Zupełnie zbałamucona kanonizacją ziejącą z każdego radia, telewizora i ze wszystkich internetów, przypomniałam sobie scenkę szkolną - przedświąteczną.
Jako, że w szkole gminnej, do której uczęszczają młode, wypisanie dziecka z zajęć katechezy jest zjawiskiem rzadkim i niezrozumiałym i nieomal widłami przebito Kocura, kiedy składał odpowiedni papier na ręce wychowawczyni zerówki, nie wymagam jakichś szczególnych atrakcji w czasie, kiedy dziewczyny mają "okienko". Nie śmiem pytać o zajęcia etyki, bo takie chyba nigdy nie zagoszczą w polskich szkołach, chyba, że będą je prowadzić zakonnice i katechetki.
Dzieciaki po prostu miały iść na tę godzinkę do biblioteki lub na świetlicę, a nawet czasem wpadał dodatkowy angielski, co śmiem twierdzić, bardziej przyda się mojemu dziecku niż meandry KKK.
Jeśli dobrze pamiętam, kiedy ja byłam w wieku szkolnym, czyli gdzieś w okresie mezozoiku, gdy przychodził czas rekolekcji, dzieci Szatana były zwolnione z zajęć i miały jakieś 3 dni wolnego. Jednak moje dostały informację, że mają stawić się w szkole, tylko bez książek i zeszytów. Nawet się ucieszyłam, że zaplanowano dla nich jakieś zastępcze zajęcia, bo lepsze to niż siedzieć w chałupie, kiedy mateńka w pracy topi się w liczbach i kodach odpadów, a excel wylewa jej się wszystkimi otworami.
I w tej beztrosce szkolnej, upłynęły mi 3 dni.
Dnia czwartego - w sobotę, Wielka Matka odpoczywała. Postanowiła zatem zamienić z przychówkiem pierwsze spokojne słowa, które zazwyczaj, w ferworze walki pomiędzy pracą-pracą a tyrą w domu, ograniczają się do wyszczekiwania poleceń i rozkazów, by natychmiast odgruzować klepisko z miliarda przedmiotów, które niezbędne są dzieciom do zabawy, a zabawa owa polega głównie na tym, żeby porzucić przedmiot w miejscu, w którym właśnie przypomniało się nam, że chcemy inny przedmiot, który natychmiast porzucimy, by pocwałować po następny.
Zagajam więc starszą - co tak właściwie robiła, kiedy dzieci były na rekolekcjach. Na co ona, że też na nich była. Oniemiałam.
I że w tym czasie oglądali filmy o Jezusie. Nie powiem - zagotowałam się, bo widzę, że wielkiej, wiejskiej manipulacji ciąg dalszy. Bo może nie jestem psychopatą (no dobra, może troszeczkę) i nie miotałam przekleństw, że od tygodnia dziecko lepi wielkanocną palmę i zdobi jajeczka, bo są to zajęcia manualne, a w ogóle nie sposób uniknąć zetknięcia z symbolami religijnymi i też nie o to w gruncie rzeczy mi chodzi...
No ale indoktrynowanie dzieciaka, który nie chodzi na religie, filmami o krzyżowaniu Jezusa... Po prostu sobie, kurde, nie życzę i już. I krew mnie zalała. Czarna i zła. I śmierdząca. Dobrze, że "Pasji" dzieciom nie puścili! I tak myślę, że to zwyczajny brak poszanowania woli rodzica i pogwałcenie moich uczuć antyreligijnych. I, że gdybym była chujem, to bym zadzwoniła do kuratorium.
Ale nie jestem. I wyjaśnię to sobie na zebraniu. Po dużej dawce nerwosolu, melisy i kocimiętki.
Lecz nagle w mojej głowie zaczęły składać się w całość strzępki niepokojących, ignorowanych w szale domowym, obserwacji.
No bo skąd niby, do cholery, Jagoda w klasie "0" może znać obszerny repertuar piosenek religijnych?
Czemu dopytuje się o Jezusa i życie w grzechu?
Pytam więc wprost: - Skąd to wszystko wiesz, dziecino moja, indoktrynacją nieskażona przecie, skoro nie chodzisz na religię?
- Nie chodzę, ale siedzę, mamo.
- ?
- No bo dzieci na religii siedzą przy wspólnym stole, a ja w kąciku przy osobnym i sobie maluję.
I piorun we mnie trzepnął siarczysty, ognisty, kulisty! Bo na to bym doprawdy nie wpadła! Że skoro dziecko siedzi w tym samym pomieszczeniu, tylko w kącie, to w zajęciach katechezy nie uczestniczy. I na dodatek w oślej ławce, jakby za karę.
No to spoko. Ja se zarżnę kota w ofierze na środku klasy, ale powiem, że dzieci nie były świadkami tego rytuału, bo je przedtem w kąciku usadzę.
Więc - czy ja przesadzam?
Czy faktycznie mam podstawę się wściec?
Ostatecznie i tak same gdzieś tam kiedyś się zdefiniują, ale miałam nadzieję, że niekoniecznie pod wpływem bombardowania ewangelizacją na chama.
Amen.
Scenka genetyczna:
Pierwsze zajęcia zuchowe. Kalina eksploduje z zachwytu, Jagoda początkowo też, ale potem przypomina sobie, że jest dzika i zaczyna płakać, tańcząc w kółeczku. Kocur dziarsko wchodzi w rolę zucha, rozkręca córkę do zabawy, jest git, ale sytuacja niestety się powtarza. Kocur pyta córkę, dlaczego nagle płacze, skoro przed chwilą tak dobrze bawiła się z dziećmi.
- Tato, bo ja jestem pół-tchórzem pół-człowiekiem...
:D
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz