środa, 18 marca 2015

144 - A jego imię sto czterdzieści i cztery


Od razu dało się odczuć, że dziś Dzień Świętego Patryka. Facet w autobusie zajebiście śmierdział trollem.
Jechałam tak w smrodliwym potrzasku, uwięziona od strony szyby, a wkoło tańcowały w parze odór niemytej dupy i częściowo przetrawionego alkoholu.

W dodatku co chwila gość wyjmował COŚ z ucha. Bałam się odwrócić. Desperacko szukając powietrza obserwowałam w odbiciu szyby. Okazało się, że to aparat słuchowy, który to - gdy już udawało mu się odkleić to od ręki, usilnie przestrajał, sądząc po odgłosach: piskach i ćwierkaniu maszynki. 
Pomyślałam życzeniowo: kurwa, facet, nastaw odpowiednio tak, abyś na jakiejś częstotliwości usłyszał moje myśli i błagam, przesiądź się na drugi koniec solarisa! Lecz niestety. Nie był to "Solaris" Lema, tylko zwykły miejski autobus linii nr 5 i żaden cud się tu nie wydarzył.

Jednak rozglądając się na boki, można było dostrzec pewne styczne. Pasażerowie falowali na zakrętach niczym cytoplazmatyczny ocean. Może tworzyli pewną formę inteligencji, jednak, zupełnie jak u Lema, nie sposób było zrozumieć ich tajemniczej natury i behawioralnego obłędu.
   
Konduktorka, jaką obserwowałam już wiele razy wcześniej, której miękkich, grubych ud nie gładził nikt od dawna, śmieje się rubasznie z charakterystyczną chrypą, flirtując z każdym potencjalnym adoratorem, który jest już na tyle nabity, że może zaryzykuje pytanie o wyskoczenie na jednego, może dwa, kiedy tylko tamta skończy swój ostatni dziś, nużący kurs. Ona ma odwagę i przewagę, ona handluje biletami. Małym pretekstem za dwa czterdzieści. Lub złoty dwadzieścia - za okazaniem legitymacji. To ona przecież podejdzie pierwsza.

Para: dziewczyna ładna, choć wyzywająca. Ma piękne włosy, układają się kaskadą na kurtce. Mówi szybko i agresywnie. On - już dawno oddał jej swój testosteron, bo wszytko inne też przepuścił. Nawet nie udaje, że się przejmuje, kiedy ona wyszczekuje tak, aby wszyscy słyszeli: - I pamiętaj, kurwa, że jak tylko, kurwa, wrócisz, a ja wyczuję od ciebie alkohol, to śpisz, chuju, na korytarzu! Jak chcesz się kurwa napić, to kurwa, napij się w domu! Jak człowiek.

W zasadzie zawsze w środkach publicznej komunikacji miejskiej czuję się jak na stacji badawczej. Jak na zesłaniu na taką stację, uściślając. Jak Kelvin albo Ellen Ripley. Tylko, że ja nie chcę, nie zależy mi na zrozumieniu, na odkodowaniu tych fal. Wolę pozostać na Nostromo, jeśli już naprawdę muszę tu być, w stanie hibernacji. Bo niestety jestem pewna, że każda próba porozumienia ze współpasażerami skończy się tym, że Obcy będą chcieli w najlepszym razie wpierdolić mojego kota. Chcę tylko wysiąść.

Wałbrzych nocą 17.03.2015.



(18 lat temu, wersja soft)

zawsze w tygrysie poranki 
o nas rozmyślam przez szybę
znów miejsca oblepią wariatki
namolne spojrzenia fałszywe
panie w namalowanych paznokciach
panowie co seksualnie niesprawni
sprawdzają witalność w łokciach
trącając tych co nieładni
reagują zapachy zmieszane
a zwierzęta uśmiechają swe pyski
macaniem dziewczęta rozgrzane
autobus rozluźnia uściski

Wałbrzych świtem 1997



(18 lat temu, wersja hard. dla miłośników grafomanii)


wtorek, 17 marca 2015

143 - Pani Pasztetowa


W drugim tygodniu odżywiania się sałatą, serkiem wiejskim i (śladem Stachursky'ego [tzn. za Stachursky'm, bo co prawda jem mało, ale śladem Stachursky'ego raczej bym się nie najadła]) kosmiczną praną , Kocur zapytał: - Jadę na Petro, chcesz hot-doga?

Kuuurwa mać! Ósmy rok związku, a on dalej myśli, że w takich przypadkach "NIE" naprawdę oznacza "NIE"?! To zupełnie jakby przyjął na serio, gdybym w sali porodowej wrzeszczała "Dziękuję, kochanie, zawsze o czymś takim marzyłam!!!".

