poniedziałek, 30 sierpnia 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział IV



Matka Polka vs. Krówka-Ciągutka


Od zawsze głowiłam się nad tym, jakie mechanizmy żądzą mamami, babciami i wszelkimi ciotkami, kiedy chcąc nagrodzić lub zwyczajnie rozpieścić dziecko, dają mu słodycze. Oczywiście sama tak robię. Te wszystkie cukierki, gumy, żelki, czipsy o składzie chemicznym szamponu przeciwłupieżowego, wytwarzane zapewne w wielkich fabrykach na wschodnich rubieżach Azji, małymi chińskimi rączkami.
Zauważcie sami, nikt normalny przecież nie mówi „-Byłeś taki grzeczny dziś, w nagrodę dam ci jabłuszko”. Bo zamiast gruszki, ogóra kiszonego czy szklanki wody oligoceńskiej, tzw. dobry rodzic wręcza dziecku całą tablicę Mendelejewa, opakowaną w kolorowy papierek. Nie trzeba wcale znać się na makrobiotyce, kuchni pięciu przemian, ani tych wszystkich zwariowanych zabawach ze skrobią, białkami itd., żeby wiedzieć, że cukier ma pieszczotliwą ksywkę „biała śmierć”, aspartam rozpuszcza mózg, czerwony barwnik w cuksach i napojach powoduje raka, a te wszelkie E-coś tam, są zwykle trujące. Dlaczego więc rodzic karmi dziecko trucizną?

Ha! i właśnie w tym miejscu pojawia się kolejny argument na obronę mojej hipotezy, że przecież dzieci to małe wampirki. Muszą mieć w sobie jakieś moce super-natural, bo powiedzcie sami – jaki zwyczajny organizm przeżyłby w zdrowiu taki „spoż-goth” ( czyli spożywczy gotyk, określenie uknute przez Elżbietę szaRapową, metaforycznie opisujące asortyment w miejscowym Kurmanbajew-Supermarket), jakim atakowany jest od urodzenia? To oczywiste, że w dzieciach drzemie coś paranormalnego, jeśli trucie oranżadą z Helleny im nie szkodzi.

To tak samo oczywiste jak fakt, że dzieci są z gumy. Jaki dorosły zniósłby bez żadnego uszczerbku tyle fikołków z łóżka, podwójnych tulupów ze schodów i salt mortale przez kierownicę roweru? Gdyby komuś się to udało, to prawie pewne jest, że był on tym Ukraińcem, który mając 4 promile we krwi, wyskoczył podczas libacji za flaszką z 9 piętra i tylko skręcił sobie nogi. Ale to się nie liczy, ponieważ za sprawą alkoholu gość opanował do perfekcji sztukę przetrwania w stanie nieważkości, co uratowało mu życie oraz stało się dla mnie inspiracją, gdyż jako osoba wyjątkowo niezborna, muszę pochłaniać codziennie spore ilości etanolu by chronić moje marne, 30-letnie truchełko przed poważnymi urazami.

Dzieci mają też coś z motyli. Każdy, patrząc na nie, wpada w zachwyt, że takie piękne, efemeryczne, słodkie i niewinne, no cud natury po prostu. Któż by podejrzewał taką istotę o jakieś mroczne tajemnice i brzydkie drugie dno? Żyłam w tej błogiej niewiedzy dopóki jakieś 13 lat temu w Bieszczadzkim Parku Narodowym natknęłam się na sporą grupę uroczych motyli „kapuśniaczków”, żerujących na ...wielkiej ludzkiej kupie! Złudzenia prysły jak bańka mydlana, ba! jak oczy kota przegryzającego przewód elektryczny. Byłam bardzo rozczarowana, niemal tak jak w chwili, w której dowiedziałam się, że wokalista Erasure jest gejem i że Święty Mikołaj to tak naprawdę moja mama kupująca lalkę w Baltonie. Te motylki-profany powiedziały mi, że warto poszukać drugiego dna, mrocznej natury rzeczy pozornie dobrych i doskonałych. Z czasem zrobiłam się bardziej podejrzliwa i jeśli coś jest słodkie jak miód, albo nawet miś haribo, wietrzę spisek. I wyobrażam sobie ociekającą lukrem Kasię Cichopek-Landrynek, jak w domu chodzi z wilczurem, szpicrutą i monoklem i bije tego swojego męża kapciem, klnąc szpetnie.

