyczną.

A potem zabrali prąd. No bo po co nam on w Hrabstwie, skoro i tak jesteśmy przysypani śniegiem w pytę, a w zaprzęgu psy szczekają dupami? Więc musiałam umyć się tańcząc w ciemnościach, ślepa jak Björk w tymże filmie. Nie jest to proste, ale był pozytyw w postaci braku przykrego widoku, że farba Soczysta Malyna spływa mi z włosów i niknie o niej wspomnienie. Luz – mam zapas i chciałam nawet kupić oberżynę w Tesco, ale Kocur dał do zrozumienia, że oberżnie mi łeb jak mu się w kolorze oberżyny ukażę (takie małe dyktando ortograficzne).

Ponieważ nie lubię jak ludzie oglądają proces kiedy przeobrażam się z topielicy w coś znośnego dla oka, tapetę na lico też rzuciłam po ciemaku. Albowiem jestem kobietą 30-letnią, myślałam, że mam wprawę w mejkapie nieziemską, bez niego wszakże nie wyzieram z pieczary, bo grozi to zerwanymi więziami z ludźmi i ostracyzmem społecznym. Efekt był ciekawy. Makijaż, nazwijmy go roboczo „szok unplugged” imponował twórczą asymetrią i feerią barw (Feria Furiosa – była taka płyta fajna grupy Amparanoia). Śmieszył, tumanił, przestraszał. Lecz jakie to ma znaczenie, jeśli i tak zniweczą go łzy tryskające z zimna, kiedy pójdę po dziecko do depozytu?

Potem zrobiło mi się żal Olafa. Bo idę dzisiaj na jego kinderbal i z taką tapetą, to wszystkie dzieci mu czmychną w popłochu. A co jak nie zdążą porzucić prezentów urodzinowych? Nie ma też co robić konkurencji pani ze Społem więc ostatecznie zmyłam malunek i przystąpiłam do ponownego, tym razem w świetle dziennym. Nigdzie w kosmetyczce nie znalazłam przyrządu do usuwania efektu czerwonych oczu ani do wygładzania skóry pod nimi. Czuję się zawiedziona. Czuję się zwiędnięta. Jako i zmarznięta, obmierzła i przymarzła.

Po dupie dziewiarskiej - kaszana kosmetyczna.

środa, 15 grudnia 2010

57 - from lodowiec with love

ród Misińskich przed domem

Na południu Hrabstwa - małej prowincji Alaski, po upiornej nocce w pracy, Biała Bawolica Matka Polka śpi do 14.00 i przeciera zmrożone oczy ze zdumienia. Gałki trzeszczą. Ostatni raz spała tak długo, kiedy jeszcze była niedźwiedziem w cyrku.

W igloo pachnie dobrze. To przybyła z Czukotki i zamieszkała z rodziną przy ostatniej wymianie żon Inżyniera, Halyna Czerstwe Karibu gotuje na obiad fokę.  
Na zewnątrz szaleje zamieć. Biały puch szczelnie pokrywa połacie osady. Inżynier Tadeusz Zmierzwione Futro łamie się właśnie na zakręcie odprowadzając przez zaspy Kaliniuuka ze szkółki misyjnej. W oddali krzątają się mieszkańcy plemienia, odśnieżają sanie na parkingu. Gdzieniegdzie słychać szczekanie. To cziłała z zaprzęgu Małego Piotra G. (szefa Wspólnoty) zamienia się w husky. W stawie w parku lęgną się wieloryby.

Biała Bawolica zrzuca z grzbietu cztery warstwy runa renifera i idzie wytaplać się w śniegu w ramach porannej toalety. Temperatura spada, osada staje się prawie niewidoczna. Bawolica zasępia się nad miską tłuszczu i nie ma bladego pojęcia jak w takich warunkach Starszyzna Plemienna spotka się na wieczornym piciu tranu do rana. Takiej zimy jak tegoroczna nie pamietają najstarsi Inuici.

Czerstwe Karibu nalewa do naczynia lampę wody ognistej - pozostałości po białych osadnikach, którzy wyniesli się stąd, bo nie mogli znieść wiecznego pocierania nosami. Próbuje wkurzyć Bawolicę i pyta czy podać z lodem. Bawolica łyka duszkiem i kiedy czuje już procenty, wymierza Czerstwemu Karibu sprawiedliwość za pomocą ostrej narty. Przed oczami plączą się jej pijane obrazy z polowań, puszczania latawców z pęcherzy morsów i żucia skór zwierząt. Opada na legowisko i już potem zupełnie nie pamięta, co stało się nocą z 22 kwietnia na 22 sierpnia...

Z polarnego Hrabstwa pozdrawia Matka Polka!




P.S. Poranny sms od Goshy, który dostałam od Eli:
Przypominam uprzejmie o sobotniej imprezie pod kryptonimem "66", w "12%" o 19.00 i obliguję Cię także do przytargania innych ewentualnie zimową sklerozą  dotkniętych, a zaproszonych w pijackim widzie Hrabszczan :)

Dzięki!

