sobota, 28 marca 2015

151 i pół - Dieta glutenowa


To już chyba 5 dzień diety glutenowej. Moje zatoki zwariowały. To już nie zatoki, to błękitna laguna. Młoda Brooke Shields pływa delfinkiem w mojej czaszce. To idzie ochujeć. Zwłaszcza z trójką dzieci.

Ja wiem, że już wielokrotnie się na to skarżyłam. Ale co zrobić - nie chce tych dzieci być ani więcej, ani - co gorsza - mniej.

Rano otwarłam ślepia i odkleiłam tę maź z twarzy. Obudził mnie jazgot, huk i widok nieporządku takiego, jakby co najmniej ten airbus zderzył się z moim pokojem. Kot wiedział wcześniej, że trzeba się katapultować, bo pojechał na fuchę. A ja zostałam.
Próbując sobie wmówić, że dam radę z siebie wykrzesać jakieś słabe resztki empatii do najmłodszych (w obawie, że te wysmarkałam razem z uszami), pomyślałam, że ugotuję coś wspaniałego, żeby chociaż na chwilę zamknąć im papy. Zaniosłam własną, ciężką od wydzieliny głowę do łazienki i poszłam się pluskać.

Jak myślicie, ile można wytrzymać słuchając jak cała trójka uporczywie naśladuje kwiczenie świń wietnamskich? Ile nieprawdopodobnie głupich odgłosów dzieli przeciętną matkę od zupełnego zwariowania? Co popchnęło matkę Madzi do straszliwej zbrodni? Czy szyją takie duże kocyki, co by mi się cała trójka przypadkiem wymsknęła, bo próg to ja se zaraz sama wystrugam i przybije na środku chaty... - Panie Władzo, co mi pan tu imputuje? To kocyki od Wszechmatki Cichopkowej! I od Muchy. One są takie słodkie, to jakże by miały zabijać?!...



Wczoraj też się musiałam tłumaczyć Policji. Siedząc wieczorem w robocie, przez okno dojrzałam dwóch mundurowych, oświetlających sobie drogę długą latarką emanującą różowym światłem. Od razu spanikowałam, bo skumałam, że to może zbliża się jakaś powtórka mojego wieczoru panieńskiego, ale emocje opadły, gdy przypomniałam sobie, że świetlny, falliczny miecz jest ukryty na dnie szafy. Aslan go pilnuje.

- Dobry wieczór, Panowie Władza. Jakie to zeznania planujecie ode mnie wymusić w ten upojny wieczór?
- A, pani, kolizja była państwa śmieciarki dziś na ulicy takiej a takiej...
Po szczegółowym wywiadzie, kiedy spławiałam panów, jeden wychylił się za biurko i szarpiąc drugiego za ramię, począł czytać z tablicy korkowej za moimi plecami:
- Ha, ha, "miesiączkuje woźna - będzie zima mroźna", ahaha!
- Musi pan pamiętać, że nie wolno tego nigdzie powtarzać.
- Dlaczego? - opanował się glina.
- Bo to najbardziej strzeżona prognoza w naszej firmie, na bazie której planujemy całą akcję zimową w mieście.
- Acha. Obiecuję. Do widzenia.

I tak to absurdalnie mijają kolejne dni. Ale to nic, to nic w porównaniu z tym, co wyprawia ostatnio Marek. Normalny sąsiad to przyjdzie szklankę mąki pożyczyć, ewentualnie po ludzku opierdolić człowieka. Ale nie Marek. On ostatnio przyszedł naszego psa pożyczyć. Czaicie? Psa.
Bo oni się z Adą zastanawiają nad wzięciem psa z przytuliska i sobie upatrzyli podobną do naszej sukę więc postanowili przeprowadzić odpowiednie manewry. Jak się z psem wychodzi na spacer, takim do kolanka itd.
Ale szczyt absurdu wyszedł z Marka wczoraj, kiedy przyszedł pożyczyć psa, żeby go zaprezentować swojemu kotu. Wojtek był tak zaskoczony pytaniem, że nie zdołał odmówić i bez słowa zapiął psa na smycz i oddał Markowi.

