sobota, 18 września 2010

Z dziennika M.P. - rozdział XIV - egzorcyzmy


egzorcyzmy

Nie wiem czego się spodziewaliście, ale już chyba nigdy nie uwolnię się od psalmów.
„O papamobil, o papamobil – najlepszy wóz
po drogach cię wiózł
i wyciągnięto doń dłoń
dla ciebie uścisk i kwiatów woń” - zawodzi aktualnie religijne dziecko bezbożnej matki. Moje dziecko (co to za Wrona, co własne gniazdo kala?).
Przynajmniej zmieniła repertuar. Mam jeno wąty do linii melodycznej i tematyki.
W dodatku katechetka wręczyła mi imienne zaproszenie na mszę. Odebrałam je z martwym uśmiechem nr 9 na cierpkich ustach, kulturalnie acz ozięble i przed oczami zamajaczyła mi słynna scenka ze Stalinem „a mógł zabić”.
Wiem, że przynudzam, ale Oni mnie osaczają. Zewsząd słyszę religijne śpiewy i podszepty, czekam tylko na zapach fiołków, a wtedy – opętanie murowane. Muszę więcej zacząć przebywać z Żukiem, w końcu to szatanista, nie? Albo zacząć brać KATOnal forte.
Tak czy owak, powyższą piosnkę dedykuję w podzięce mojemu Maestro (patrzaj, Andrzej - wytłuściłam Cię na czerwono!).

Rozwodnik (link po lewej), z którego piersi wyssałam konika blogowego (bez sensu, jak z piersi można wyssać konika?), wzór niedościgniony, heretyk, trzpiot i rewolucjonista, podróżnik, obrazoburca, onanista, prałat Kościoła Don Giovanniego, (nie)wierny korespondent mój. Dzięki Miszczu za dzisiejszy list, bardzo się wzruszyłam, będę miała w opiece Twą końcówkę ;) i jeszcze raz polecam jak cholera Twoje magnifico!

No skoro już tak inerpersonalnie się zrobiło, to korzystając z gratisowego komunikatora blogowego: dziękuję Ci, o Siostro ma własna choć odległa za opinię :) i jednocześnie uprzejmie donoszę, że dziś na skypie mnie nie znajdziesz, bo w planach mam bezwolne poddanie się kompletnej i wyniszczającej alkoholizacji, której powód zamieszczam poniżej. Odezwę się z chwilą śmierci ostatniego promila w organizmie. W przyszłe lato.

Ogłoszenie parafialne:
Dzisiejszego wieczora w Hrabstwie odbędą się bachanalia i orgie pod wezwaniem urodzin Krzysia! Klękajcie narody! Choć nie wygląda jak inżynier Karwowski to niestety – 40 lat minęło jak jeden dzień. A przecież całkiem niedawno zmieniałam mu pieluchy! Starzeje się w tak zatrważającym tempie, że co gorsza zaraz znowu będę musiała to robić...
40-tka - myślę i ogarnia mnie ponury lęk. Strach przed przemijaniem, utratą młodości, nieuchronnym zbliżaniem się do kresu – pomyślicie? Nie, to strach przed tą gigantyczną popijawą, w jakiej przyjdzie mi dziś uczestniczyć i w której przewidywalny jest tylko jeden punkt programu, że nie obejdzie się bez ulubionej pastorałki Jubilata:
„Gdy zardzewiałym nożem dostaniesz między żebra,
to zapamiętasz, chamie, co znaczy znak Zagłębia”
(piszę dla tych, którzy jeszcze nie nauczyli się na dzisiaj). God save the wątroba!

A Tobie, Krzychu życzę dalszych 40 lat w tak doborowym towarzystwie jak nasze, wiecznie rozgrzanej żony (ale nie, że przeziębionej) i tego co chcieliście sobie zrobić z Elą, a o czym nie chce słyszeć Karolina :) Trzęsącymi się rękoma wysmażyłam dziś coś do urodzinowego giftu skwitowane smsem od Sebusia: „Znakomity pomysł Sebusia, wzorowa realizacja Miśni, super.” Ale to Kot twierdzi, że jest pomysłodawcą no i już sama nie wiem.


Scenka
- Pippi nie miała ochoty chodzić do szkoły, bo nie chciała się uczyć „tabliczki schorzenia”.
- Nie, mamo, ona źle to nazwała! Mówi się ta-blicz-ka MRO-ŻE-NIA!
Aplauz, kurtyna, tłum wiwatuje.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

Dziękujemy!

GRY