Nieuwagę Kocura można po części wytłumaczyć przemocą, jakiej ostatnio doświadcza. Zwłaszcza we wtorki i piątki, a ostatnio również w soboty. Gęba oklepana, siniaki na plecach, wybite palce u rąk i u nóg. Gdybym wiedziała, że lubi takie rzeczy, to bym go biła w domu za zupełną darmochę, a tak płaci za treningi karate. I jeszcze nie ma go w chacie, bo się daje obcym oklepywać. 

Co gorsza, kiedy już jest, stale szlifuje swoje kwalifikacje przez YouTube i sobie teraz wyobraźcie, że np. myjecie gary, a w tle słyszycie stałą ścieżkę audio jak z oddziału geriatryczno-pulmonologicznego. Duszenie, rzężenie, bulgotanie i dźwiękowa biografia Lorda Vadera: https://soundcloud.com/siostrzyca/glos

No i tak się zastanawiam nad tą jego drugą naturą i co w nim jeszcze siedzi, jakiś przerażający szczegół, jakiś Wampir z Zagłębia na ten przykład. Może on tylko udaje, że wychodzi do roboty, a tak naprawdę po trzaśnięciu drzwiami zamienia się w Zdzisława Marchwickiego? Lub drwaloseksualną kobietę? I myślę, czemu, o czemu do jasnej dupy, w ciągu tylko jednego miesiąca 3 tygodnie spędza w delegacji? I że to może nie Warszawa wcale, bo jakiś taki opalony wrócił ostatnio, a tam przecież tylko jedna palma rośnie. I skąd ta droga torebka? I mi się to wszystko układa... do kupy. 

Bo może te wszystkie modelki z afery w Dubaju też wciskały rodzinie, że pracują w serwisie i że muszą jechać, bo gdzieś w Emiratach się spieprzyła klimatyzacja? A ten szejk srający kryształkami Swarovskiego to tylko duszna fatamorgana na pustyni... I kurde, dlaczego Kocur przed laty nazwał nasze wi-fi "Sheyk", a na dodatek w szkole średniej mówili na niego "Abdul"? I teraz jasna dla mnie się stała ta zagadkowa pomyłka Wojtka, gdy ostatnio powiedziałam: - wybierz te brązowe, śmierdzące w kociej kuwecie - a on mi na to, że nigdy nie był w żadnym Kuwejcie i żebym przestała go śledzić... I tylko czemu ręce ma białe?! Chciałam zapytać, zapomniałam.

A jak kto lubi takie tematy, to polecam kompletnie posrany felieton Witkowskiego, jak zawsze w sedno :) O tu (klik).

Tak więc Kocur zabawia się na wyjeździe, a ja znów jak ta Penelopa. Żeby chociaż Cruz, ale niestety nie. Mogę być co najwyżej Tomem Cruise. Złośliwym kurduplem w morzu dużych obowiązków. Żeby ta cholerna zima wreszcie się skończyła, to nie musiałabym już pracować na 3 zmiany i w związku z nockami w zestawieniu z amputacją Kota z domu, oddawać dzieci na noce do Dziadków, aby codzienny galop był wykonalny. 

Teraz wieczorami zostaję w domu kompletnie sama i gadam z psem, a ponieważ jest mi w tej chacie zupełnie łyso, nawet jeśli w tle dla niepoznaki włączę sobie kreskówki, to nie da się siebie oszukać, że w domu są dzieci. Nikt nie robi takiego burdelu i hałasu jak one. A tu cisza, spokój, higiena, gdzieniegdzie kot się zesra, albo coś potłucze. Zatem postanowiłam ograniczyć swoją egzystencję do spania przez cały dzień z małą przerwą na przypalenie dzieciom obiadu i spakowaniu szkolnych plecaków.


Bo w końcu widzimy się przez chwilę pomiędzy szkołą a wygnaniem.
I tak to właśnie jest z marzeniami o spokoju i chwili dla siebie. Człowiek sobie wyobraża jak to nadrobi zaległości w autoadoracji, filmy poogląda, pójdzie sobie całkiem sam na wycieczkę, polata po sklepach, w wannie poleży do wystygnięcia, tymczasem nie masz siły nawet zeskrobać się z wyra, albo przynajmniej odwalić psa na bok, bo już ci nogi ścierpły. I z tych snów o potędze zostaje ci dokładnie tyle werwy, żeby zmotywować się do pionizacji, bo trzeba wynieść skarpety do pralki. 
Te z wczoraj. 
Męża zresztą, bo tyle ci po nim zostało. 
I choć pamiątka sentymentalna, to jednakowoż zbytnio paruje.

Ta samotność jest nie przymierzając prawie jak lizanie metalowej poręczy na mrozie, kiedy jesteś sześcioletnim gówniarzem. Wyobrażasz sobie jak to będzie zajebiście, a tymczasem twój jęzor zostaje na balustradzie, a ty biegniesz do mamy zalany krwią, bełkocząc...


