sobota, 31 grudnia 2011

123 - godzina zero



Za to właśnie nie cierpię Sylwestra. Że im bliżej do godziny W, tym się robi mniejszy  z nerwów mój żołądek - nie wiem o co mu chodzi, zwija się w kulkę w nieokreślonym lęku. 
Może samo to bezsensowne, podskórne oczekiwanie, że to ma być wyjątkowy wieczór? Głupie parcie na dziką imprezę mają wszyscy wokół i im bardziej człowiek chce tego uniknąć, tym mocniej się wkręca w sylwestrowy stres. Nie rusza mnie magia godziny 0.00, tak jak nie czuję czaczy Pasterki, kiedy ksiądz pije wino, a tłum ma żuć andruta. Tak to widzę i już. W tych momentach pożądam jedynie chałupy w górach na końcu świata, może być ta Słoneczna w Karkonoszach, gdzie z garem grzańca, w grubych skarpetach, mogłabym wywalić się na cały świat i jego cholerne fajerwerki.

Tymczasem do końca dnia dane mi siedzieć w robocie i klepać  setki razy tę samą formułkę, dlaczego nie mogę na raz przyjąć czasówek na taxi na tę samą porę od kilkuset osób. Wszyscy są strasznie na mnie obrażeni, groźby, prośby, lamenty, każdy mnie z miejsca zwalnia z roboty, niewdzięczne zajęcie być zaciętą taśmą. Zdecydowanie i tak wolę siedzieć tu do wieczora niż w sylwestrową noc, bo po doświadczeniach w tej materii, to zupełnie poważnie grozi turnusem w psychiatryku. 
Najlepiej wspominam zmianę sprzed dwóch lat, kiedy poza szałem masowych zleceń,  dostaliśmy w pakiecie totalne oblodzenie ulic i chodników. Na pogotowiu nie nadążali mieszać gipsu, a te wszystkie wystrojone, ładne panie na szpilkach, w brokatowych sukniach, kryzach z pawich piór, z powybijanymi zębami, połamanymi rękami i nogami, krwią zalane…  Ale to był Sylwester! Wałbrzych wyglądał jak plan zdjęciowy jakiejś „Piły” albo inny sen wariata.

No właśnie – sen wariata, w którym siedzimy od ponad tygodnia. Pan Prezydent nie tylko zepsuł święta, ale całą końcówkę roku i początek następnego. Ogromna praca nad obroną szkoły i ciągłe myślenie nad tematem, wielki stres imienia Gustawa Morcinka. Więc jak tu myśleć o imprezowaniu, kiedy nawet whiskey się kojarzy z Łyskiem z pokładu Idy?

Składanie życzeń zawsze mnie przeraża, łamanie się opłatkiem jawi mi się jak łamanie kołem, chociaż jestem z natury pozytywnie nastawiona do ludzi. Więc może bez zbędnej celebry, życzę Wam wszystkim samych pozytywnych sytuacji i ludzi wokół, róbcie co lubicie, przełamujcie bariery, cieszcie się zdrowiem z paczką przyjaciół, miejcie fajne, szczęśliwe dzieci, URATUJCIE SWOJE SZKOŁY i nie dajcie się zwariować!!!

A żeby nie było jakoś kurwa patetycznie, to jednej konkretnej osobie pokazuje z tego miejsca ogromnego fakulca!

Buzi.

Scenka taxi emerdżensi:
Godzina 3 w nocy, dzwoni pijany klient. Wypytuje o zakupy, która apteka ma dyżur, jaki koszt dowozu, bo dziecko potrzebuje lekarstwa. Sprawdzam na pogotowiu, ustalam koszt, a gdy pytam co ma kupić kierowca, facet wypala:
- syrop na wszy.
Kurtyna, oklaski.

czwartek, 22 grudnia 2011

P R O T E S T !!!



Dosyć o banialukach, bo jest palący temat! 
Temat dotyczy bezpośrednio mnie i moich dzieci, wszystkich moich znajomych, przyjaciół, ludzi, których lubię, mojej szkoły, w której toczyło się moje życie od klasy 0 do klasy 8 i nadal się toczy, bo jestem mamą i czuję się przyjacielem tego miejsca. Sprawa dotyczy mojego ukochanego Hrabstwa Rusinowa, fantastycznych nauczycieli, których teraz poznałam jeszcze bardziej w tych wojennych wręcz warunkach i stwierdzam, że są zajebistymi ludźmi, podobnie jak te świetne, zrozpaczone dzieciaki, które walczą jak lwy!

Zresztą, co ja się będę rozpisywać - tu macie wszystkie informacje. Powiem tylko tyle - jeśli odwiedzacie mnie na tej stronie i z jakiegoś powodu czytacie ten blog i jeśli z jakiegoś powodu nie wyobrażacie sobie podobnej sytuacji na swoim gruncie - błagam, poprzyjcie nasz protest!!! Dziękuję serdecznie!
This is SPAAAARTAAAAA!!!

LINK DO PETYCJI:
petycja w sprawie likwidacji szkoły

Oficjalne stanowisko lokalnej społeczności zgromadzonej wokół Publicznej Szkoły Podstawowej nr 31 w Wałbrzychu 

My – członkowie lokalnej społeczności, której centrum od 1964 roku stanowi nasza szkoła: absolwenci, rodzice, uczniowie, młodzi ludzie, którzy zakładamy tutaj rodziny i pragniemy posłać nasze dzieci do tej placówki, nauczyciele, mieszkańcy, zwykli obywatele – nie godzimy się na likwidację PSP 31! 

Apelujemy do Prezydenta Miasta Romana Szełemeja oraz do Radnych Rady Miejskiej o cofnięcie decyzji o likwidacji placówki. Apelujemy do polityków, ludzi mediów, do zwykłych osób, takich jak my, aby przyjrzeli się bliżej sprawie i poparli nasze protesty. Protesty, które nie ustaną, ponieważ nie możemy dopuścić do tej krzywdzącej nasze dzieci, ale też uderzającej w nas wszystkich, sytuacji.

Dnia 20 grudnia 2011r. Pan Prezydent Roman Szełemej wydał decyzję o zamknięciu kilku szkół, w tym naszej. Dostaliśmy niejasne argumenty mające świadczyć o słuszności tej decyzji:

1. niż demograficzny/ liczebność uczniów w klasach.
Odpowiadamy: na tym rozległym terenie, w którego skład wchodzą Osiedle Górnicze, Kozice, Rusinowa, Osiedle Parkowe, Osiedle Słoneczne, Dziećmorowice, Stary i Nowy Julianów w ostatnich latach dokonuje się widoczna wymiana pokoleniowa. Rozbudowywane nowe osiedla, są chętnie zasiedlane przez rodziny z małymi dziećmi lub osoby zakładające rodziny, również z powodu bezpiecznej okolicy i bliskości placówki oświatowej. Dzięki warunkom panującym w klasach liczących po dwudziestu kilku - trzydziestu uczniów, dzieci te mają szanse na spokojną, owocną naukę, rozwój, opiekę i bezpieczeństwo.