Ale wracając do zawikłanego sedna, o ile ktokolwiek potrafi je wyłuskać z tej mojej chaotycznej pisaniny, dzieci poza odżywianiem się energią matki, z powodzeniem pałaszują słodką truciznę, która również je napędza. Może to jakiś niezbędny składnik wampirzej diety? Obserwuję często na placu zabaw taką znajomą dziewczynę. Przychodzi tam ze swoją (bardzo wampiryczną) córką i zawsze ma na wyposażeniu CAŁĄ REKLAMÓWKĘ  słodkości dla niej + zestaw awaryjny w torebce. Szokuje mnie zarówno pomysłowość matki, jak ilości lizaków i mordoklejków, jakie jest w stanie pochłonąć ta mała dziewczynka. Bez kitu i bez przerwy, ona w kółko coś żuje i międli, a im tego więcej wcina, tym bardziej jest nieznośna. Kiedyś bardzo rozbolał ją na tym placu zabaw brzuszek. Matka panicznie zastanawiała się czy z obiadem coś było nie tak, a może to jakiś wirus z przedszkola? Pobiegły do domu, a za godzinę już były z powrotem, z cukiernią w reklamówce.
Jaki z tego morał? Dawka toksyny zdolna wywołać u dorosłego 4 cukrzyce i spektakularną eksplozję cholesterolu, u dziecka w najgorszym razie zostanie załatwiona efektownym, bardzo kolorowym pawiem.

sobota, 28 sierpnia 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział III


Bardzo Cię kochamy, Mamusiu...

Poza tym od dzieci boli głowa.Dzieci wydają takie specjalne ultradźwięki zdolne zabić na miejscu świnkę morską i spowodować masowe migracje wielorybów  w kierunku Trójkąta Bermudzkiego. Te dźwięki są naprawdę bardziej straszne niż krzyk twojej matki oraz fonia strzelaniny z Medal Of Honor twojego faceta. Gorsze niż gwizd wiertła u dentysty i okrzyki "Jebać Śląska!" gdy twoi kumple wracają z meczu nocą, pod twoimi oknami.
Specjalnie wygenerowane przez matkę naturę  struny głosowe to istny aparat represji i wunderwaffe będące nieodłącznym wyposażeniem małego wampira energetycznego już od pierwszego momentu aktywności na tem padole. Wmawiano wam może, że położnik sprzedaje noworodkowi klapsa żeby udrożnić jego drogi oddechowe? Żeby sprawdzić, czy wszystko z nim w porządku? Bzdura! Lekarz tym gestem  prowokuje małego wampira do wydania swojego pierwszego ultradźwięku, tak żeby matka miała choć mglisty obraz tego, co czeka ją w przyszłości. A wiadomo, że jest to jedyny moment kiedy można jeszcze zostawić dziecko w szpitalu! Ale nieeee, mały gnom już zdążył strzelić z oczu promieniami x-rays i każda z nas nabiera się na tę niewinność i kwituje pierwszy krzyk wytryskiem łez wzruszenia oraz zachwytami jak to to pięknie kwili. A potem latami narażamy się na działanie tego, przeszywającego każdy kwant i kwarek naszego organizmu, dźwięku. I jeszcze ludzie śmią się dziwić, że migrena to przypadłość prawie wyłącznie kobieca. Dziwią się, że wcinasz paczkami ibuprofen, mówią "coś ty taka chorowita, słaba?", dowalają ci, jakby, cholera, nie wystarczyło comiesięczne upokorzenie  w postaci okresu, albo że musisz się golić, chociaż wcale nie jesteś ani facetem, ani orangutanem.

