poniedziałek, 4 października 2010

rozdział XXVI,5 z dziennika Matki niestety Polki

baner się nie zrobił - przy następnym rozdziale wrzucę dwa w promocji

Jezu, trzecia godzina, jeszcze trzy do końca pańszczyzny w taxi. Nie mogę spać i ciężko mi się zmusić o tej porze do aktywności cokolwiek różniącej się od sterczenia w bezruchu, z łbem zwieszonym na blacie i innych objawów katatonii.
Wiem – marudzę, ale ha! właśnie po to założyłam tego Blogosława, żeby marudzić publicznie, wyć w przestrzeń i jęczeć nad życiem pod licznikiem odwiedzin. Mój ból jest wtedy bardziej spektakularny!

W ogóle Blogumił mi się fatalnie zaciął dziś i zdjęcia ładował, złamaniec jeden, chyba ze 2,5 godziny. Zresztą nie wiem kto tu zawinił i w kogo pierwszego mam rzucić kamieniem, może on blogu ducha winny? Bo w tym oczekiwaniu na wlepkę zdjęć sobie obejrzałam na VOD poruszający dokument o katastrofie urugwajskiego samolotu w Andach w 1972r., jak to cudem ocalali musieli się zjadać nawzajem. Gorąco polecam:


Znana sprawa, dużo o tym pisano, ale już pomijając sam temat, skoro po nocach oglądam tragedie, katastrofy, kanibalizm i inne wesołości, znak to, że geny matky Halyny biorą górę nad materiałem genetycznym Inżyniera. Chociaż on w zasadzie też jest dość ponury, ale ma chociaż wesołe wynalazki. Zawsze jak coś stworzy, to mi gra w uszach Formacja Nieżywych Schabuff
„umarł telewizor, pękła lodówka
i radio czeka śmierć,
żegnajcie wieki odkryć
nie potrzebnych wynalazków
i na was przyszedł czas”

Ale ja nie o tym chciałam. W dokumencie uderzyła mnie (poza oczywiście opisaną historią) kultura wypowiedzi, bogactwo słownictwa, inteligencja też w pojęciu mądrości życiowej ludzi, którzy wypowiadali się przez dwie godziny wspominając dramat swój i swoich przyjaciół. Ci skromni, uduchowieni, okrutnie doświadczeni ludzie, mówili w taki sposób, że no miód na serce – piękny styl nawet w tak upiornej tematyce. Jestem ciekawa jak by to wyglądało, gdyby takie okoliczności mieli relacjonować Polacy. Roiłoby się od przechwałek, pieniactwa, przysłowiowego „jem niom” i nawet jeśli montażyści by wychlastali wszystkie „kurwy macie”, „ten tego”itp. wątpię w pozostałości czegoś głębszego. A tu kilka osób z jakiegoś Urugwaju i Chile daje nadzieję, że są jakieś wolne od prymitywa miejsca na tym globie i jeszcze prowokuje moje nieśmiałe przypuszczenie, że w tamtych rejonach taki poziom jest Normalny i Powszechny. Czy ktoś z Ameryki Południowej nie chce przypadkiem adoptować starego 30-letniego dziecka z dobrodziejstwem inwentarza?

No nic, żyjemy w barbarzyńskim kraju. Niby o tym wiem, ale jak mnie za sprawą takich szczególików ta świadomość strzeli w papę, nie jest fajnie. A chora godzina na przemyślenia sprawia, że mam chandrę. Ale chandrę, Alechandrę, ale ale chandrę, ale alejandrę...

Jeszcze 1,5 h i dobranoc.

GRY