2. wyniki uczniów/ szkoły.
Odpowiadamy: jak wyżej – nasza szkoła osiąga od lat bardzo wysokie winiki dydaktyczne, a tendencja jest zwyżkowa. Średnia wyników sprawdzianu szóstoklasistów plasuje PSP 31 na poziomie powyżej średniej wałbrzyskiej i dolnośląskiej. Nasi uczniowie biorą udział w licznych projektach i konkursach, gdzie zdobywają mnóstwo nagród i wyróżnień, również od samego Prezydenta Miasta. Jak mamy teraz wytłumaczyć naszym dzieciom, którym wpajamy, że nauka i ciężka praca procentują w życiu, jeśli za ich starania dostaną „nagrodę” w postaci likwidacji ich ukochanej szkoły, rozbiciu klas i przeniesienia w obce miejsca, gdzie, obawiamy się, będą jedynie numerami w dziennikach.

3. warunki społeczne/ lokalne.
Odpowiadamy: mieszkańcy tej okolicy należą do grupy średnio zamożnej, wiele rodzin jest po prostu biednych. Nie stać nas na dowożenie dzieci do oddalonych placówek, potrzebna jest nam świetlica działająca przy szkole oraz współpraca z pedagogami, którzy zwracają uwagę na problemy dzieci i je rozwiązują. Pan Prezydent zaproponował, by budynek po likwidacji szkoły sprzedać, przeznaczyć na stworzenie mieszkań socjalnych lub komunalnych (prosimy w tym celu zagospodarować niszczejący od 10 lat gmach po byłej SP nr 16 na ulicy Głuszyckiej!) lub przekształcić w Centrum Lokalnej Społeczności. Otóż – nasza szkoła jest już takim centrum i z powodzeniem spełnia tę rolę.

4. czynniki ekonomiczne.
Odpowiadamy: nie możemy budować miasta rujnując jego podwaliny. Rozumiemy sytuację Wałbrzycha, ale nie rozumiemy metod, jakimi posłużył się Pan Prezydent w tym wypadku. Czy naprawdę ścieżki rowerowe są warte poświęcenia tak potrzebnej placówki? Nasze dzieci nie mają poglądów politycznych, prosimy nie używać ich w tej rozgrywce. W tej okolicy zlikwidowano już dwie podstawówki, ta jest ostatnia. Prosimy – nie zabierajcie nam naszej szkoły!

Jesteśmy zrozpaczeni i zdeterminowani. Czujemy się oszukani przez Pana Prezydenta, który w naszym mniemaniu wykorzystał budynek szkoły na użytek swoich przedwyborczych wieców, gdzie na jednym z nich obiecał nam wszystkim, że PSP 31 nie zostanie zlikwidowana. Panie Prezydencie – będziemy egzekwować od Pana dotrzymywanie obietnic. Prosimy wszystkich radnych oraz media o zapoznanie się z dokumentami, wynikami szkoły, z naszym dramatem i poparcie nas!

                                                                    Z poważaniem
                                                     Członkowie lokalnej społeczności:
                                                           rodzice, dzieci, mieszkańcy,
                                                                pracownicy szkoły


Zaczęło się od imprezy mikołajkowej, w czasie trwania której dostaliśmy nagłą, szokującą informację o zamknięciu naszej szkoły: obejrzyj: Wigilia bez "happy endu" , od razu przeszliśmy do działania obejrzyj: Walka o SP 31 - relacja i do działania obejrzyj: Protest przeciwko likwidacji szkół - relacja... i do działania rodzice w obronie szkoły! i prezydent musiał wiać:



Mamy argumenty, które ośmieszają decyzję Prezydenta: gdzie teraz zwiejesz, Szełemeju?
Mamy zwartą grupę, która nie odpuści - wszelkie info na naszej stronie na f-b:

Mamy wspólnotę, nadzieję, power, jesteśmy zdeterminowani, przygotowani oraz niemożebnie wkurwieni!

Prosimy o wszelkie wsparcie - podpisy, obecność na protestach, informowanie mediów lokalnych i ogólnopolskich, polityków, znanych osobistości, zwykłych obywateli!
NIE PODDAMY SIĘ!!!



adresaci:
PREZYDENT MIASTA WAŁBRZYCHA
RADNI RADY MIEJSKIEJ MIASTA WAŁBRZYCHA

OŚWIADCZENIE

My, obywatele tego miasta, mieszkańcy dzielnicy Rusinowa i okolicznych miejscowości, wiosek i osiedli, rodzice, dziadkowie, absolwenci szkoły nr 31, uczniowie oraz całe środowisko związane ze szkołą, wyrażamy stanowczy protest wobec likwidacji Publicznej Szkoły Podstawowej nr 31 im. Gustawa Morcinka w Wałbrzychu położonej na Osiedlu Górniczym 19a.

Wyżej wymieniona szkoła jest jedyną szkołą podstawową na rozległym terenie: Osiedle Górnicze, Kozice, Rusinowa, Osiedle Parkowe, Osiedle Słoneczne, Dziećmorowice, Stary i Nowy Julianów.
Nie zgadzamy się na to, aby nasze dzieci musiały dojeżdżać do szkoły jeszcze bardziej oddalonej od miejsca zamieszkania. Należy pamiętać, że zgodnie z reformą oświaty do szkoły będą uczęszczać coraz młodsze dzieci, a to skutkuje zagrożeniem bezpieczeństwa młodego pokolenia.
Nie wyobrażamy sobie, aby nasi uczniowie, w tym dzieci 5-letnie, zostały wcielone do przepełnionych szkół, w których spadną ich szanse i możliwości rozwoju, nauki i bezpieczeństwa.

Planowane przez Prezydenta Wałbrzycha zmiany w sieci szkół prowadzą do degradacji naszych dzielnic do wątpliwej rangi slumsów. pozbawione placówek o charakterze oświatowo- kulturalnych przestają być wspólnotą a zaczynają funkcjonować jako zbiorowisko obcych sobie ludzi. Nie zamierzamy funkcjonować w taki sposób, nie taką przyszłość budujemy dla naszych dzieci.

