Bite 3 tygodnie Gucia wyła w drodze do szkoły, przez całe
zajęcia i jadąc z powrotem. Oczy miała wiecznie czerwone, a pod nimi fioletowe
podkowy, podpuchnięte worami. Wyglądała jak ofiara przemocy domowej i gdyby nie
to, że nie mam żelazka, sama mogłam się spokojnie podejrzewać, że ją biję
kablem od ustrojstwa.
Nie pomagały żadne tłumaczenia, zachęty, ani nawet branie
głodem. Gdzieś miała towarzystwo naprawdę fajowej Pani oraz zgrai rówieśników.
Za nic na świecie nie zamierzała przestawić się z trybu wychowania z dziadkami
przy TVN 24, kursie dolara i transmisji skoków narciarskich na harce z dziećmi
w kółeczko. W sumie, gdybym była na jej miejscu, w obliczu takiego wyboru, też
miałabym to w dupie.
W tym czasie rodzice dzieci z byłej 31, ponownie
przegrupowali się w antysystemowe bojówki, tym razem w partyzanckiej walce z
psychicznym kierowcą PKS Świdnica. Ten bowiem akuratnie przeżywał kreatywny,
wariacki szub i dostarczał nam nieprzeciętnej rozrywki.
Zaczął od dylatacji i czasu rozumianego jak w przypadku Paradoksu Bliźniąt.
No bo skoro inaczej czas płynie tu na ziemi, a inaczej w przestrzeni
kosmicznej, to niby dlaczego miałby płynąć tak jak w reszcie kraju, na
przystanku przy ul. Bystrzyckiej?
Przyjeżdżał po bandę o której tylko chciał i pomimo nadal wiszącej
na przydrożnym drzewie kartce z godziną odjazdu 7.35, raz było to 7.20, innym
razem 7.50, ale – zaiste, nigdy planowo.
Trzy ma być liczbą tą i liczbą tą ma być trzy. Do czterech
nie wolno ci liczyć, ani do dwóch… masz tylko policzyć do trzech. Pięć jest
wykluczone…
Kiedy już się zjawił, ani myślał czekać na ładunek, który
jeszcze nie dotarł na przystanek, bo np. było 15 po. W sekundę odjeżdżał, nie
czekając aż te, które zdążyły, usiądą. Dzieciaki przewracały się jak klocki
domino, a na samym spodzie tej dzieciowej pulpy, leżała i tak już płacząca
Jagoda. Ona wraz z siostrą zawsze zdążały na przewóz, bo przezorny Inżynier, na
wszelki wypadek, zaprowadzał je na przystanek zanim pierwszy kur zapiał.
Wszystkie próby zwrócenia panu uwagi, kończyły się
pyskówkami, bo facet lubił sobie pokrzyczeć i na dzieci, i na dorosłych.
Telefoniczne i pisemne skargi do szkoły stały się dla nas codziennym, obowiązkowym
rytuałem, pomiędzy obklejaniem dziecka poduszkami, co by się nadto w
transporcie nie poobijało a modlitwa do Św. Krzysztofa, żeby spuścił z nieba ITD
i zabrał typowi prawo jazdy.
Koordynatorka przewozu bezradnie rozkładała ręce i wyglądało
to tak, jakby szkoła nie miała żadnego wpływu na przewoźnika. To zupełnie tak,
jak w przypadku, który gdzieś tu kiedyś opisałam, że firma bieliźniarska daje
ci próbki gaci, których nie zamawiałeś, a po miesiącu przysyła wezwanie do
zapłaty półtorej stówy za niechciany prezent, strasząc komornikiem, który
zedrze zaraz z człowieka te majciochy, a jak chcesz jakiejś reklamacji i
odesłania towaru, to znajdujesz tylko adres korespondencyjny gdzieś w Burundi.
Po wielotygodniowym monitowaniu, specjalnej petycji, marszu
milczenia i wysadzeniu się w powietrze pod Urzędem Gminy kilku rodziców, zmianę
kierowcy uzyskaliśmy gdzieś w okolicy listopada.
Tymczasem Kalina, która jest bytem na wskroś
anarchistycznym, musiała się przyoblec w skórkę opiekunki młodszej siostry.
Każdy, kto zna moje starsze dziecko wie, że nie odróżnia ono przodu od tyłu,
lewej od prawej, nie od tak, dnia od nocy, czy prostych poleceń od wykresu
kołowego. Jak kto nie zna i nie wierzy, ilustruję poniżej ślubnym zdjęciem, na
którym widać wyraźnie, że wytyczne Cioci Heidi „sypać płatkami na Parę Młodą”
zrozumiała jako „zabić Wojciecha koszykiem, natychmiast”.
Równie dobrze więc, mogłabym powierzyć młodszą Wampirowi z Zagłębia lub po prostu wrzucić ją w przepaść, ale cóż, nie miałam specjalnego
wyboru. Wolałam jednak, mimo wszystko, nie wyobrażać sobie, jak dziewczyny
sobie radzą, kiedy skazane na siebie muszą się nawzajem ubrać i zdążyć na
powrotny autobus. Miałam nazbyt bogaty materiał doświadczalny w postaci
obserwacji walk domowych i zawsze widziałam oczami wyobraźni, jak jedna dusi
drugą w szatni sznurkiem od worka na kapcie, dajmy na to.
Niemniej jednak, trzeba Kalinie oddać honor, bo po swojemu
wywiązuje się ze swoich nowych obowiązków i jak do tej pory nie przywiozła mi
ze szkoły żadnej obcej dziewczynki.
c.d.n.