wtorek, 8 lipca 2014

140 - Hot Chick (notka pisana na stojaka)


Radio ma przerwę w nadawaniu moich wypocin, dla odmiany więc opiszę swoje porażki na tym sierocym, porzuconym dawno temu, blogu.


Pamiętacie notkę Glass Diet ?


Niestety, zamiast zmądrzeć, tylko jeszcze bardziej wdepnęłam w grząskie bagno wieku średniego. A co za tym idzie, kiedy już kobieta wkracza w kuriozum subtelnego określenia "milf", nie odważy się nawet na śmietnik wyskoczyć bez makijażu, choćby nawet miały ją tam oglądać tylko stada dzików, radośnie wpierdzielających bio, z którymi zaraz będzie się mocować w odpadkach. Ale z klasą.


Kiedyś, gdy byłam młodą dzierlatką - straszną potwora, ale jakże młodą, wszelkie zabiegi poprawiające urodę bawiły mnie do łez, dyndając i powiewając zabawnie tuż poniżej nietkniętych celulitem bioder. 

Ewentualne spa, solary i inne głupoty pozostawały w mojej świadomości zatrzaśnięte w skrzyni pogardy wraz ze stadem foczek i plastikonów, które parają się tymi makabrycznymi praktykami, pompując sobie to i owo kosztem szarych komórek, bo kogo obchodzi, że od niej wonie bergamotką, kiedy przez pryzmat zbytniej palmy na punkcie wyglądu, dla mnie zwyczajnie ciągnie pastwiskiem...

No i kurwa, niestety. 

Kiedy to z coraz większą rozpaczą patrzałam w lustro i już-już owinęłam się w białą flagę, w moich porytych zwojach zakiełkowała nieśmiała myśl, by jednak uciec się do sztuczek współczesnego przemysłu kosmetycznego, czy jak tam zwał stwarzanie iluzji, że można wyglądać lepiej i że to w odbiciu to tylko el chupacabra, tudzież zwykłe urojenia i że to nie zmarszczki i że to jeno pękło lustro...



Zaczęło się od paznokci. Tzn. tipsiarą zostałam prawie rok temu, na okoliczność własnego ślubu, bo zwyczajnie pomyślałam, że Kocur nawieje, jeśli będzie musiał wciskać obrączkę na te łapska grabarza. Okazało się, że po nałożeniu jakiejś akrylowej maziaji na paznokcie, one potrafią być twarde, co znacznie ułatwiło codzienne funkcjonowanie, np. obieranie ziemniaków, czy fakt, że od tej pory mogę podrapać się po plecach własnoręcznie, zamiast biec za każdym razem do parku i śladem pierwszych Słowian, chrząkając ocierać się o drzewo.


Dałam się więc skusić i umówiłam się do zaprzyjaźnionej Joli na pedicure i to był z Jolą czysty orgazm (no może niekoniecznie dla Niej): zobaczyć 2,5 kg własnego startego, martwego naskórka i chociaz w cholerę łaskotało i przy wyżynaniu odciska, który swoje korzenie ma prawdopodobnie w samym jądrze ziemi, z trudem powstrzymałam się od kopniecia Joli prosto w twarz (wszak jeszcze myslałam, że mam kopyta), polecam - no coś wspaniałego! 

Co prawda z ledwością doszłam do auta, bo zostały mi amputowane moje wieloletnie podwaliny i okazało się, że jednak nie mam metr-sześćdziesiąt, tylko 155cm, jak i od tego dnia nie noszę butów 46, ale no kłaniam się w pas, na takie coś warto się wybrać.

Tknięta fazą - podaruj sobie odrobinę luksusu, będąc w tym raju rozpusty, stwierdziłam, że przecież dlaczego nie solarium? I ochoczo wskoczyłam do dizajnerskiej trumienki, gdzie przez 7 minut powiew 65 st. Celsjusza w fioletowym świetle lamp, w mojej głowie zadziałał skutki uboczne, że zarumieniona jak mulatka z Bon Prix, walam się po piasku, a fale jeziora w Karpicku zawstydzone moja urodą i odcieniem, cofają się i pienią i śmierdzą, jak zawsze zresztą, kiedy przybieżamy na urlop...


Efekt był fajny. Rili - rili. Wreszcie, choć w połowie, zrozumiałam Rynkowskiego "Dziewczyny lubią brąz"! Dotychczas interpretowałam tekst jako hymn dedykowany kobietom-opiekunkom osób starszych za naszą zachodnią granicą.


Odczekałam zalecane dwa dni i w ten, z piosenki T.Love, upał jak fiut, pognałam na skrzydłach mojego urojonego lepszego wyglądu na kolejną sesję w trumience. Symbol jest tu o tyle jasny, że w mojej rodzinie namiętnie schodzimy na rakowskiego i zupełnie nie powinnam się opalać, ale przecież luuuuz!


Jola akuratnie siedziała w gabinecie, zapewne depilując jakąś wadżajnę, ponieważ drzwi były zaryglowane, a na nich kartka "nie przeszkadzać". Zameldowałam się wesoło jodłując Dzień Dooobry i wyświergotałam pracownicy salonu, że ja na solarium. Przyszłe szczęście już ociekało ze mnie brązowymi litrami.


- Na ile minut? - pyta dziewczyna.
- Na 45 oczywiście! - miałam ochotę wrzasnąć, ale jakaś niedobita jeszcze doza rozsądku powiedziała za mnie - na ciut mniej :((


Kiedy wyszłam z trumienki, uśmiech szybko zszedł był z lica mego... Lico owo było tak czerwone, że przeciętny mieszkaniec Hrabstwa skłonny pomyśleć, iż tydzień ładowałam dynks z Gajowym. Założyłam torebkę na głowę i po uiszczeniu odpowiedniej opłaty, udałam się do domostwa. W drodze na przystanek, z niepokojem odkryłam, że moja dupa syczy, skwierczy i generalnie chyba ma jakieś 100 stopni. I to nie chodzi o bąki.

if you know what I mean.

Głupia, głupia Miśnia! 
Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. 
Z umiarem, cholerny amatorze! 
Moja zachłanność ma efekt taki, że gorączkowo - tak, zdecydowanie gorączkowo, zastanawiam się, jak dziś zasnąć mocząc półdupki w dwóch miskach z maślanką? Jak WYSIEDZIEĆ jutro w pracy?! Jak żyć, panie Premierze?

Wiele jeszcze wody upłynie (zwłaszcza tej do zmiany kompresów), aż się nauczę umiaru.


Dziś na kolację usmażę sobie placki ziemniaczane wiadomo na czym. Trza szukać pozytywów. Oszczędność gazu, nie wiem, darmowa sauna, jak wlezę do wanny... I rzeczywiście, nigdy nie byłam taka gorąca, jak po 30-tce :(




GRY