Nasza szkoła od wielu lat osiąga bardzo wysokie wyniki dydaktyczne, czego dowodem są wyniki sprawdzianu szóstoklasistów. Średnia punktów plasuje naszą szkołę zawsze powyżej średniej wałbrzyskiej i dolnośląskiej.

Likwidując placówkę, Pan Prezydent pozbawia pracy wielokrotnie przez siebie nagradzaną, wysoko wykwalifikowaną kadrę, która ma ogromny potencjał.
Chętni do nauki w szkole bez przemocy uczniowie z 31 zdobywają liczne nagrody w konkursach międzyszkolnych i rejonowych. Wraz z nauczycielami zajmują się realizacją wielu programów zewnętrznych np.: „Kapitał Ludzki” (wyposażenie sali komputerowej), „Szkoły dla Ekorozwoju” (dwa projekty i dwukrotne zdobycie tytułu Lokalnego Centrum Aktywności Ekologicznej), „Szkoła Bez Przemocy” (6 edycji), „Zachowaj Trzeźwy Umysł” (5 edycji), „Szklanka Mleka”, „Owoce w Szkole”, „Trzymaj Formę”, „Nie pal przy mnie, proszę”.

Nawiązaliśmy współpracę z UNICEF – realizujemy program pomocy dzieciom w Sierra Leone. Szkoła działa wolontariacko: Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy, Dzień Dawcy Szpiku, Góra Grosza, pomoc dla mieszkańców Kresów, Pomoc dla Schroniska dla Zwierząt, zbiórka nakrętek.

W ramach programu „31” sposobów na równość” – „Program Operacyjny Kapitał Ludzki”, realizowane były zajęcia rozwijające i wyrównujące szanse edukacyjne i społeczne uczniów i rodziców. Wykorzystano środki unijne w wysokości 345 tys. zł bez wkładu własnego gminy oraz przekazano gminie 49 210 zł za wynajem pomieszczeń. W ramach w/w projektu w roku szkolnym 2010/2011 zakupiono pomoce dydaktycznych na kwotę 66 tys. zł.

W bieżącym roku dokonano kolejnego audytu energetycznego i zakwalifikowano szkołę do termomodernizacji (wymiana okien i dostosowanie kotłowni.
W każdym roku szkolnym trwają systematyczne prace remontowe i modernizacyjne wewnątrz budynku: wymiana okien, malowanie sal, pokoju nauczycielskiego, sekretariatu, korytarzy, remonty toalet, utworzenie pomieszczenia socjalnego dla pracowników, utworzenie sali korekcyjnej, zakup mebli, stolików, krzeseł, tablic. Został też w całości naprawiony dach (wydano 47 325 zł), oraz instalacja odgromowa.

Szkoła nasza to nie tylko placówka dydaktyczna, ale przede wszystkim centrum i serce naszej Wspólnoty. Szkoła stale współpracuje z mieszkańcami dzielnic Rusinowa, Kozice i wiosek: Dziećmorowice, Nowy i Stary Julianów. Organizuje czas wolny dla dzieci i rodziców: Soboty w Szkole, weekendowe wycieczki turystyczne, festyny, spotkania integracyjne, obchody rozmaitych świąt – Dzień Babci i Dziadka, Dzień Górnika, Dzień Matki etc.

Bardzo aktywnie pracuje Rada Rodziców współorganizując imprezy środowiskowe (razem z MOPS Wałbrzych i MOPS Walim, parafią rzymsko-katolicką w Dziećmorowicach, ARKĄ w Boguszowie-Gorcach, Polskim Stowarzyszeniem Na Rzecz Osób z Upośledzeniem Umysłowym, Fundacją Światy na Tak, Żoliborskim Stowarzyszeniem „Dom Rodzina Człowiek” z Warszawy i innymi.

Nasza szkoła tętni życiem! Nasze dzieci są tu szczęśliwe, bezpieczne, zadbane i uczone na najwyższym poziomie. Ich rodzice są w stałym kontakcie z pedagogami i są na bieżąco z postępami oraz ewentualnymi problemami swoich dzieci i właśnie dzięki temu mogą te problemy wspólnie rozwiązywać.

Nie bez znaczenia jest fakt, że w naszej dzielnicy powstają nowe osiedla, a co za tym idzie dzieci będzie przybywać. Na uwagę zasługuje również zmiana pokoleń na Osiedlu Górniczym, w Kozicach i Rusinowej. Osiedla się tu coraz więcej młodych małżeństw, które zapewne będą chciały mieć dzieci i wychowywać je w najbliższym środowisku.

To jest szkoła pokoleniowa, szkoła klimatyczna, nierozerwalnie związana z naszą społecznością, która jest w tej chwili bardzo zdeterminowana i nie dopuści do tak fatalnego błędu, jakim byłaby likwidacja tej placówki.

Wobec powyższych faktów prosimy o cofnięcie decyzji o likwidacji Publicznej Szkoły Podstawowej nr 31 w Wałbrzychu.

Zapraszamy wszystkich Radnych Rady Miejskiej Wałbrzycha na spotkanie mieszkańców, nauczycieli, rodziców z Panem Prezydentem Wałbrzycha Romanem Szełemejem oraz przedstawicielami zespołu do spraw opracowania sieci szkolnej na lata 2012-2015.
Spotkanie odbędzie się w dniu 02.01.2012 o godz. 16.00 na Sali gimnastycznej PSP 31, Osiedle Górnicze 19 a.
cytat z forum na naszej stronie:"Kurde, ludziska, nie po to dumnie na fali emigracji mojego pokolenia zostałem w tym cholernym mieście, żeby chucpa wycierała sobie mną tyłek!!!" i tyle tytułem komentarza.
http://www.tygodnik.walbrzyski.pl/newsy/580-miasto-chce-likwidacji-szk%C3%B3%C5%82

http://walbrzych.naszemiasto.pl/artykul/galeria/1210877,demonstracja-w-obronie-likwidowanych-szkol-na-wigilii,id,t.html#9774f2facd53bc16,1,3,6






niedziela, 18 grudnia 2011

122 - z kalendarzyka Matki Polki: grudzień



Pamiętacie dzwonki wietrzne dla alkoholików? Szlag je trafił na ranczo przez te wichury. Postanowiłam zatem zrealizować coś po linii, w miejscu bardziej stabilnym, w domu targanym co najwyżej wichrami namiętności i wyziewami alkoholowymi. Soł, jeśli ktoś pija w plenerze i robi to często oraz używa do tego kubeczków plastikowych, to płyną z tego dwa wnioski:

  1. na bank mieszka w Hrabstwie Rusinowa
  2. może zrobić sobie taki oto wiktoriański żyrandol:


OK, nie jest to lampa od Tiffany'ego, ale za to zajebiście kurz zbiera. No i w razie grubszej biby na ławce, po prostu wpadasz do domu, zrywasz ustrojstwo z sufitu i wtedy już do szczęścia zostaje tylko rozwiązanie spornej kwestii: kto leci na stację.

