wtorek, 9 sierpnia 2011

106 – dzwonki wietrzne dla alkoholików


Kiedy już człowiek sobie tak popija, to należy znaleźć jakieś praktyczne zastosowanie tego hobby. Umyślnie nie użyję brzydkiego zwrotu „nałóg”, bo czuję w nim złą energię, która od razu przywołuje mało radosne przypuszczenia, że przez umiłowanie piwa, wyglądam obecnie jak Axl Rose i to nie z młodych lat. Jednak rude kłaki + nalany ryj, jeśli kto lubi „Paradise City”, może nie są tak wstrząsające jak Val Kilmer teraz niż w roli Jima Morrisona lub Miki CoMaRurkę pomiędzy „Ćmą Barową” a „Wrestlerem”. Nieważne.

Albowiem, gdybym nie miała własnych zbiorów kapsli i zawleczek, domu pełnego alkoholowych trofeów, skąd, ach skąd bym wyczarowała takie urocze dzwonki wietrzne dla alkoholików? Jasne, mogłabym, przebrana za tłustą białą mysz, zakraść się na tyły ABC i w ogródku piwnym zebrać wszelkie potrzebne rzeczy. Lecz jakoś większą frajdę czerpię z kapsli własnych, okupionych bólem, brzuchem i wypłatą. Przepis prosty jest: bierzesz piwną krwawicę, dziadka do orzechów, kombinerki, kawałek sznurka i robisz sobie dzwonki, które potem wieszasz w sobie znanym miejscu, żeby ci przyjemnie brzdękoliły jak sygnalizacja dla niewidomych: - dzyń, dzyń, nie pij więcej!




Bardziej subtelną formą są dzwoneczki z zawleczek od puszek. Kto tam będzie wiedział, czy oderwałeś je z browarów, czy z puszek po coli? Dlatego można je dla niepoznaki powiesić np. w oknie domku na drzewie. Te dzwonki mają taki miły brzęku ton. Delikatnie sobie szumią jak szuwary, w których się Pudelsi tak kochali czule, że ich nad ranem znalazł rybak w mule. No, polecam.





Pamiętacie jeszcze serial „Dharma & Greg”? Oni tam mieli w swojej japiszońsko-hipisiarskiej chacie takie koraliki na sznurkach, układające się w obraz Mona Lisa. Od tej pory mam fioła na punkcie tego gadżetu. Kiedy pomyślę, ile jeszcze przede mną rodzajów piwa, żeby zdobyć  te wszystkie odcienie i kolory potrzebne na wzór – och, od razu cieplej na serduchu :)



P.S. w następnych odcinkach: Szklane Domy Żeromskiego z butelek po Lechu – kojąca zieleń wnętrza jako lek na strapione nerwy, aluminiowe osiedle- sen złomiarza  z kolekcji  piwnicznej, oraz nowatorska kolczuga antydresiarska z zawleczek po Piaście, na nocne wypady na miacho w wypadku poczęstowania herbatkę i ciepłym słowem.


Miło było, ale lecę coś zjeść, bo pamiętam, że ostatni raz coś pichciłam gdy panierowałam Złotego Cielca. 
Nazdrawie!


4 komentarze:

adar pisze...

Strasznie sie musisz nudzic dziewczyno.Jako nastepne proponuje:
-laleczki z psich odchodow
-tryskajaca moczem fontanna (oczywiscie starannie zbieranego u calej rodziny przez pare miesiecy)
-kosciol mariacki wyrzezbiony w kielbasie.

panna z Miśni pisze...

Muszę przemyśleć te laleczki. Kocich odchodów mam zdecydowanie więcej. Żal marnować.

Kacowy żywot Tomasza Katza pisze...

Weź sobie obczaj ten serial http://www.filmweb.pl/Futurama. Przednia rzecz. Chociaz przy Fineaszu i Ferbie wszystko inne jest blade:)

Nienawidzę starych bab w autobusach pisze...

Kalina wczoraj znalazła zawleczkę po browarze na podłodze i stwierdziła że to ulubiony materiał z którego mama robi naszyjniki:) Musisz posiadać niezłe moce przerobowe, bo takich zawleczek ot tak się nie dostaje.

GRY