EDIT:
Problem picia tranu został rozwiązany w mechanicznych saniach Dudków aż zabrakło paliwa na parkingu :))

wtorek, 14 grudnia 2010

56 - Ciepły ślimak ucho liże, w szyje dmą gorące ryje


Ślepota mnie goni, patrzę i niedowidzuję. Nawet jak na szybie sklepowej wisi kartka A4 "Matjasy", to ja czytam "Majtasy" i już nie wiem sama, czy to siada wzrok, czy skojarzenia. W tymże sklepie spożywczym odkryłam wczoraj, że są narodowościowe frakcje pomidorów. Tzn. pan przede mną pytał o różnice pomiędzy tymi za 8, a tymi po 9,50. No jedne tureckie, a te droższe holenderskie - rzekła pani. Facet się skrzywił patrząc na te ciapate i zaczął układać na wagę germańskie. Zadziwiające, ile o człowieku można się dowiedzieć nad skrzynką z warzywami.
A trza uczęszczać na zakupy, bo matka-Halyna mnie zaczyna przerażać - wystawia rachunki za kawę:

Znów wierutna sromota w pracy. Weronika Marszczona-Paszczura z Agentem Tomkiem, Wiśniewski z haremem jako mąż i nie mąż, końska Mucha. Nie ma o czym czytać! Nie ma nowego odcinka Hałsa! Tu cichosza, tam cicho, szaro, brudno i śnieży, nie ma kosmonautów i nie ma papieży. Ale jest YouTube:





tak lajtowo. czy ktoś to jeszcze pamięta? fajnie przewracała oczami :)




para bobrów przytulona nad potokiem ;}



a na złe dobranoc pocztówka z pracy:

poniedziałek, 13 grudnia 2010

55 - M.P. zapuszcza wąsa i rusza na miacho

zeżarło mi "A" w banerze i wyszło dziwnie, ale niech se bedzie

Niech mnie ktoś zabierze z tej centrali!!!
Albo niech kto zrzuci na ten lud tubylczy światło wyobraźni, mądrości, zwoje mózgowe na promocji w Tesco wyłoży, kobznie rozumu, ja nie wiem. Jak to jest, że dzwoni naraz 200 osób, każdy chce wiedzieć co do sekundy kiedy przyjedzie taryfa, za to nikt nie widzi ton śniegu na jezdniach i nie jest sobie w stanie wyobrazić, że to komplikuje. I jeszcze te pretensje, że nie mam szklanej kuli! Zarzekam się, że zacznę palić opium i jako prawdziwa wyrocznia mieć wizje na temat dokładnego czasu realizacji zamówień oraz końca opadów śniegu i poziomu empatii miłościwie nam odśnieżającej firmy Alba. 

Ta zima utwierdziła mnie w przekonaniu, że głębokie pokłady nerwozy, jakie siedzą we mnie, eliminują mnie z pracy z ludźmi. Zachowuję się już jak Krystyna Janda. Bo ja jestem, proszę pana, już po skręcie. Czas poszukać spokojnej posadki na tyłach magazynu, najlepiej ze złożami Relanium. 

To nie jest dobrze, że oglądałam wczoraj „Machete”, gdyż inspiruje mnie ona dziś bardzo do wyobrażeń o tym jak siekam na plastry wałbrzyszan, krew sika, głowy spadają, ja dyndam na linach z ludzkich jelit... Mam ten atut, że jestem uderzająco podobna do głównego bohatera, potencjalnie równie wybuchowa, bo mam w środku wiązkę trotylu zamiast serca, tylko w pracy najostrzejsze narzędzie to nóż do smarowania. Trudno, będę dusić gołymi rękami.

A może lepiej zaszyć się w głuszy, dorwać jakąś wilczycę, niech mnie adoptuje, wykarmi, wychowa, schowa przed strasznymi dwunogami. Zająć wakat Mowgli'ego...

ratunku      ratunku     ratuneczku

niedziela, 12 grudnia 2010

54 - pocztówki bezdźwiękowe

kartka Danka sprzed dobrych 10 lat - edycja z ubiegłego wieku :)



kartka Danka:


kartka Danieli:


kartka Żuka:


kartka Podrabianego Żuka:


kartka Rapów:
Żałuję, że nie mogę wkleić drugiej kartki Skubiego i Cioci Krysi, ale to by groziło Konsekwencjami :)

sobota, 11 grudnia 2010

53 - niezrównoważona Matka Polka lepi porno-baby

Twarz mnie siem nie udała, ale babi łeb mi spadł na końcu i musiałam lepić drugi...


Śnieżna Baba IV
Baba + mokra Stwórczyni z nożem do rzezania bab
Baba z twarzą nader męską wyziera zza węgła kopcąc szluga...

w rozckrocku

a to ci kozak

Baba w negliżu w mroźnym paraliżu

lepmy baby aby, aby

oł jea!

to Żuk robił foty...

heloł doktor Alban!
z nożem na ptaki.. wyprujmy im oczy i flaki...

baba odległa :)

Ku przypomnieniu - baby poprzednie 








piątek, 10 grudnia 2010

52 - kowbojskie metody walki w krawiectwie ciężkim


Wczorajszy dzień zaczął się niefartem.
Najpierw – to już tradycja – zaspałam do roboty. Zdążyłam wprawdzie, ale wpadłam do biura z wywieszonym jęzorem i bez makijażu więc Michalina omal nie zemdlała (i zemdliła) na ten przykry poranny widok.
Wspomnę, że Kocuru musiał mnie prowadzić do auta, bo nawierzchnia pokryła się podstępnie pod osłoną nocy wieczną zmarzliną, a za winklem grasowały renifery, Eskimosy i łyżwiarze.
Potem okazało się, że dziecko szkolne wstało jako wyjec i miało wielki ból ucha. Na wieść, że nie idzie w związku z tym do szkoły, objawy ustąpiły natychmiast i nakazała się zaprowadzić na tajne komplety.
Po jakimś czasie dostałam radosny telefon od Halyny, która właśnie dostała równie radosny telefon od wychowawczyni potwora, że ów obficie wymiotuje i trza go odseparować do domu. Z braku matki w pobliżu, Daniela bohatersko odebrała zaślinione dziecko wraz z całą siatką rzeczy w pawie wzory.
Sromota tedy padła na mnie, bo ani do znachora ani wglądu w sytuację, skoro właśnie okupuje linie telefoniczne z ludźmi, którzy tego dnia byli okropni, wredni i wymagający ode mnie natychmiastowego usunięcia wszelkich objawów zimy. Przetrwałam umyślnie mówiąc do pań per pan, a do panów na pani jak i poszerzając w myślach i tak obrzydliwie bogaty zasób przekleństw o kolejne kombinacje ku... z chu../odp... pierwiastek ze sp... do kwadratu. Czy jakoś tak.

Ale najgorsze miało czekać w domu. Spóźniona paczka okazała się skrywać w bąblinach koperty bąbelkowej ZA DUŻE spodnie. Szlag mnie trafił na miejscu, w 3 minuty wyprałam, najadłam i pospałam dzieci, zdaje się już ozdrowiałe, po czym wywlekłam pudło z maszyną, której niemiecka instrukcja jest dla mnie równie zrozumiała co program polityczny Platformy Obywatelskiej. Plącząc się w nitkach i ściegach, dramatycznie szukałam programu do zszycia odzienia, które przeto miało mnie uwolnić z zatęchłej i dusznej dupy tekstylnej. A w instrukcji tylko same hendechochy i nichtszisseny. Szyłam więc zapamiętale i intuicyjnie, co nie było dobrym posunięciem, bo moja intuicja kiedyś podpowiadała mi, że będę piękna, zgrabna i bogata, a tymczasem jestem brzydka, biedna i niewymiarowa.

Kiedy dzieło me dobiegło finału, okazało się, że po przymiarce nie mogę uwolnić się z tych cholernych spodni, bo bardzo podstępna podszewka jest zszyta zbyt ciasno i stała się oto więzieniem dla mych odnóży. Mając w pamięci stare westerny i parobków ściągających kowbojom buty, zamknęłam się z matką-Halyną w wc i ja się zapierałam, a ona szarpała. Bezskutecznie. Po pół godziny konwulsji wychlastałam całą podszewkę i cudem umknęłam krwiożerczym galotom, które mnie chciały wchłonąć jak ta anakonda ofiarę.

Ku pokrzepieniu serc miała do mnie wpaść Dudkova na bro, ale Dudek złośliwie urwał sobie koło w samochodzie i musiała pozostać w domu by oddać się czarnej rozpaczy. Jako i ja postąpiłam i piłam w samotności, łypiąc na czarne, wredne nachy.

Efekt jest taki, że teraz muszę nosić pod spodem jakieś kalesony, a miałam być seksi mama. A żeby to obesrało (taka mała dygresja – spodnie z eko-skóry są o tyle ciekawe, że jak kto puści w nie bąka, może się nim nacieszyć nawet jeszcze następnego dnia).
Ale kogo to w ogóle interesuje?

Żegnam ozięble odwiedzających te nikczemne strony.
W następnym poście będzie dla Was epistolograficzna bomba, ale to niebawem, najpierw muszę to to rozesłać w realu. 
Preludium do posta - już dostarczona pocztuffka do Sylwestry (niniejszym starą, dobrą tradycję HR uznaję za odgrzebaną):

z twarzy podobny zupełnie do nikogo
+ bonus w postaci kalendarza:

GRY