Jak już jesteśmy przy temacie, to jutro napocznę wreszcie flaszkę wódki, która przeleżała w lodówce równo rok (!). Ponieważ ci, co mnie znają, nie uwierzą w te 12 miesięcy, dodam, że to lodówka w robocie. Prawdą jest, że Wyborowa, która leżakuje od jednej do drugiej Wigilii pracowej nie jest tak szlachetna jak 10-letnia szkocka łycha, ale tylko ściany tej centrali wiedzą, ile razy miałam ochotę po nią sięgnąć w rozpaczy, choćby po to, by się tym oblać i podpalić. M.in. wczoraj, podczas tajfunu z deszczem, śniegiem i masą ludzi, którzy akurat w taką aurę, postanowili zrobić świąteczne zakupy i polatać po mieście. Ludzie z ławami, dywanami, ludzie z wadami wymowy („Pjosie na Świentej Bajbaji 9”, „Pszesz Pole 2”), ludzie pijani, zmoczeni, zmarznięci i wkurwieni. A po drugiej stronie łącza zdycha centrala z telepawką (gorączka), wadą wymowy (katar Niagara Falls), zmarznięta i wkurwiona, z nietykalną Wyborową 2m po prawej.
 
Photobucket


Lecz inni mają gorzej – taka pani świetliczanka na osiedlu w tym samym czasie zamknęła się od środka i zostawiła klucz w zamku, po czym poszła siusiu i urwała klamkę od klopa. Mam nadzieję, że nie oglądała nigdy przedtem „American Horror Story”, bo jednocześnie rozładował jej się telefon, a w całym Hrabstwie wysiadł prąd. Musiało jej nie być do śmiechu, kiedy ja już po horrorze w taxi, w romantycznie oświetlonym zniczami ABC kupowałam Zbójnickiego Grzańca, a ona przeżywała wc horror chłepcąc wodę z muszli i zagryzając mydłem.

Z drugiej jednak strony, ją uwolniono po kilku godzinach, a mi grzaniec nie pomógł i dalej trzęsę się w pracy, tym razem na nocce.
Może mi ktoś wytłumaczyć, dlaczego wirus, który wpada do chałupy, po przejściu przez dzieci dla dorosłych jest już 3 razy wredniejszy? Mam tylko niejasny trop, odkąd Jagoda stanęła przede mną i zupełnie poważnie obwieściła, patrząc mi stanowczo w oczy:
„ Mamo, ja nie jestem z tej rodziny, co ty i babcia. JA NALEŻĘ DO INNEGO GATUNKU.”
O tak, dziecko, bez wątpienia.
Photobucket



P.S.
w wolnych od użalania się chwilach szyję torby z winyli
robię bombki z żarówek

oraz powiększam populację wielorybów-piórników


sobota, 3 grudnia 2011

121 - telefonare do dziewczyny tak zupełnie bez przyczyny

Photobucket



W tej pracy słyszałam już od ludzi różne rzeczy, ale żeby mi facet przez telefon bitą godzinę nawijał o lewatywie swojej córki, no to już jest gruby nietakt.

A zaczęło się od czopka glicerynowego, który mu nieśmiało poleciłam, gdy się okazało, że to nie numer do apteki, ale pan ma pytanie, bo dziecko strasznie cierpi z powodu zaparcia. I poleciał po bandzie czopkiem opiumowym wprost z „Trainspotting”, przechodząc płynnie od barwnego opisu wychodzących na wolność po tygodniowym kiciu odchodów, przez mówienie mi na „ty” po dywagacje o trudnym dzieciństwie wśród staników, pończoch i koronek sióstr i matki, które ukształtowały jego fetyszyzm na wieki wieków. Oraz, że chyba namówi żonę, aby i jemu zrobiła lewatywę...

Photobucket

Słuchałam tego oniemiała, zamiast się rozłączyć, bo mnie gość wprowadził w takie osłupienie, że gdybyśmy doszli do stałego w takich rozmowach „a co masz w tej chwili na sobie?”, chyba bym nie zdołała wycharczeć swojej ulubionej odpowiedzi „mrrrr... OP1 !”.

Mówię Wam, Mo-BRUK działa i jestem pewna, że co pożar składowiska, to te opary coraz bardziej szkodzą tubylczej ludności, która mutuje na potęgę. Zresztą nie tylko psychicznie.
Bo dla przykładu w dniu otwarcia Decathlonu, może na wyrost, spodziewałam się na obiekcie klienteli nieco odmiennej niż powiedzmy w Biedronce na Świdnickiej, gdy wtem, no kurwa, Planeta Małp, Wyspa Doktora Moreau i Świnie w Kosmosie w jednym. I nic tu nie pomoże przymierzanie bryczesów za 3 stówy.
Aż się baliśmy iść potem do Tesco, ale tam już było spoko, bo jak się trzyma głowę w lodówce z batonami dla psów i kotów, to się przynajmniej człowiek na boki nie rozgląda.

Z innej beczki, to wsadziłam Kocura na niezłą minę i wymyśliłam sobie tapetowanie przedpokoju. 



Photobucket
W trakcie skrobania szmat, które już dawno przestały być tapetami, wyszło na jaw, że – za sprawą oczywiście inwencji Inżyniera – ściany mają warstw co najmniej tyle, co ciasto francuskie. Pod tapetą znaleźliśmy m.in. gips budowlany (styl nakładania inspirowany marzeniami o grubej fali w californijskim raju surferów), z 5 różnych kolorów emulsji, eklektyczne szlaczki szablonu malarskiego Wczesny Bierut oraz roczniki Trybuny Ludu, zresztą chuj wi czy to nie były jeszcze broszury I Międzynarodówki. Przestaliśmy skrobać, gdy się zaczęły ukazywać słynne freski jaskiniowe. A ja się dziwiłam, że przedpokój taki wąski, że będąc w ciąży musiałam wchodzić i wyłazić przez okna.
Kocur wykuł tunele na kable, które dotychczas smętnie wisiały z naddatkiem po 1,5 metra z każdej dziury, chyba w razie gdyby ktoś, przechodząc przez tą norę, zapragnął się nagle powiesić. Odnaleźliśmy też z 15 kołków rozporowych w każdej ścianie, które jak sięgam pamięcią do niczego nigdy nie służyły. Mogę się oczywiście mylić i nie wiedzieć, że tu wisiały wszystkie patenty Inżyniera, które w swej skromności przewiesił do piwnicy. Lub oprawione w ramy złote myśli Halyny, takie jak „zgaś światło”,„zamknij drzwi na dwa razy”,”kto jest w łazience?” oraz „ten pierdolony kot znowu narobił koło pieca (o Mambie)”.