Matki młodocianych wampirów powinny dostawać regularny ekwiwalent za pracę w szkodliwych warunkach. Bo przecież w żadnej innej robocie, poza wychowywaniem dziecka, szef nie wymusza wszystkiego piskiem i tupaniem, nie musisz go karmić piersią i nie każe sobie podcierać pupy. Dodatek powinien być na tyle wysoki, abyśmy mogły robić sobie dobrze w tej samej klinice chirurgii plastycznej i SPA, co Jolanta Kwaśniewska. Żeby było nas stać na zawsze dyspozycyjną niańkę, której obecność pozwoli nam wziąć prysznic dłuższy niż 3,5 sekundy i poprowadzić rozmowę telefoniczną nie przerywaną wiecznym ściąganiem dziecka z parapetu. Np. teraz mogę przez chwilę pisać ten rozdział tylko dlatego, że jeden mój wampir drzemie przedobiednio, nabierając sił na emisję ultradźwięków do wieczora, a drugi smaruje nowe ciuchy i dywan w małym pokoju budyniem czekoladowym. Mam więc względny spokój. Biorę głęboki oddech, wypiję kawę i postaram się wytrzymać do końca dnia, bo dopiero przy układaniu potworów do snu, usłyszę magiczną formułkę "bardzo Cię kochamy, Mamusiu", która z miejsca wymazuje z pamięci wszystkie straszne wymuszenia rozbójnicze moich dzieci.
Houk!

piątek, 27 sierpnia 2010

czwartek, 26 sierpnia 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział II


Matko, pamiętaj – dziecko Twój skarb!


- Czy ty mieszkasz zupełnie sama?
- Ależ nie! - zaprzeczyła Pippi. - Przecież Pan Nilsson i koń mieszkaja ze mną.
- Tak, ale ja mam na myśli, czy nie ma w domu ani mamusi, ani tatusia?
- Nie, ani trochę – odpowiedziała Pippi
- A kto wobec tego mówi, kiedy masz iść spać wieczorem i takie różne rzeczy? - dziwiła się Annika.
- Sama to robię – odparła Pippi. - Najpierw mówię zupełnie grzecznie, potem powtarzam jeszcze raz, ostrzej, a jeśli mimo to nie chcę być posłuszna, wtedy obrywam w skórę! Rozumiecie?

(Astrid Lindgren „Pippi Pończoszanka”)



Krwiopijcze hulanki dzieci w jakimś sensie udzielają się matkom. W kobiecie zachodzi ZMIANA. Nie od dziś wiadomo, że pod wpływem posiadania potomstwa ta wcześniej łagodna białogłowa ze smukłą kibicią zamienia się w gadzinę z wałkiem w miejscu, w którym kiedyś była talia. 
To nie wszystko. Jeszcze niedawno ta cicha, skromna, miła istota przeprowadzała staruszki przez ulicę, a teraz bezwzględnie walczy nad zamrażarką w spożywczaku o ostatnią paczkę zupy z kalafiora dla swojego dziecięcia. Nie zawaha się podstawić haka konkurentce do jedynego trójpaku body za 14,99zł w markecie. Oraz dzięki 100% przekonaniu, że jej wampir jest NAJ, łypie złym okiem na wszystkie przypadki chwalenia obcych dzieci.
Metamorfoza bywa znacznie bardziej krwawa.
Dajmy na to przykład mojej kotki Rumby. Ten zbzikowany kolorystycznie kot, który wygląda jak likaon po przejściach (Tatarów) zawsze był nieagresywny, delikatny i miły. Istna kraina łagodności - gdyby była człowiekiem, pewnie słuchałaby Wolnej Grupy Bukowina albo Starego Dobrego Małżeństwa. Stan w jaki transformowała jej natura po tym, jak w czeluściach wersalki została matką rudego Lucjusza (Lucyfera), może zilustrować teraz co najwyżej muzyka Dark Funeral albo lepiej Atari Teenage Riot. Rumba stała się potworem.
Pomijam już takie banały jak szczerzenie kłów, fukanie, próby morderstwa na innych kotach czy liczebne rekordy w patroszeniu ptaków na podwórku. Wdeptując nad ranem w gryzonia leżącego przed drzwiami, zrozumiałam, że w moim mieszkaniu odgrywa się rytuał przynoszenia przez Rumbę żywych myszy. Nie no, ja rozumiem i chwała jej za to, że chce odciążyć nas z zakupów ton kociej karmy z Biedronki.Ale te brutalne metody nauki zdobywania pożywienia, jakie serwuje Luckowi...