Scenka kąpielowa:
- Jagoda, wyszoruj sobie paznokcie u nóg. 
Bierze szczotę i cedzi do swoich stóp zupełnie zmienionym głosem: 
- A teraz, moje maleńkie, pokażę wam co to prawdziwy rock and roll!!!
- Masz ciekawe poczucie humoru. - Patrzę na nią zdumiona i przed oczyma staje mi scena z filmu "Inni", kiedy Nicole Kidman wchodzi do pokoju córki, a tamta obraca się przemieniona w staruchę. Moje dziecko też powoli odwraca głowę w moim kierunku i mówi:
- Widzisz mamo, takie fajne dziecko popsuliście...
Kurtyna, światła na sali zapalają się, gdzieniegdzie trzeszczy deptany popcorn.

No to nara, idę się wcisnąć w nocne tryby kopro korpo:

niedziela, 8 marca 2015

142 - Miesiączkuje woźna, będzie zima mroźna.


Ponieważ po ostatnim poście dostałam od Was wiele telefonów i sms-ów (głównie z pogróżkami), to piszę.
Zresztą i tak nie mam nic innego do roboty, bo jestem jak zwykle w pracy:

Ponadto będąc osobą niezwykle przywiązaną do tradycyjnych wartości, muszę dzień święty święcić i się bardzo oszczędzać, wszak dziś 8 marca.

Pamiętacie jeszcze tekstylną sromotę i krwiożercze galoty? O TUTAJ (klik).
Otóż ostatnio zadebiutowałam po długiej przerwie w kupowaniu ciuchów na Allegro. Pauza wynikała z tego, że wszystkie moje ciuchy wyglądają dokładnie tak samo i przez to w pracy myślą, że się nigdy nie przebieram, a w domu wiecznie stoję przy zlewie i nawet Modest Amaro nie jest mnie w stanie zmusić, żebym oddała fartucha. Ostatnio śmiałyśmy się z Olą, że możemy na spokojnie zgrywać przed swoimi facetami takie oszczędne panie domu, co to kasy na pierdoły nie wydają, bo jak już coś sobie kupimy, to jest to identyczne z tym, co kupiłyśmy ostatnio i mężczyzna w tym swoim upośledzeniu płciowym i tak nie zauważy różnicy.



No ale wracając: najpierw trafiłam na jakiegoś totalnego amatora z 57 punktami za transakcje. Nie pamiętam już co tak przykuło moją uwagę, ale musiało być zajebiste, skoro zdurniałam do reszty decydując się na kupno u allegrowicza-nowicjusza z (dajmy na to) Kiełbaskowa. Zapłaciłam przez PayU, ale pan rozpłakał się w mailu, że nie wie co to jest i kasa mu na konto nie doszła więc on paczki mi też nie wyśle. Przez dwa tygodnie serwowałam facetowi kurs w odcinkach jak kursorem myszki wejść na swoje Allegro i kliknąć "zleć wypłatę". Gość był jednakże odporny na sugestie i dopiero po serii pytań w stylu: - czy jeśli wysłałby pan komuś pieniądze, a w tym czasie komornik zajął tej osobie konto, to uzna pan, że nie było wpłaty? Mon Dieu!

Potem spodobała mi się bluza, która była wizualnie ucieleśnieniem mody z "Gry o Tron" i "Wikingów". Już siebie widziałam w tym ogromnym kapturze, ze zwiewnym trenem z tyłu, że tylko dokupić łuk na militaria.pl i jestem w niebie i zawsze o krok bliżej do renty psychiatrycznej jak chodzi o gromadzenie kartoteki. Ale potem doczytałam cenę. Chyba wcześniej nie założyłam należycie okularów. No przegięli! I co z tego, że była uszyta z jakiejś futurystycznej pianki? Ostatecznie sama sobie taką skroję, jak dopadnę obszerny kostium płetwonurka. Zadowoliłam się substytutem z bawełny i czekam i wiem, że przy moim szczęściu przyślą mi jakiś chujowy abażur...


A potem kupiłam sobie spodnie. Które niestety nie dały się naciągnąć nawet przy użyciu palety masła z makro. Więc postanowiłam zmienić niniejszym moje nawyki żywieniowe i np. dziś do roboty wzięłam sobie tylko jakieś 2 łyżki sałatki, zjadłam to już dwie godziny temu i zaraz tutaj oszaleję... Ale jak schudnę, to wiecie: będę musiała wyrzucić wszystkie moje ciuchy i zacząć kupować mniejsze i tą myślą się pożywię. Zamiast chleba i ziemniaków.

Odczekałam trochę. Nie działa. Strasznie chce mi się jeść.