I naturalnie, jak to zawsze z okazji remontów, wszystko zaczęło się walić i utknęło w takim zatwardzeniu, jak u córki pana z początku historyjki. I tą właśnie fekalną elipsą zamykam dzisiejszy wpis i idę się walnąć spać przed szpachlowaniem.

sobota, 26 listopada 2011

120 - pracuj, kupuj, żryj, umieraj


Miesiąc przerwy spowodował, że teraz nieco wstydam się majestatu. Wszyscy zorientowani na marnowanie czasu nudząc się w internecie, którzy gdzieś na jego końcu znaleźli tę stronę, oczekują teraz pewnie niechudego pierdolnięcia na miarę katastrofy tunguskiej lub drugiej autorskiej książki Kasi Cichopek. A tu znowu lipa.

No i co ja mam Wam powiedzieć? Że jestem tak leniwa, że nawet nie chce mi się iść do kuchni po łyżeczkę i jem jogurt palcem? Potwierdzam. Że nie chce mi się preparować dziecku wieczornej butelki z mleczkiem i dlatego najpierw daję jej kleik z kaszki błyskawicznej, a potem każę zagryzać mlekiem w proszku? Nie zaprzeczam. Że negocjowałam kontrakt z Queen? Menadżer nakazał milczeć. Więc gdzie tu power na bloga?
A na dokładkę jestem przecież wyposażona w unikalną kombinację genów po starych pt. nic mnie to nie obchodzi, którą naukowcy wyodrębnili już w zachowanych szczątkach członków pradawnych cywilizacji, które same doprowadziły się do zagłady. To zarazem tłumaczy, dlaczego zawsze, gdy próbuję zrobić się na bóstwo, wychodzi mi akurat to bóstwo, któremu ze strachu Majowie składali krwawe ofiary.


Photobucket


No, ale nie należy się poddawać i właśnie dlatego doświadczam nieustannej serii porażek.

Za pierwszą można uznać początkowo obiecujący zakup kreacji sylwestrowej za łączny koszt 27 zł. Sukienka-bombka z tak dużą ilością tkaniny w okolicy brzucha, że po raz pierwszy od dawna nic mi się nie wylewa i nie wyglądam w czymś jak namydlona świnia. Minus – Sylwester się nie odbędzie. Tzn., bez paniki, Wy go macie normalnie, tylko ja nigdzie nie idę. Zresztą na Andrzejki jakby też, chyba, że bym poszła z pokoju do kuchni wystrojona w te ciuchy i skonsumowała sobie jakąś kanapkę z sosem monopolowym.


Drugi niewypał, to złamanie zasady „won z Avonem”. Znów się dałam nabrać kupując sobie brokatową kredkę do oczu diamond bitch, która się miała świecić niczym lampy od Ursusa, ale chyba zapomnieli zapakować akumulator. Za to przy zmywaniu prędzej człowiek sobie wydrapie oczy niż się tego pozbędzie i dlatego nad ranem wygląda jakby płakał całą noc.



A potem jeszcze byłam na nocy wyprzedaży. Tej nocy chyba wszystkim wałbrzyszanom solidarnie odjebało. Poruszanie się po parkingu, który na tę okazję został poszerzony od galerii do Pl.Grunwaldzkiego, było jak tańczenie fokstrota na polu minowym. Co by tłumaczyło nazwę „taneczna noc wyprzedaży”.


Photobucket


Widząc poziom determinacji w przedsionku Babilonu już wyobrażałam sobie jak te wszystkie baby duszą się nawzajem apaszkami za jedyne 20 zł 99 groszy. W środku panowało takie stłoczenie i galop, jakby dopiero co ogłoszono, że Bronisław został prezydentem i dano szanse ludziom na bezpieczne opuszczenie kraju. Spędziłam w tym bajzlu chyba ze 2 godziny i poza ogólnym ocieractwem z musu, moje żądze nie zostały zaspokojone. Chyba, żeby liczyć rękawiczki z polaru za 15 zł, bo tylko przy tym stoisku nikt nie stał oraz 2 dychy wydane na pierogi, dobre, chociaż jak Kocur po nich w nocy zasunął bąka, to chciałam się zgłosić na obdukcję.


Kupiłam też wyprzedażowe pisaki w Smyku. Żeby wreszcie zatkać usta starszej córce. Ciężko tego dokonać, biorąc pod uwagę, że ona artykuuje absolutnie każdą myśl, jaka przetoczy się jej po głowie. Jak również powtarza ją przynajmniej kilkukrotnie dla zwiększenia efektu psychozy matki, która stale słyszy głosy. Ale i to mi nie wyszło, bo kiedy dziecko z paczką flamastrów oddalało się właśnie w ulotną krainę ciszy, to wyszło, że tamte są całkiem wypisane.



Kierując się brakiem pamięci krótkotrwałej, zawędrowałam więc wczoraj na noc wyprzedaży do Tesco. Zwiedziona głupią myślą, że tylko ja odpuszczę piątkowe chlanie ze znajomymi na korzyść upustu 50% na zabawki, wylądowałam w centrum piekła pełnego rodziców skłonnych zabić pod pretekstem udawania Mikołaja. Wiem, że mój zad się w kółko poszerza, ale nie sądziłam, że już wygląda jak parking dla marketowych wózków. W wąskich uliczkach, szczelnie wypełnionych matkami i ojcami uwieszonymi u półek, grasowały baby z wózkami-taranami. W kolejkach można było przeczytać jednym tchem „Nad Niemnem” lub, jak kto woli 1518-stronicowy manifest Andersa Brejvika. Ja miałam ochotę na to drugie.

I dlatego będę się trzymać już tylko promocji Lecha butelkowego w ABC za 2,50 bez konieczności strzelania do ludzi, co najwyżej z zagrożeniem jakąś lajtową salmonellą.



A w Realu dają 30% na zabawki...

