Dziś nie obyło się bez zemsty ZDiKUM za ostatnie posty.
Wiadomo, że kocham wstawać w niedzielę o 4 nad ranem, by z uśmiechem pomknąć do roboty, zwłaszcza jak się pół nocy harcowało.
Idąc cmentarną aleją szukam ciebie, mój przyjacielu... A nie, to nie to. Idąc alejką na autobus po ciemku i we mgle, przypomniałam sobie, że przecież w weekend "piątka" odjeżdża kilka minut wcześniej, niż sobie to jeszcze w domu uroiłam.
Cóż było robić? Słysząc złowieszczy warkot mojej kapsuły czasu, zwiastujący nieuchronne spóźnienie do pracy, odpaliłam dawno nieużywane w tym celu sprężyste nogi i włączyłam turbodopalanie. Już po kilku metrach wiedziałam, że z maszyną nie mam żadnych szans. Serce biło jak oszalałe, wpadałam w hiperwentylację. Wczoraj oglądałam film "Bogowie" i przez głowę mi przebiegło, że jest dla mnie jakaś nadzieją - docent Religa! Ale potem pojęłam, że on przecież nie żyje, co paradoksalnie wcale nie wykluczało naszego spotkania za chwilę.
Kiedy świszcząc przedśmiertnie wpadłam na przystanek, pocałowałam tylko brudną klamkę gabloty. Konwulsyjnie machałam do kierowcy, który tępo patrzył na mnie w lusterku. Waląc w szklane drzwi, uświadomiłam sobie, że ci w środku również mnie widzą. Jeden i drugi obojętnie obrzucili mnie spojrzeniami. Facet przed 60-tką, który nie może uwierzyć, że ktoś do niego dzwoni, wyciągnął komórkę ze zdziwieniem i zaczął studiować wyświetlacz (a nieee, to sms: - Dzień dobry, tu wróżka Semiramida. Odpowiedz na ten sms, bo inaczej coś przykrego może przytrafić się tobie i twojej pierdolonej rodzinie).
Albo się bali, bo nad ranem wyglądam jeszcze gorzej niż zazwyczaj, albo rzeczywiście jestem niewidzialna i stoimy ze Zbyszkiem Religą i palimy te fajki na chodniku, bo niechybnie biegnąc tutaj kitę odwaliłam.
Autobus beztrosko odjechał, ostrzeliwując mnie strugą spalin. Jestem smogiem. Uświadom to sobie-sobie.
Wróciłam do domu uspokoić drgawki i poczekać na następny kurs za pół godziny, jednocześnie myśląc ciepło o kierowcy, co by go dwa razy po drodze chujem opasało.
Po półgodzinie byłam znów w tym samym miejscu i przestępując z nogi na nogę mordowałam wzrokiem innego kierowcę, który sprzedawał mi bilet przez 5 minut, bo oczy go szczypały od dymu z kopcącego się peta w zębach. Gość był jakiś niezborny ruchowo. Potwierdziło się to w trakcie jazdy, bo miał ewidentny problem z naciskiem na pedał gazu, chyba że to hamowali uczepieni kół spóźnieni jak ja wcześniej desperaci.
No ale czego się tu spodziewać po tak marnie rozpoczętym weekendzie?
W piątek nad ranem, po ostatniej nocce postanowiłam zrealizować choć jeden punkt z pakietu "korzystając z samotności zrób coś dla siebie". Ponieważ w najbliższej okolicy nie znalazłam żadnych ciekawych, półnagich Latynosów, udałam się na długi spacer z psem. Pies skutecznie popsuł mą radość obcowania z naturą, ponieważ złapałam go na tym, że ze smakiem zajada się kupą. Macie orientację, czy są jakieś agencje modelek dla psów?
Drugą opcją planu była godzinna kąpiel z bąbelkami, na której relaksacyjny charakter cień kładło tylko skrobanie do drzwi jednego kota, podczas gdy drugi zrywał mi w kuchni firanki i z hukiem zrzucał na glebę wszystko co napotkał na swojej trajektorii ruchu.
Dzięki tej chwili dla siebie obudziłam się tak późno, że musiałam dać dzieciom, które akurat wróciły ze szkoły, surowe ziemniaki do kotleta. Zaraz potem, częściowo w piżamie, biegłam z nimi na autobus, żeby zdążyć na zbiórkę harcerską. Oddałam młode w tryby organizacji i z jęzorem na wierzchu zbiegłam łącznikiem z Psiego Pola na Pl. Tuwima do Joli, gdzie w punkcie trzecim planu "hedone", zatrzasnęłam się w trumience i oddałam promieniowaniu uv. O dziwo tym razem nie spaliłam sobie dupy, może dlatego, że nauczona doświadczeniem opalałam się w jeansach. Choć na wszelki wypadek w lodówce i tak miałam beczkę kefiru i ciekły azot.
Ale z Tuwima trzeba było wrócić po dzieci. Łącznikiem Nowowiejska. Kurwa, co za cholerna góra, szłam i szłam, a ona się się chciała skończyć, mięśnie ud chciały mi eksplodować i muszę koniecznie sprawdzić ile to ma nad poziomem morza, bo zdawało mi się, że w krzakach znalazłam ciało Kukuczki.
Najważniejszym punktem planu przyjemnościowego miał być wyczekiwany przyjazd Kocura z tej śmierdzącej Warszawy. Już ja wiem, jak sprawić mu radość (zaczęłam od kupna 6 bochenków chleba rano). Pachnąca i opalona siedziałam więc i minuty dzieliły mnie od tej cudownej chwili.
Po czym Kocur zjawił się w drzwiach, spakował kimono i ...pojechał na trening...
Chapeau, kurwa, bas!
Poczułam się tak skonsternowana jak wtedy, gdy wracając z pracy "nyską" płaciłam kierowcy i kiedy się nachylałam, Adaś Wierzba strzelił mnie w tyłek, a ja nie byłam pewna, czy to stało się naprawdę, czy to moja imaginacja bo już ja doskonale wiem, co dzieje się w jego wyobraźni.
Ten moment gdy nie wiesz, czy możesz dać w mordę, czy nie...
(Jagoda) - Tato, ja Cie tak strasznie kocham! Kiedy znowu wyjeżdżasz?