Ciężko nawet przypuszczać, co pomyślał sobie kot, który całe życie spędził w domu i inne zwierzęta zna tylko z Animal Planet. Równie dobrze można mu było przynieść aligatora. A co mógł myśleć mój pies, kiedy zamiast do parku, musiał pójść na trzecie piętro?
- Co oni, kurwa znowu wymyślili? O, jakie ładne mieszkanko! Czy mogę się tutaj wysrać?

No i dzisiaj, kiedy po upieczeniu tym potworom kosmicznej zapiekanki ze szpinakiem, próbowałam na pięć minut zapaść w drzemkę, bo poczułam, że jedna dziurka w nosie utworzyła tunel zdolny wciągnąć powietrze, co było szczęściem porównywalnym tylko do wygrania biletów na Bahamy.
A te dzieciaki skakały, tupały, kłóciły się i grały w chińczyka na śmierć i życie. Nie ma szans na chwilę ciszy, na jakże upragnioną stagnację.
Kiedy jechaliśmy naszym bolidem, a Kocur zaparkował na chwilę pod domem rodziców, wypuścił szarańczę z wozu, a ta pomknęła z jazgotem ujeżdżać babcię i dziadka, Wojt wycofał spod bramy z piskiem opon.
- Masz nasze paszporty i bilety lotnicze? - zapytał zdecydowany na wszystko.
- Mój lokaj już pilnuje nam walizek na lotnisku. Jedźmy.
 
Ale po drodze wszystko zapomniał i znów zawiózł mnie na popołudniówkę...


Scenka urodzinowa:
(Jagoda) - Kalinko, popatrz co dla Ciebie zrobiłam na urodziny!
Wyciąga z ozdobionego pudełka coś z papieru, na mój gust kapelusz członka Ku Klux Klan.
(Kalina) - Proszę, jaki ładny kurczak.
(Jagoda) - To MYSZ!

5 komentarzy:

Anonimowy pisze...

hej !
ja w sprawie majtek ;)
chcialam sie dowiedziec jak ta historia potoczyla sie dalej ?
nie ze wscibstwa pytam ani z ciekawosci tylko z babskiej solidarnosci ..

cichosza"

panna z Miśni pisze...

Hej, Cichosza!
Historia majtek nie potoczyła się dalej. Majty leżą bezpańskie. Żebym jeszcze wieszała jakieś pranie na dworze, mogłabym uznać, że przypadkiem gwizdnęłam sąsiadce. Ale nie, nie wieszałam. Może to jakiś znak, że mi się te galoty objawiły? Keine Ahnung.

Anonimowy pisze...

niee..
po prostu przypadek i jeszcze te "majtki" z firmy nieszyk -to spoko ;)moj syn jak wracal z internatu to w torbie przywozil rozne rzeczy jak nie czyjas skarpetke to kapec, Grunt to grzecznie oddac.
Znalesione majtki to problem bardzo popularny :
ostatni anons z neta cyuje
"Nasz specjalny wyslannik z miasta W. poinformowal ze znaleziono majtki
skradzione z "Ciuchlandii" w miescie W. Prawdopodobnie uciekajacy sprawcy po
prostu zgubili je skaczac przez plot.
Wg policji majtki naleza wlasnie do "Madzi", bliskiej a nawet bardzo bliskiej
znajomej Wojciecha G. pseudonim LALKARZ. Swiadczyc o tym moze slad wielkiej
lapy na majtkach - slad ten dokladnie odpowiada dloni Wojciecha G. ????

..ot proza zycia
cichosza


panna z Miśni pisze...

Co ja pacze? To może jakaś przypadłość Wojciechów ogólna jest? Ja pamiętam scenę z majtkami jak dawno temu chłopak mojej siostry poszedł na zakupy i zamiast pieniędzy wyciągnął z kurtki stringi Marty i odruchowo podał babie :D Ta sama Marta zresztą, zaspana leciała na jakieś spotkanie, a że była spóźniona, to szybciorem wskoczyła w jeansy z poprzedniego dnia i poszła. I tak idzie, idzie, wszyscy napotkani chichoczą i dopiero po paru metrach się zorientowała, że z nogawek szarmancko wyzierają rajtuzy i się za nią ciągną po glebie :) Więc coś jest na rzeczy z tą bielizną. Dlaczego np. skarpetki znikają w pralce, że wkładasz 2, a wyciągasz 1?!

Anonimowy pisze...

:DDDD
cichosza

GRY