I na koniec jeden głupi żarcik:
Gdyby Matka-Halina miała biografię na Filmwebie, to by grała w samych dramatach.

wtorek, 1 listopada 2011

zamiast posta


Z braku czasu i nadmiaru zakwasów jeszcze nic tu nie napiszę o balu, ale zapraszam na fotorelację po prawej, na kolejnej podstronie. Trochę potrwa zanim zdobędę i wrzucę wszystkie kompromitujące foty i filmiki. Tymczasem deserek --------------------->
Wasza Matka Mercury


sobota, 29 października 2011

119 - zróbmy więc prywatkę, jakiej nie przeżył nikt



Niech żyje bal!
Wielki dzień dla wszystkich dziwolągów z Hrabstwa zbliżył się w podskokach i szpagatach! I właśnie za jakieś 14 godzin, w pewnej ni to szopie-ni oborze będzie można ujrzeć niecodzienny widok porozrzucanych ciał wyrwanych z filmu, baśni, literatury, muzyki i szeroko pojętej rozrywki. 

Rozrywka jest o tyle szeroka, że rano szłam wąskim korytarzem do zbunkrowanego od wieków na (a jakże!) Moniuszki, sex-shopu po różne granty i takie tam codzienne sprawunki. No, dupy mi nie urwało. Sądząc po asortymencie, wałbrzyszanie gust i fantazję mają proste do bólu – choć to niefortunne określenie błędnie sugeruje jakąś finezję. No chyba, że każdy ma konto na Allegro, ale ci, co ich mijałam, to raczej mieli ewentualnie otwarte konto w zeszycie pobliskiego monopolowego, lub też leżeli już w jakimś kącie i nie sprawiali wrażenia, jakby ich tak pozamiatało oszalałe libido. 

Ale się pośmialiśmy z ekspedientką, nawet chciała nam na odchodne sprzedać taką gumową nakładkę z wypustkami, ale raz, że Kocuru w pośpiechu i nie miał czasu przymierzyć, a dwa, że to wyglądało jak opona od Jelcza, tylko rozszarpana przez mojego psa, to ja sobie sama zrobię w domu, tak więc w sumie nie kupiliśmy. Poza tym, romantyczny nastrój handlowy mi zmieszał podejrzany zapach najtańszej chińskiej gumy rodem z mojego ulubionego sklepu w PDT. Więc, po głębszym zastanowieniu i penetracji wniosków o jakości tychże gadżetów, stwierdziłam, że nie po to hodowałam pole kabaczków, żeby mi teraz gniły w piwnicy. 

W ogóle jak jest taka impreza na rzeczy, to opary absurdu gęstnieją na długo przed. Niby wiem o tym, ale nadal nie mogę uwierzyć, że klepię tu teraz pomalowanymi 3-warstwowo paznokciami w kolorze tak bardzo pink, że nawet wrzucone do malaksera flaki Hanny Montany, Justina Biebera i My Little Pony razem z dzieckiem Cichopków, nie byłyby tak słodkie i różowe. 

Mam też lekkie obawy, bo jeszcze nigdy nie bawiłam się z odkrytym tyłkiem w tak licznym gronie. Jednak, ze strzępów kusych jak te moje majty wiem, że inni też będą mieli nieliche problemy z komfortem w swoim przebraniu, np. serdecznie współczuję Danieli, zwłaszcza przy sikaniu :)  
Pierwsze chyba jednak padną kobiety, bo za dużo wysokich obcasów, a my nieprzyzwyczajone – wszak chadzamy tylko do ABC, to się nie będziemy wygłupiać, przecież jeszcze trzeba jakoś wrócić. Jeśli więc padnę pierwsza, to jestem podwójnie usprawiedliwiona, bo na szpilkach i po nocce w robocie.
Jednak nim -mnie zabraknie i ziemia rozstąpi się, w nicości trwam, gdy kiedyś odejdę i nas już nie będzie i siebie nie znajdziesz też i zatańcz ze mną jeszcze raz itd.- obiecuję porobić jakieś zdjęcia dla potomnych i je wrzucić na kolejną podstronę mojego uroczego, słodkiego blogaska.

Tymczasem, nie zawracam gitary, wkleję tylko gotowe dyplomy – jak kogoś nie będzie, to może sobie poudawać i powiesić na ścianie. Idę się zaraz zdrzemnąć i oblec w powłokę mojej starej, nieśmiertelnej miłości :) 
P.S. Kim będę?






takie tam - do kibelka
zabierz babci dowód...

sobota, 22 października 2011

118 - i nic do powiedzenia

Tak, wiem, zapuściłam bloga. Podła ze mnie macocha.

To wszystko wina snu zimowego, w jaki zapadłam jeszcze na jesieni, jak tylko zobaczyłam w markecie pierwsze dekoracje bożonarodzeniowe. Bezzwłocznie ległam pomiędzy pierniczki a stado pluszowych reniferków i tak mi już zostało.
Trzeba być czujnym, nawet w obliczu zmyły, że od dawna już tam leżą gadżety na Euro 2012, które odbędzie się chyba w jakichś ciepłych miesiącach przyszłego roku. Kocur wybrał tę gorącą wizję i kupił sobie nawet wuwuzelę – dobrze zrobił, bo niebawem tylko to mnie zdoła obudzić do roboty.
Zgodnie ze znalezioną ostatnio maksymą:
„Gdy zimno i pizga i mózg w czaszce kląska,
Trzy lufy, dwa piwa, koc, kot i zakąska.”
- hibernuję. Zasypiam tłustym niedźwiedziem – nazwijmy go Christina Aguilera, by wiosną zbudzić się z wytopioną z tłuszczu, wąską, długą łydką Anji Rubik niczem ta wesoła gazela.

Zresztą, może być nawet Piotr Rubik, którego repertuar bardzo sobie cenię, odkąd wsłuchałam się w tekst „Psalmu dla Ciebie" i zrozumiałam, że się idealnie wstrzelił w niszę piosenki rozrywkowej dla ludzi niekompletnych pisząc, że „choć nie masz oczu”, „choć nie masz dłoni”, to „połóż mnie na swoim ramieniu”. On tego co prawda troszkę nie dopracował, bo niby jak ma położyć, skoro tych dłoni jej brakuje i nie widzi, no i skąd pewność, że w ogóle ma ramiona? Ale doceniam takie pionierskie akcje społeczne tak czy owak.

Wracając jednak do tego snu. Zanim on się zrobi zimowy, mam w zwyczaju zrywać się w środku nocy i zapisywać jakieś strzępki notek w wersjach roboczych telefonu. Dlatego primo – gdyby nie mój wygląd, Kocur by myślał, że mam kochanka, z którym skrycie sms-uję. Dlatego secundo, codziennie rano robię się smutna, gdy się ostatecznie okazuje, że te 10 nowych wiadomości to mam od siebie samej.
No i właśnie w tym problem, że ostatnio nic w tym telefonie nie znajduję i nie wiem, czy to dlatego, że mój ranek przesunął się gdzieś tak na 13.00, czy ja może te brednie wysyłam komu innemu? Więc gdyby kto posiadał moje teksty, to proszę mi odesłać, bo jakoś nie mam o czym pisać.

