Tęskniliście?
Na przykładzie poprzedniego posta widzę, że najbardziej cieszą Was moje nieszczęścia, więc ...czy opowiadałam Wam już o najgorszej miesiączce EVER?
Na szczęście są ludzie bardziej doświadczeni przez los niż ja. Dajmy na to sąsiad z góry - Marek.
Najpierw jego samochód próbowała skasować sąsiadka i nie wiem, jaki był motyw - może z upodobaniem smarował jej klamkę masłem? Może zatykał gumą dziurkę od klucza, albo po jakichś baletach pomylił mieszkania i odlał jej się do lodówki?
Następnie pług odśnieżający przeorał mu cały bok samochodu, ale zanim się o tym dowiedział, pisał do mnie smsa pełnego wzruszeń na widok pojazdu odśnieżającego pod bramą nr 14.
A dlaczego pisał do mnie? Bo tak się ostatnio złożyło, że zawodowo zostałam Królową Śniegu, choć królestwo moje tej zimy raczej globalnie ocieplone i małe, lodowe serduszko stopiło mi się niemal zupełnie. Żeby porwać sobie jakiegoś Kaja od Gerdy, musiałabym saniami zamiast po śniegu, sunąć po psich plackach.
Praca w służbach porządkowych na akcji zimowej jest w moim przypadku niezłym wyzwaniem, bo z solanką łączyło mnie dotychczas tyle, że mi się ewentualnie coś przy doprawianiu zupy mogło popierdolić. A jak chodzi o rozróżnianie floty, też jest ciężko, bo w motoryzacji zatrzymałam się na koniu pociągowym i do tej pory nasza osobówka jest dla mnie po prostu "czymś, co żre więcej niż cała rodzina razem wzięta". Jednakże robię istotne postępy, bo już wiem, że piaskarki są niebieskie.
Ścieżka zawodowa pełna jest niespodzianek, ale cieszę się, że w ogóle gdzieś prowadzi, bo po utracie poprzedniej roboty, zostało mi już chyba tylko sprzedawanie czarodziejskiej wody z referendum, albo aukcje agitacyjnych ulotek, zachęcających wtedy do wyjebania Rady Miejskiej, gdybym okrasiła je na potrzeby sprzedaży sloganem - "nikt w Wałbrzychu tego nie czytał! bądź pierwszy!".
W każdym razie, po wiadomości od Marka, myślę - no jak, kurwa, pod bramą 14? Tam nie wysyłałam. Nie ma opcji, żeby tam pług wjechał, bo zwyczajnie za wąsko, a jeśli jednak się dziad mieści, to padłam ofiarą jakiejś manipulacji, machając łopatą jak pojebana, siedem zim pod rząd. Jednak fakt, nie zmieścił się i Marek miał stratę.
Ale najfajniej to było kilka dni później, kiedy wichura przewróciła latarnię, która wpadła do bramy obok, przedtem spadając - tak! na auto Marka :)
A potem jeszcze ta kartka (zgadnijcie - na czyim aucie?):
Latarnia, która wpada do klatki schodowej, cudem nikogo nie zabija ;) i jeszcze nadal świeci to nie lada gratka więc przy okazji wywiązała się mała, radosna fiesta na dzielni, tylko Marek - nie wiadomo czemu był niezadowolony. A przecież żyje z ubezpieczeń. Wczoraj zresztą przyłapałam go jak grzebał paluchami przy domofonie, w nadziei, że go prąd popieści i może zgarnie odszkodowanie od Domagu.
Jednakże to było prawdziwe OSZCZEŻENIE.
Trza było się napatrzeć na to światło w bramie, bo od tej pory zostały nam egipskie ciemności. Latarnie nie świecą i cholera wie, czy ktoś to kiedyś naprawi, bo przecież wiadomo, że mieszkańcy Hrabstwa postrzegani są na tle innych dzielnic, jako ci, którzy nie potrzebują takich rarytasków jak szkoła, ławki w parku, czy bankomat, a zimową porą okopują się w zaspach i hibernują do wiosny (co tłumaczy moje problemy poznawcze w pracy - pierwszy pług "na żywo" ujrzałam dopiero w firmie). To po jaką cholerę nam światło?
Dobrze, że idziemy dzisiaj na chlanie do Rapów, bo jest blisko i nawet w ciemnościach powinnam trafić do domu. Gorzej, jeśli znowu się zgubię i pomylę drzwi z drzwiami sąsiadki i np. odleję jej się do lodówki?...
P.S. A może by tak pozwać Lasy Państwowe o odszkodowanie za to, że mnie ostatnio zgubiły na niebieskim szlaku?
Miłego weekendu!
I pamiętajcie - SZCZEŻCIE się latających latarni!
Scenka pracowa (zasłyszane):
Kierowca X podjeżdża po odbiór odpadów do jednej z fabryk wałbrzyskiej Strefy, gdzie nasi azjatyccy przyjaciele mają hopla na punkcie przepisów bhp i zachowania wszelkich możliwych norm i środków bezpieczeństwa. Żyją też w wiecznym strachu, że może nastąpić jakiś wyciek oleju, a Ochrona Środowiska namierzy plamę i zarządzi zrywanie całej kostki brukowej. Kierowca X czeka na gościa, który ma go pokierować.
W tym czasie czuje niestety nagły zew natury i nie bacząc na wszechobecny kontroling, daje na luz i postanawia się wysikać pod najbliższym budynkiem fabryki. Mija dłuższa chwila. Facet, na którego czeka, wreszcie idzie. Zbliżając się jednak do celu, zauważa niezidentyfikowaną plamę, przy której nadal stoi jej autor. Gość wpada w zupełną panikę i rozglądając się na boki dobiega, krzycząc: - Boże, boże! Ja pierdolę, OLEJ!!!
Staje przy kierowcy X, schyla się, wkłada palec w ciecz, po czym patrząc mu w oczy... oblizuje palec i z ogromną ulgą mówi: - Uff, to nie olej!
2 komentarze:
Nieee,no nie polizal czeciesz.
Polizał. Słyszałam z "pierwszych ust", które widziały, jak te drugie ssą. :)
Prześlij komentarz