sobota, 4 grudnia 2010

rozdz. 50 - zima na końcu świata


Wszystko co organiczne od razu zamarza. Szczególnie piwo.
Miałam okazję przekonać się o tym, kiedy wczoraj jeździłam na łopacie odśnieżając hektary osiedla, podczas gdy Skubi beztrosko robił iglo.

Polecam ten sport w ramach czynu społecznego – oczywiście odśnieżanie, nie iglo, bo tamto w końcu zawaliło się przysypując Skubiego, wpisując się w kalendarz jego nieszczęść takich jak np. słaba głowa do alkoholu czy sąsiedztwo p.Grażyny, która niechybnie właśnie knuje plan eksterminacji Skubiego po pępkowym Dawida. Odbytym u Danka.
Albowiem stała się rzecz niebywała i Edzia postanowiła jednak nie nosić córki w środku do 18-tki i uroczyście wystrzeliła ją na zewnątrz. Jeszcze raz gratulujemy!
Część sąsiadów nie podzielała naszej radości, a przecież wiadomo, że każdy nowy obywatel Hrabstwa to powód do dumy i głośnej, histerycznej wręcz wesołości z litrami Ballantines'a i tarzaniem się po podłodze oraz wyznań o tym, że wszyscy mają jakieś dzieci, nawet ci, co nie mieli :).

Wcześniej, gdy zima bombardowała mnie znienacka, zazwyczaj stałam bezradnie w środku lodowca jak ta dziewczynka z zapałkami, próbując odpalić Mocnego, którego żar dawał fatamorganę ciepła. Przechodnie niewzruszeni moim losem spieszyli się na kolejny odcinek Tańca Z Gwiazdami, potrącali moje zmarznięte ciałko. W domach trzaskały iskry w piecu, ludzie jedli kolacje, pławili się w cieple, a ja, dajmy na to musiałam sterczeć na zewnątrz wietrząc dzieci albo psa.
Więc odśnieżanie jest zbawcze. Jak człowiek macha łopatą przy -15, to jest mu super ciepło, rozpaliłam się wręcz do temperatury wrzenia, tylko co z tego, skoro Kocuru ma odbite płuco po imprezie u Danieli, cierpi i nie mogłam tego należycie wykorzystać?
Za to pomiędzy kolejnymi tonami białego gówna, chłodziłam się zamarzniętym na kość Okocimiem. Tego akurat w syberyjskiej aurze nie polecam, no chyba że ktoś lubi wrażenie wsypania do gardła potłuczonych żyletek z mega szokiem termicznym w pakiecie.

Każdy ma jakiś sposób na mroźne wieczory. Na przykład dzieci z HR umiłowały sobie pokój i na nim zjeżdżały po tym co ja odśnieżyłam:


Skubi bawił się własnym sutkiem:

A ja zawlekłam sparaliżowanego Kota do Galerii, wciskając mu kity, że stare szamańskie rytuały gwarantują natychmiastowe uzdrowienie, jeśli pojeździ się 5 razy schodami ruchomymi. Oddaliśmy się na miejscu orgii zakupów bez środków finansowych. Ale Kocuru nabył nowe zimowe pantalony, które wreszcie pozwalają wyeksponować jego zniewalające pośladki, które są przecież dobrem narodowym, bo tak mało pięknych rzeczy w tym kraju mamy. I choć nie chciał prezentować towaru na wystawie, bo stwierdził, że ma za małe parcie na szkło, i tak muszę uważać teraz na lachony i walić łopatą na oślep, ale po odśnieżaniu mam mega wprawę. Nabyliśmy też boskie kaszkiety, w których jawimy się jako para skinheadów, którymi nie jesteśmy. Choć przy Kocuru to się waham między Oi!owcem a warszawskim cińkciarzem. Długo jeszcze zastanawiał się jak ma się wykąpać w kaszkiecie.


Czy mi ktoś uwierzy jak napiszę, że Janusz L. tańczył wczoraj w mojej kuchni w moich stringach, które mu komisyjnie podarowałam? Bo jak już jesteśmy przy męskich tyłkach, to uznałam, że jednak on w nich lepiej wygląda niż ja, zważywszy, że nie nawykłam chodzić w procy. Janusz docenił gest i zauważył ekonomicznie pozytywne aspekty noszenia stringów – mniej prania.

Z innowacji, polecam farbę do włosów z Joanny - Soczysta Malyna. Znów mam ostrzegawcze barwy na głowie, co przypomniało mi nazwę ciekawej kapeli - Blonde Redhead, którą Wam prezentuję:



i jeszcze TU

Scenka drastyczna z pracy:
Kierowca: - zwolniłem się niedaleko, mogę podjąć.
Ja: - to proszę, 133, przystanek przy przychodni, pani o kulach.
Kierowca: - no dzięki, może nie ucieknie...
Brawa na mrozie, kule rozjeżdżają się na lodzie...

Enyłej, muszę kończyć, bo pisanie utrudnia mi kot skaczący z łóżka piętrowego na moją głowę :) Do poczytania!

Photobucket
GRY