Dziękuję, do widzenia!

piątek, 7 października 2011

117 - kłaczek


- Dlaczego u ptaków samce są ładniejsze? Mają kolorowe piórka, piękne ogony, albo czubki na głowach i do tego ślicznie śpiewają i wszystko to dla brzydszej samiczki, żeby się zakochała. A u ludzi kobiety noszą długie włosy, farbują je i robią różne fryzury, malują oczy, usta, paznokcie, zakładają kolczyki i ładne ubrania, buty na wysokim obcasie, psikają się perfumami... A faceci nic takiego nie robią, tylko sobie chodzą tacy brzydcy, a i tak kobiety się w nich zakochują?
- zapytała moja 6-latka, wchodząc na grząski grunt godów damsko-męskich.

Nie potrafiłam odpowiedzieć. Mogłam jedynie pogłębić jej konfuzję zdjęciami Micka Jaggera, Krzysztofa Cugowskiego, Joey'a z The Ramones, czy dla odwrotności puścić urywki serwisu lokalnej telewizji, prowadzonego naprzemiennie przez dwie straszne kobyły, z których jedna wcale nie musi się malować i to do roli w „Avatarze”, a nikt się nie wstydzi wypuścić ich na wizję.

Ale też naszła mnie nagła radosna konkluzja, że skoro te wszystkie dyrdymały, jakie człowiek ze sobą wyrabia, mają służyć głównie celom godowym, to ja się zwalniam z obowiązku, bo już złożyłam i częściowo nawet wysiedziałam 2 jajka. No to puszczam w niepamięć ostatnie obserwacje własnego cienia, na którym widzę łepek od szpilki z doszytym ciałem lwa morskiego. I teraz mogę spokojnie żłopać sobie te browary i popijać nawet olejem kujawskim oraz zapuścić jakże mi obojętny zarost pod pachami i na nogach. Tym bardziej, że będzie mi on potrzebny do kreacji na II Bal Przebierańców w Hrabstwie Rusinowa.

Bo oto, niebawem, maskarada! Lubię ten stan radosnego podniecenia i przygotowań doń, szycia łachów po nocach i dopieszczania szczegółów. Choć ma to swoje bolesne strony, jak np. wtedy, gdy po przymiarce peruki, pobiegłam do Witaminki na zakupy i w trakcie miłej konwersacji o mało nie zrzygałam się przy ludziach w kalafiory, bo mi sztuczny kłaczek zaatakował migdałki. Co to będzie na balu? Chyba przebiję Saszkę. Jednakże jestem gotowa się poświęcić oraz poświęcić całą resztę imprezowiczów dla chwilowego efektu jednej nocy.

Ja sobie hoduję owłosienie, a Kocuru po 14 latach zgolił brodę i mam teraz na chacie przerośniętego przedszkolaka. Budzi się człowiek, a tu w łóżku obcy chłop zalega. Drapie to, kłuje, a znalezione na poduszce kudły robią posępne wrażenie, jeśli wiesz już na 100%, że to jednak łoniaki. 
Jego magiczna przemiana też nie ma nic wspólnego z jakimiś zalotami czy planami rozrodczymi, tylko nie lubi chodzić z kondonie na brodzie, jak mu kazali na obecnym obiekcie w jednej z fabryk żywności. No i teraz zonk nastapił, bo co mu wcześniej wymyśliłam przebranie, to ta broda wszystko pierdzieliła, a teraz, gdy poszła na śmietnik, to on mi się widzi jako Osama binLaden. No i nie mam żadnego pomysłu, a czas ucieka...

P.S. Pani Agatce dziękujemy za trochę luzu... chociaż – jeszcze nie widziałam zeszytów z zadaniami na weekend :)

domek na drzewie przyjazny dzieciom - widok z okienka :)

czwartek, 29 września 2011

116 - Pierwsza w zeszycie litera, Pierwsze napisane słowo. Przez okno wrzesień spoziera, W sadzie dojrzewa owoc.

Photobucket

Odkąd jesień nastała, a wraz z nią pierwsza klasa podstawówki, tylko słońce powstrzymuje mnie od rzucenia się z mostu. No i jeszcze brak mostu w pobliżu, bo na poszukiwania najbliższego, środkami komunikacji miejskiej, nie mam tyle heroizmu/heroiny/holy herb (niepotrzebne skreślić).

Mogłabym w sumie zamiast tego popełnić rytualne sepuku ołówkiem „idealnie dopasowanym do kształtu rączki dziecka” i we flaki wepchnąć sobie te ogryzki gumek-myszek, których używamy do stosów szlaczków. Żeby symbol był jasny i żeby uprzedzić, co nastąpi: harakiri ekierką, cyrklem, wskaźnikiem do map, tabliczką mnożenia, lekturą „Latarnika”(niepotrzebne skreślić). 

Ku ścisłości: tak zwane szlaczki, to na moje oko szlak krwawy prędzej, a najlepiej szlag. By to trafił. Wiem, teraz mogę sobie pojęczeć, bo przecież sama, mając jeszcze wybór, zapisałam dzieciaka rok wcześniej do szkoły, ale jak na razie nie widzę związku rzeczywistości z założeniem, że w klasie 1 jest program jak w starej 0. Przynajmniej jak chodzi o ilość zadań domowych.  

Dajmy na to wczoraj: 13.20 - odbieram z zajęć dziecko obleczone w paskudny mundurek szkoły 1000-lecia. Mundurek dziewczęcy jest za duży (proszę podać wymiary dziecka tak, by starczył na jakieś 3 lata HAHA!), z tego lejącego materiału, który wywołuje u mnie cofkę meksykańską, gdy me blade dłonie przypadkiem dotkną uszyty z takiego ciuch (najpewniej jakąś podomkę z początku XX wieku) w lumpeksie. Gdybym urodziła się już w latach 90-tych lub później i priorytetem w ocenie ludzi byłby zajebisty look, musiałabym z miejsca, na tym korytarzu przed salą 11, przestać kochać własne dziecko i zrobić sobie ładniejsze.