Spektakl niczym z Benny Hilla wygląda tak:
moja matka, która mówiąc oględnie nie darzy myszy miłością, próbuje wyrwać z kosmatego ryja kocicy lamentującego gryzonia, ten, zdezorientowany biega po domu jednocześnie we wszystkie strony świata, za myszą biegną wszystkie koty, za kotami matka-Halyna, za matką-Halyną wszystkie dzieci, za dziećmi pies. Babcia za dziadka, dziadek za rzepkę, oj, przydałby się ktoś na przyczepkę!
(Mówią, że: jeśli drogę przebiegnie Ci czarna babcia, czarny wnuczek,
czarny Mruczek, czarna Kicia, czarna kurka, czarna gąska,
czarny bociek, czarna żabka, a na ostatku kawka,
też czarna, to znaczy, że dziadek zamiast rzepki wyciągnął
kabel wysokiego napięcia.)
Reasumując: myślę, że choć dzieci AKA wampiry energetyczne pewnie są w stanie w jakimś stopniu dać sobie radę bez nas – marudzących, zrzędliwych rodziców i spędzać czas na wesołych zabawach w rzeczy niedozwolone, robienie psikusów, pożeranie cukru, niemycie się czy bijatyki z rówieśnikami, potrzebują matki jako żywiciela. Jednak żeby matka bez sprzeciwu dała czerpać ze swoich zasobów energetycznych i spełniać wszystkie absurdalne zachcianki, musi choć trochę upodobnić się do swego wampirka. Zatem młode, pojawiając się na świecie, natychmiast wprowadzają matkę w pewien rodzaj hipnozy, który wywołuje u niej halucynacje o tym, że musi walczyć o najlepsze kąski, bezwolnie poddawać się torturom niekończących się pytań i ostrzeżeń, czytanie bajeczek, kupowanie zabawek, uleganie kaprysom, rzucanie się w wir prania, gotowania, prasowania i odsunięcia swoich potrzeb w tak odległe kąty, że obraz aktywnego użycia zawartości kosmetyczki jest równie abstrakcyjny co autostrada z Koluszek do Galaktyki Andromedy.






środa, 25 sierpnia 2010

Z dziennika Matki Polki - rozdział I



„Ósmy pasażer Nostromo”


Ponad 5 lat temu przewidziałam dzisiejszy bum na Zmierzchy, Tru-blady i inne Pattinsony i na przestrzeni tych lat weszłam w posiadanie dwóch prawdziwych, osobistych wampirów energetycznych.

Już samo ich przyjście na świat, w obu wypadkach, nie zwiastowało niczego różowego, bowiem fizycznie było dla mnie równie relaksujące i sielskie co testy broni nuklearnej na Atolu Mururoa dla tubylczej fauny i flory.

Proces dojrzewania owoców mej ciężkiej mordęgi na porodówce w istoty człekopodobne obfitować miał w szereg zjawisk paranormalnych, takich jak:

-- samoistne wydzielanie się narkotyku zwanego endorfiny powodującego upośledzenie układu nerwowego matki i tym samym zaburzającego percepcję. Kobieta pod jego wpływem wierzy np., że ten czerwony gluś, który właśnie zdruzgotał jej wszystkie „końcówki mocy” (wydostając się z niej, pożerając ją i każąc nieustannie nosić się na rękach) jest najpięknisieniuńszym dziudziubelkiem na tym (pół)światku. Matka wydaje przy tym różne dziwne dźwięki: gu-gu, zi-zi, siu-siu, bo-bo, ti-ti, niu-niu etc. Niektórym nigdy nie przechodzi.

-- spowodowanie utraty ¼ wagi przez ulatnianie się ektoplazmy czyt. mleka

-- nabycie ogromnego doświadczenia z zakresu konsystencji dziecięcych odchodów, o których rozmowy z innymi posiadaczkami wampira energetycznego powodują, że z palcem wiadomo gdzie można zrobić 3 fakultety z dziedziny skatologii.

-- tajemnicze zniknięcia małych przedmiotów domowego użytku, materializujących się później zawsze w jednym miejscu: we wnętrzu pieluszki jednorazowej.

-- przez pojawianie się znikąd wymyślnych fryzur udrapowanych spinkami i gumkami na grzywce mojej poczciwej cocker spAnielicy (czyżby pies opanował sztukę psychokinezy?)

