Złamałam dane słowo i niepomna ostatnich doświadczeń, zamiast grać w bingo i brydża w domu spokojnej starości, pojechałam z Kocuru na festiwal One Love.
Jezus, jednak jestem już starowinka! Ewidentnie, festiwale całonocne są męczliwe. Ogólnie, wstyd się przyznać, ale przespaliśmy przynajmniej 2 godziny w dwóch turach, pod ścianą. Zastanawiam się, co by się działo z moim organizmem, gdybym pojechała na Łudstok? Wyobrażam sobie jak ucinam sobie 3-dniową drzemkę i pochrapuje z wnętrza kontenera na puszki, podczas gdy inni zajmują się miłością, przyjaźnią i muzyką.
No ale nie ma się co dziwić. Co tu robić w miejscu, gdzie średnia wieku to jakieś 17 lat i nawet jak chodzą fajne towary, to pomijając już mój zupełny brak warunków, gdybym chciała takiego poderwać, to mogę go co najwyżej usynowić. Zresztą, młode laski też wpędzały mnie w kompleksy urodą i jędrnością skóry.
Nie można było tego doła specjalnie zapić, bo piwo 0,4 litra po 6 złotych. Nie mogłam rzucić się w związku z depresją na żarcie, bo ceny były jak w Hiltonie. Gofr – 10 zł – I to jeszcze, kurwa, z CUKREM PUDREM! – nie mógł uwierzyć Wojciech. 10 cm kiełbasy, Fi 30, rozmiar godny Japończyka – dycha. Bigos – 10 zł za dużą łyżkę do zupy. I hit imprezy – do 1 paczki fajek, druga gratis. Oczywiście jak już nie miałam kasy.
W ogóle, szatnia 6 zł od twarzy i co ciekawe, najpierw trzeba było stać 3 dni w kolejce po żeton, żeby potem odstać drugie tyle w kolejce do szatni. Wymiękliśmy z tego ogonka, gdzie posuwaliśmy się jakieś 10 cm na godzinę, bez skojarzeń proszę. I bardzo dobrze, bo dzięki temu mieliśmy na grzbietach odzienie, a wiało chłodem jak w stosunkach polsko-rosyjskich.
Absurdalny system żetonów obowiązywał tez przy jedzeniu i ci biedni ludzie umierali śmiercią głodową w jednej z dwóch obowiązkowych kolejek, pośród zapachu bigosu, kiełbasy, pierogów i makaronu ze szpinakiem. To było bardzo niehumanitarne.
Żetony na szczęście nie były w użyciu przy browarze więc tam się umościliśmy, skupiając się na napiwku dla pani, która na kartce napisała, że zbiera na talon do sex-shopu.
Muzycznie okropna nuda. Za dużo smętnego pierdzenia, dubu i dancehallu. Nikomu też nie polecam Gentlemana na żywo, moja prababcia bardziej dawała czadu. Pobawiliśmy się przy dwóch kapelach, z czego przy Vava Muffin przed 5.00, przebieranie nogami graniczyło z cudem. Na szczęście byliśmy w towarzystwie lekko faszyzujących, wesołych skinheadów, więc impreza się obroniła atmosferą absurdu i ogólnej wesołości.
Następna impreza z moim udziałem to dopiero dożynki w Studziankach Pancernych więc czas się udać na spoczynek i ładowanie baterii.
Uderzam na barszczyk Winiary. Pa.
zaskakujące, ilu kandydatów może się zmieścić w wózku dziecięcym na korytarzu... |