czwartek, 16 września 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział XIII - łoooz a fak?!



 Ja już nie wiem jaki tytuł


Akt I
- Mamo, muszę ci coś powiedzieć, zbyt długo to przed tobą ukrywałam.
- Co takiego ukrywałaś?
- Potrafię już sama się umyć.
- To świetnie, masz tu gąbkę i się myj. Ale dlaczego nie mówiłaś o tym wcześniej?
- Bo się obawiałam, że będziesz w zbyt wielkim szoku.
Kurtyna, oklaski.

Idąc  z dziatwą na wypas na działkę i będąc niemal u celu widzę walące w nieboskuon kuęby biauego dymu, osaczające zarośla. Nie, no żesz kurna, znowu konklawe? Habemus papam, Santo subito, papamobile, Wielka Schiz(m)a, pottajcie sie obrońcy poczty polszkiej?? – myślę ponuro, bo histeria religijna jakoś nie jest mi obca ostatnio, oj nie. Już miałam wypuścić wiadomo skąd opary siarki i odwrócić wszystkie dęby wkoło do góry nogami, ale WTEM okazało się, że znam sprawcę zjawiska.
Inżynier  Misiński bowiem postanowił OPALAĆ KABLE W GRILLU. Tak, kurva, w moim ukochanym, wysadzanym kamieniem nieszlachetnym, grillu. „A to nicpoń” – rzekłby Seba. No trupem zgniłym padłam na ten widok opłakany. Czym prędzej schowałam dzieciaki do altany, w bezsensownej nadziei, że tam ich furany i dioksyny nie dopadną. A sama, na trzęsących się nogach, poszłam się odstresować paczką Mocnych na dół włości ziemskich (Izaurę strzeliłam batem, a Leoncio dostał w ryja).  Jakie to szczęście, że żyję w Polsce, bom com ja bym biedna zrobiła bez dobra narodowego w postaci zwrotu Kuuuurwa MaaaaĆ wykrzyczanego wśród malin, róż i kompostu?!

Jak on mógł?! Przecież gdybym mogła, to ja bym spała z tym grillem zamiast poduszki, a on go Sprofanowau Plajstikiem! I co ja mam teraz zrobić – kwarantannę na obiekt nałożyć??
A przecież mieliśmy żegnać sezon i piec tam żarcie w zatrważającej ilości… No to teraz będzie się to miało ku zdrowotności jak dancing na czubku rdzenia reaktora w Czarnobylu.

Wszyscy znają niecodzienne wynalazki Inżyniera, ale jego pomysłowość rośnie dziko i staje się niebezpieczna dla otoczenia. Hu nołs, może on ma jakiś sponsoring od Josef Mengele Prodakszyn?
Uśmiechnięty, w poczuciu dobrze wykonanej misji, tato zwinął swoje miedziane skarby do siatki i pobrykał zu Hause, a ja stałam jeszcze długo na wprost żałosnej, okopconej na czarno ofiary eksperymentu, która kiedyś była moją chlubą. Chyba wrócę do domu i zapalę wirtualny znicz.

P.S. Jagoda prawie zdrowa.
GRY