-- po niewytłumaczalne ślady kredek świecowych na wszystkich ścianach w domu (jakoś tak mi się kojarzą z upiorną rybką z South Parku, która chuchając na szybkę akwarium ogonkiem pisała na zaparowanym szkle I KILL YOU).

Zjawisk niepokojących było znacznie więcej. I z czasem zdałam sobie sprawę, że w rzeczywistości dzieci żywią się nie tyle bebiko, zupkami babci czy cukierkami, ale największego kopa daje im wysysanie sił witalnych z matki własnej. Cała reszta szopki z produktami spożywczymi to tylko przykrywka. Małe sukkuby skrzętnie ukrywają swe faktyczne preferencje i awantury w sklepach o dropsy, chrupki czy gumę to zwyczajny pic i mydlenie oczu. 

Oczywiście zrobią wiele, by biedna matka żyła w błogiej niewiedzy co do wilkołaczej natury swych młodych. I potrafią tak tą słodyczą omotać człowieka, że nawet gdy czasem się sypnie, że coś tutaj nie halo, matka z czułością patrzy na swoje potwory niczym w filmie Scotta „Alien. 8 pasażer Nostromo” gdy Ellen Ripley latała broda i mimo wszystko patrzyła na Obcego z jakąś taką ckliwością, nawet jeśli właśnie wpychała go do śluzy statku kosmicznego i za chwilkę miał się obrócić w gwiezdny plankton.


Ponieważ mam wiele dowodów na potwierdzenie teorii spiskowej o wampiryzmie istot zwanych dalej „dziećmi” postanowiłam od czasu do czasu popełniać wpisy wprost ze strefy mroku czyli z pamiętnika Matki Polki. Tak więc do poczytania – na shledanou!

;)

kryptoreklama

wyprzedaż dużych hamaków w Biedronie za 27,99 :)

poniedziałek, 23 sierpnia 2010

trza czytać poniższą historyjkę od dołu. nie mogę się uporać z dłuższymi postami w blogerze.

outdoor - ciąg dalszy-dalszy-dalszy. BORSUK (dla wtajemniczonych)

... gdyby brutalne oblicze przyrody nie odkryło rano tej strasznej tajemnicy, że w nocy Skubiego wykorzystał borsuk :D

outdoor - ciąg dalszy-dalszy








no i wiecie - sielanka, lenistwo, mańana
 i wszystko by było fajnie...




niedziela, 22 sierpnia 2010

outdoor - c.d.

Krowobyki z pewnym zdziwieniem przyjęły dziwne obyczaje człowieków wesoło turlających się w jeszcze parującym łajnie. Szamani ludowi mówią, że to zdrowo.

Photobucket


Photobucket






Dzieci uganiały się za grubym zwierzem skacząc przez płotki.

Lud nabożnie spożywał płyny i pokarmy stałe. Przypadkiem wyszło też, że przygotowanie posiłku sfotografowane z pewnej perspektywy nabiera hm... innego, hardkorowego wymiaru ;)



oraz, że zdjęcie Księżyca może wyglądać również tak:







Photobucket

OUTDOOR (historyjka obrazkowa w pięknych okolicznościach przyrody)

Ciepła i wesoła noc na Klasztorzysku. Chyba moja ulubiona miejscówka (nie licząc naturalnie bezpiecznych zakamarów Petro :P)



W tych pięknych okolicznościach przyrody



strzelec wyborowy z Rapa-Nui przecina powietrze śrutem mierząc z Eleonory.
I chociaż strzela tylko do butelek (żeby nie było, że kupujemy je z miłości do ich zawartości), z okolicznych krzaków z pewnością obserwują go wilcy, pstrągowie i inne stworzenia. Przy okazji dowiadujemy się, że pies "hauczy", co w sumie ma swoje uzasadnienie skoro koty miauczą. Tym samym Szymon ściga się o pierwsze miejsce na liście neologizmów ze "skiałczeniem" Eli.

A potem przyszły krowobyki.
Piękne, w istocie.

I zrobiły nam dużo placków. Ta piaskowa to nawet babkę piaskową zostawiła.


GRY