Ale odbieram. Od razu wkładam łeb do tornistra, w którym pośród rozlewiska z soku z bidonu leżą dwa zeszyty, których się boję. Jeden do korespondencji, drugi do szlaczków. Pędzimy do domu. 
Wszyscy jedzą obiad, ale nie Kalina, musi zrobić chociaż te w zeszycie, bo dodatkowo mamy jeszcze całe ksero A4. Jedynym sposobem zmotywowania jest więc podstawienie jej pod nos talerza z parującym jedzeniem. Mija pół godziny, obiad już nie paruje, ale pierwsza część za nami, mała zjada zimne i chce się pobawić, ale nieee, teraz zadania na kartce. To zajmuje, wśród zawodzeń, utyskiwań i wygibasów przynajmniej 45 minut. W tym czasie Jagoda stoi karnie za prętami barierek ganku jak zwierzątko w klatce, bo bez siostry nie może się oddalić, a ja przecież nadzoruję kaligrafię. 

W zeszycie zadań bojowych stoi, że mamy zrobić dwie laurki na Dzień Chłopaka. Pakujemy blok i kredki do plecaka i idziemy na działkę. Pewnie chciałaby sobie pobiegać, pohuśtać się, pobawić z siostrą, ale nieee. Produkcja laurek: 1 godzina, 20 minut. Warto dodać, że przez całą drogę w plener i w trakcie malowania, głoskujemy, bo o tym też było w zeszycie. Więc teraz daję jej te 20 minut na zabawę… pod warunkiem, że przez ten czas będzie recytowała 3 wierszyki na pasowanie ucznia. 

Wracamy, bo nadlatuje tłusty szerszeń i trzeba uciekać w galopie, a galopując głoskować, albo głoskując galopować, wszystko mi jedno, jestem już do cna odmóżdżona. Po powrocie – mogę iść na plac zabaw? Nieee, najpierw zadanie z angielskiego. Ponoć pan podał numer strony (czy dobrze zapamiętała? nie mógł zaznaczyć kółkiem?), ale nie podał które. Robimy wszystkie, bo nie pamięta. 30 minut. 
Na wyjściu z progu, Kalina przypomina sobie, że na informatyce pani kazała coś pokolorować. Zamiast wybiegu zaczyna się śledztwo, który obrazek (dlaczego, do cholery, nie jest zaznaczone?!) i czy powiedziała, że można, czy że trzeba. Odpuszczam temat, bo już widzę łzy w oczach. 

Jest wieczór, ledwie wyszła, a już pora kąpieli, więc wołam do domu. Ale zamiast namaczania, musi jeszcze w ćwiczeniach do religii zrekonstruować papierowy różaniec. Robi to w kwadrans. Chyba się dziś nie wyrobimy z kąpielą, kolacją i spaniem. Pójdzie do szkoły brudna i zmęczona, ale za to z czystą i lekką duszyczką, podobnie jak matka, która właśnie przypomniała sobie, że dzieci po szkole zeznały, iż na jutro trzeba ZROBIĆ własnoręcznie różaniec w 3D. Kolejne pół godziny Kalina szuka koralików, a ja na wikipedii rozkminiam ich ułożenie, bo jeszcze coś pomylę i dziecko zamiast 50 zdrowaś Maryja, klepnie 49 i dopiero będą jaja. 

Dzieci latają już na golasa po chałupie, bo woda się leje do wanny, a ja napierdalam paciorki. W tym czasie Halyna zostaje oderwana od „Dlaczego ja” i dostaje swoje własne Trudne Sprawy. Musi skonstruować z czegoś krzyżyk do różańca. Dzieci właśnie stygną w wannie, kiedy ja przytwierdzam do sznurka giętkie coś, o nieokreślonym symbolu. Opadłe ramiona krzyża bardziej przypominają celtyckie runy, bo Halyna nie widzi przy sztucznym świetle i na dodatek ongiś parała się wróżbiarstwem.
Pierwszy pęka Inżynier. Lży pod nosem personalnie katechetkę i bezosobowo system oświaty. Halyna oficjalnie przechodzi na ciemną stronę mocy i próby wyprostowania krucyfiksu zamienia w zabawę w smutnego i wesołego Jezuska. Po wyłowieniu z zimnej otchłani, Kalina prosi, by wypisać ją z religii. Szkoda, że dopiero teraz, gdy skapitulowałam i zapisałam ją wobec histerii na wieść, że w tym roku nie będzie już katechezy. Jeśli zawrócenie jednej owieczki na właściwą halę z dala od ciemnogrodu ma mnie kosztować tylko te 26 zł wydanych na materiały szkolne, to jestem całym sercem za! Wystarczy zestawić z kosztami komunii (tymi finansowymi i za straty moralne).
Na marginesie – córka mówi, że różaniec nosi się na głowie i to jest coś zrobione ze zwiędłych róż.

Ja już też zwiędłam doszczętnie. Jeszcze tylko pościelić, zrobić kolację, podać syropy, poczytać bajki każdej z osobna, położyć spać, iść do sklepu, naszykować ubrania i kanapki na jutro, spakować plecak, spakować strój na w-f, spakować torbę do pracy, wyjść z psem, wpuścić koty, umyć się, wypuścić koty, położyć się, wpuścić koty, wejść do łóżka, zapomnieć czegoś naszykować, wstać, naszykować, położyć się, zapomnieć wysikać Jagodę, położyć się…

wypompowana Matka Polka oddaje się godnym emeryta zajęciom na ogródku
...sadzeniem bratków w rękawicach
i w kaloszach
lub imitowaniem poroża z gałęzi
oraz, jakby było mało nudnego posta, wklejaniu monotematycznych zdjęć

środa, 21 września 2011

115 - jeszcze dwa dni lata

Lato się kończy i przemija sezon grillowy, ale może macie ochotę wykonać sobie lampkę ogrodowo-śmieciuchową? Trzeba tylko pozbierać kilka butelek plastikowych, zakrętek, opakowań po jogurtach etc. i zakupić wkłady do zniczy. Lampki dają kolorowe, ciepłe światło, pełny efekt widać w zupełnych ciemnościach, a fotki robione były w półmroku.

lampka z zakrętek

lampka z jednorazówek
obcinamy butelki, wkładamy małą w dużą i pomiędzy upychamy kolorowe jednorazówki
wersje z korkami na zewnątrz - nawleczone na mocną nić lub patyczki do szaszłyków
lampka z plastikowych ścinków, zakrętek i pociętych opakowań
można przymocować lampki w ogródku na drzewach
lub zawiesić na altanie
można sobie zrobić przeszkadzajki z zakrętek
ze starych kaloszy można wykonać doniczki
Dużo fajnych rzeczy można zrobić ze śmieci. Inspiracje na stronie http://zycierzeczy.pl/ Polecam!


dzwonki wietrzne dla alkoholików rosną w siłę - dla zrobienia tych na zdjęciu, trzeba było wypić aż 312 piw!
GRY