poniedziałek, 10 stycznia 2011

67 – bo ona się bała pogrzebów...

z tekstu to wiadomo, ale z obrazka odsyłam do serialu "Carnivale"


Tak unikałam księdza, że aż dziś przyszło mi w jego towarzystwie spędzić  1,5 godziny.

Więc dla wszystkich praktykujących katolików ten post będzie zły i brzydki i jeśli ktoś może się poczuć urażony, niech nie czyta – na wszelki wypadek.

Sama jestem zła na siebie za ten post, bo w ogóle nie miałam pisać tutaj o rzeczach poważnych, smutnych i na serio, ale...

Poszłam na pogrzeb znajomego, który był (abstrakcyjny czas przeszły) naprawdę serdecznym, dowcipnym, wesołym i ciepłym człowiekiem. Tata moich koleżanek, sąsiad z osiedla, zawsze przystawał, żeby zamienić parę słów, no równy gość. W głowie mi się zmieścić nie może, że tak naprawdę już Go tutaj nie ma, ogromnie mi przykro, gdy pomyślę o Jego żonie i córkach.

Nie cierpię pogrzebów, ale gdy ktoś, kogo znałam i ceniłam umiera, idę na pogrzeb z szacunku dla niego. Pogrzeby są straszne, szczególnie w obrządku chrześcijańskim, nie widzę w nich niczego, co miałoby tchnąć w żałobników jakąś nadzieję. Ale pogrzeb to w pewnym sensie zamknięcie etapu, uświadomienie innym, że to stało się naprawdę, rodzaj przejścia.

Nie obiecywałam sobie nie wiem jak pięknej ceremonii. Ani, że proboszcz zdobędzie się na coś wzruszającego, lub choćby będzie mówił z sensem. To może stąd, że w swoim subiektywnym wstręcie do kościelnych rytuałów, lwia część produkcji Made In Church jest dla mnie bezsensownym bełkotem.

Ale żeby nie wspomnieć o żegnanej Osobie ani jednego zdania? Żeby nie odnieść się w tej gadaninie personalnie? Żeby nie znaleźć w bogatej tradycji chrześcijańskiej jakiejś przypowieści, fragmentu, który pocieszyłby rodzinę…
Owszem, ze trzy razy wymienił człowieka po imieniu, w kontekście swych dziwacznych opowieści, jak to np. nie odmówił katolickiego pogrzebu skazanemu na śmierć, polansował się miłosierdziem, wspomniał o karze śmierci, ale co to do cholery miało wspólnego ze Zmarłym?

Co miała wspólnego z sytuacją katastrofa smoleńska, Lech Kaczyński, Ryszard Kaczorowski?

Uraczył wszystkich opowieścią o 10 roztropnych i nieroztropnych pannach, które szły na jakieś wesele i te, które zapomniały oliwy i poszły ją kupić, spóźniły się i nie zostały wpuszczone. Puenta głosiła, że każdy z nas powinien zawsze nosić ze sobą zapas oliwy. Na tej frazie zaciął się i powtarzał to z 15 razy, co brzmiało w końcu absurdalnie, niedorzecznie i irytująco. Miałam ochotę mu ta durnowatą oliwę kupić i sprezentować. Ale chodziło oczywiście o to, że kto nie biega do kościoła przez całe swoje życie, a na koniec się nawet nawróci, to kupił oliwę za późno i drzwi do zbawienia ma zamknięte. Kod "na listonosza" nie działa. Bo przecież lepsza przeterminowana, stęchła, zużyta, dogmatyczna i pusta kościelna oliwa niż bycie po prostu dobrym człowiekiem.
Nie trzeba było zresztą czytać między wierszami, bo stwierdził wprost, że nie wystarczy żyć dobrze, nie robić krzywdy, być serdecznym, czynić dobro. Najważniejsza jest modlitwa, sakramenty, kościelne fiku-miku.

Ameryki nie odkryłam. Jeśli ktoś nie pała miłością do kościoła, to dlatego, że razi go takie podejście.  Nie jest to też domeną wyłącznie katolicką, choć najpewniej przodują.

Całość kazania potwierdziła moje ponure zdanie, że tu wszystko sprowadza się do gimnastyki: wstań, uklęknij, wstań, usiądź, uklęknij, jakieś dzwoneczki, kadzidła, archaiczny język posępnych pieśni, beznamiętne klepanie pacierzy, harmonogram mszy, ofiara na tacę, wstań, śpiewaj, uklęknij. TO zapewni ci wieczne istnienie, zbawienie, dopuszczenie, odpuszczenie i zmartwychwstanie. A reszta niech się pocałuje w bezbożny tyłek, bo w kołysce nie zamówili dożywotniego zapasu oliwy - sympatii księdza. 

Coś mi się widzi, że pan Andrzej był dość daleki od trawienia czasu na kościelną gimnastykę i ksiądz dał mu to dzisiaj odczuć, ale miłosiernie odprawił mszę i ofiarnie pobrał odpowiednią opłatę.

Nie wątpię, że są ludzie, którzy mocno i prawdziwie przeżywają religię w tym wydaniu. Nie wątpię, że są umiejętnie zmanipulowani przez firmę „Kościół”, która w imię podniesienia swojej sprzedaży nawet w tak intymnym, rozpaczliwym dla bliskich momencie, nie omieszka postraszyć paluszkiem nad trumną. W imię strachu, który goni do kupna, w imię jedynej słusznej racji, monopolu.
Ale każdy ma swoje wybory i trzeba je uszanować.

Oświadczam i biorę Was na świadków, że jak wreszcie kitę odwalę, pragnę być skremowana i nie życzę sobie katolickiego pogrzebu.

Tak mi dopomóż bóg (z premedytacja pisany małym „b”- w wersji KK nie mam z nim wiele wspólnego) i święta naiwności :)

Notka sponsorowana subiektywizmem, rozczarowaniem i żalem autorki. Być może tylko ja tak odebrałam tę sytuację.

Toast, panie Andrzeju!

2 komentarze:

Anonimowy pisze...

Siostro nie jesteś odosobniona w swoich odczuciach i udało Ci się zajebiście trafnie wyrazić nie tylko Twoje oburzenie, ale z pewnością większości osób które chciały godnie pożegnać tak Wspaniałego Człowieka jakim był Pan Andrzej !!!!!!!!!!!!!!
Dołączam się to toastu Panie Andrzeju!

Anonimowy pisze...

Masz racje Moniu,kościół niby ma być zgromadzeniem ludzi wierzących,popierających się i pomagających sobie wzajemnie ale niestety to tylko mrzonka.Tam gdzie liczy się kasa i wydobywanie jej z biednych,nieszczęśliwych,szukających ratunku,pocieszenia nigdy w grę nie będzie wchodziła jednostka.W tłumie siła-taka jest religia,indywidualizm zanika w bezsensownych rytuałach i tak naprawdę jesteśmy sami.Pozdrawiam

GRY