sobota, 26 listopada 2011

120 - pracuj, kupuj, żryj, umieraj


Miesiąc przerwy spowodował, że teraz nieco wstydam się majestatu. Wszyscy zorientowani na marnowanie czasu nudząc się w internecie, którzy gdzieś na jego końcu znaleźli tę stronę, oczekują teraz pewnie niechudego pierdolnięcia na miarę katastrofy tunguskiej lub drugiej autorskiej książki Kasi Cichopek. A tu znowu lipa.

No i co ja mam Wam powiedzieć? Że jestem tak leniwa, że nawet nie chce mi się iść do kuchni po łyżeczkę i jem jogurt palcem? Potwierdzam. Że nie chce mi się preparować dziecku wieczornej butelki z mleczkiem i dlatego najpierw daję jej kleik z kaszki błyskawicznej, a potem każę zagryzać mlekiem w proszku? Nie zaprzeczam. Że negocjowałam kontrakt z Queen? Menadżer nakazał milczeć. Więc gdzie tu power na bloga?
A na dokładkę jestem przecież wyposażona w unikalną kombinację genów po starych pt. nic mnie to nie obchodzi, którą naukowcy wyodrębnili już w zachowanych szczątkach członków pradawnych cywilizacji, które same doprowadziły się do zagłady. To zarazem tłumaczy, dlaczego zawsze, gdy próbuję zrobić się na bóstwo, wychodzi mi akurat to bóstwo, któremu ze strachu Majowie składali krwawe ofiary.


Photobucket


No, ale nie należy się poddawać i właśnie dlatego doświadczam nieustannej serii porażek.

Za pierwszą można uznać początkowo obiecujący zakup kreacji sylwestrowej za łączny koszt 27 zł. Sukienka-bombka z tak dużą ilością tkaniny w okolicy brzucha, że po raz pierwszy od dawna nic mi się nie wylewa i nie wyglądam w czymś jak namydlona świnia. Minus – Sylwester się nie odbędzie. Tzn., bez paniki, Wy go macie normalnie, tylko ja nigdzie nie idę. Zresztą na Andrzejki jakby też, chyba, że bym poszła z pokoju do kuchni wystrojona w te ciuchy i skonsumowała sobie jakąś kanapkę z sosem monopolowym.


Drugi niewypał, to złamanie zasady „won z Avonem”. Znów się dałam nabrać kupując sobie brokatową kredkę do oczu diamond bitch, która się miała świecić niczym lampy od Ursusa, ale chyba zapomnieli zapakować akumulator. Za to przy zmywaniu prędzej człowiek sobie wydrapie oczy niż się tego pozbędzie i dlatego nad ranem wygląda jakby płakał całą noc.



A potem jeszcze byłam na nocy wyprzedaży. Tej nocy chyba wszystkim wałbrzyszanom solidarnie odjebało. Poruszanie się po parkingu, który na tę okazję został poszerzony od galerii do Pl.Grunwaldzkiego, było jak tańczenie fokstrota na polu minowym. Co by tłumaczyło nazwę „taneczna noc wyprzedaży”.


Photobucket


Widząc poziom determinacji w przedsionku Babilonu już wyobrażałam sobie jak te wszystkie baby duszą się nawzajem apaszkami za jedyne 20 zł 99 groszy. W środku panowało takie stłoczenie i galop, jakby dopiero co ogłoszono, że Bronisław został prezydentem i dano szanse ludziom na bezpieczne opuszczenie kraju. Spędziłam w tym bajzlu chyba ze 2 godziny i poza ogólnym ocieractwem z musu, moje żądze nie zostały zaspokojone. Chyba, żeby liczyć rękawiczki z polaru za 15 zł, bo tylko przy tym stoisku nikt nie stał oraz 2 dychy wydane na pierogi, dobre, chociaż jak Kocur po nich w nocy zasunął bąka, to chciałam się zgłosić na obdukcję.


Kupiłam też wyprzedażowe pisaki w Smyku. Żeby wreszcie zatkać usta starszej córce. Ciężko tego dokonać, biorąc pod uwagę, że ona artykuuje absolutnie każdą myśl, jaka przetoczy się jej po głowie. Jak również powtarza ją przynajmniej kilkukrotnie dla zwiększenia efektu psychozy matki, która stale słyszy głosy. Ale i to mi nie wyszło, bo kiedy dziecko z paczką flamastrów oddalało się właśnie w ulotną krainę ciszy, to wyszło, że tamte są całkiem wypisane.



Kierując się brakiem pamięci krótkotrwałej, zawędrowałam więc wczoraj na noc wyprzedaży do Tesco. Zwiedziona głupią myślą, że tylko ja odpuszczę piątkowe chlanie ze znajomymi na korzyść upustu 50% na zabawki, wylądowałam w centrum piekła pełnego rodziców skłonnych zabić pod pretekstem udawania Mikołaja. Wiem, że mój zad się w kółko poszerza, ale nie sądziłam, że już wygląda jak parking dla marketowych wózków. W wąskich uliczkach, szczelnie wypełnionych matkami i ojcami uwieszonymi u półek, grasowały baby z wózkami-taranami. W kolejkach można było przeczytać jednym tchem „Nad Niemnem” lub, jak kto woli 1518-stronicowy manifest Andersa Brejvika. Ja miałam ochotę na to drugie.

I dlatego będę się trzymać już tylko promocji Lecha butelkowego w ABC za 2,50 bez konieczności strzelania do ludzi, co najwyżej z zagrożeniem jakąś lajtową salmonellą.



A w Realu dają 30% na zabawki...

I na koniec jeden głupi żarcik:
Gdyby Matka-Halina miała biografię na Filmwebie, to by grała w samych dramatach.
GRY