Muszę sobie zająć czymś głowę więc nawiązując do poprzedniej notki, przypomniała mi się scenka, jaką dawniej opowiadała moja mama. Kiedy byłam na tyle mała, że dopiero uczyłam się mówić, pojechaliśmy na Mazury odwiedzić rodzinę. Po dojechaniu pociągiem, rodzice złapali taksówkę. Jedziemy w taxi i w pewnym momencie mijamy jezioro, na co ponoć wykrzyknęłam z wielkim podziwem:
- Ale wieeelka WÓDA! 

Jak chodzi o różnego rodzaju faile, to odkąd zatrudniłam się w obecnej firmie, zdarza mi się wracać "okazją" już dosłownie wszystkim: kontenerowcem, śmieciarką, zamiatarką, piaskarką. Ale ostatnio weszłam na nowy level: auto firmy zajmującej się dezynfekcją, dezynsekcją i deratyzacją :)


P.S. JEŚĆ!!!

Idę pogrzebać w odpadkach więc bye!
A na koniec krótki komix o Lucjanie:

czwartek, 5 marca 2015

141 - Garść scenek Matki Polki (zawsze psychicznej)

No dobra, padlinożercy - przybywam!


Jako, że ostatni post datowany jest bodaj na lipiec 1779 roku, czas tu wrzucić garść głupot, bo mi inaczej bloga admin skasuje i nic zupełnie mi już nie pozostanie, zwłaszcza, że niedawno ogłosiłam upadłość za sprawą częstych wizyt Wróżki Zębuszki.

W razie gdyby Zuckerberg też chciał mnie zbanować, to wrzucam niniejszym skupisko gaf i scenek z mojego walla. Strasznie czerstwe suchary, ale zawsze coś na początek. + bonusy choć równie słabe. Ja pierdolę - zaraz mi stuknie 35 lecie, a tu nic lepiej... To ja sobie teraz posłucham Izy Trojanowskiej (widzicie, jak mnie biedzi?), a Wy sobie poczytajcie.

1. Scenka kulinarno-historyczna:
Pamiętam, że przed laty w wałbrzyskim antykwariacie (tym od zabójstwa antykwariusza) nabyłam za 1zł kultową książkę prl-u "W mojej kuchni nic się nie zmarnuje". Pełną osobliwych przepisów jak ze spleśniałych obierek zrobić powidła dla całej rodziny i innych srogich rad. Dziś, po prawie 20 latach od tej lektury, ze zgrozą złapałam się na tym, że z uznaniem sama nad sobą kiwam głową, bo rozpaliłam w piecu 3-dniowym naleśnikiem...
 2. Scenka włochata:
- To dla Ciebie, Mamo - rzekła Gucia wręczając mi dwie papierowe chmurki z   namalowanym bohomazem.
- Dziękuję, a co tu namalowałaś dla mnie?
- KŁAKI.
- O, to ładnie z twojej strony, ale po co mamusi te... KŁAKI?
- Jak to po co? POD PACHY! 

 3. Scenka fekalna:
- Mamusiu, ależ coś śmierdzi z kuwetki!
- Pewnie kocica się z.... -urwałam, by nieco złagodzić i dodać "zbombała".
- Z E S R A Ł A ! - krzyknęła radośnie Jagoda, po czym spopielona spojrzeniem Pani matki zrobiła najgłupszą, zszokowana swoją śmiałością minę i sprostowała:
- Kupę strzeliła... Znaczy: WYDALIŁA, tak mamo, zdecydowanie WYDALIŁA...

4. Scenka relaksacyjna:
Wróciwszy z popołudniówki otworzyłam piwo, postawiłam na szafce i wzięłam się za chowanie umytych garów. Otwieram szafkę, w której trzymam m.in przyprawy, na co wypada szklany pojemnik z chili, przewraca mi piwo siejąc totalne spustoszenie itd.
Czyli to jest kurde ten CHILL OUT?!!


 5. Scenka ortograficzno-genetyczna:
Słyszę taki szaleńczy chichot Kaliny z pokoju. Przybiega zapłakana ze śmiechu i mówi, że czatowała z pewną dziewczynką i wywiązał się taki dialog:
(Dziewuszka) - Ale rzal...
(Kalina) - Żal piszemy przez "ż".
(Dziewczynka) - Wiem ale to nie warzne
(Kalina) - "Nieważne" piszemy w ten sposób...


To uczucie, gdy zaczynasz wierzyć we wspólne DNA...
6. Scenka dantejska:
Po trzech dobach telapawki z gorączką, w ten piękny, parawiosenny dzień mówię:
- Idę na działkę się wyciszyć, nakarmić ptaki, wybiegać psa i kota. Normalnie zen...

Kalina wyraziła chęć towarzyszenia mateńce. Poradziłam więc, żeby spakowała sobie książkę albo coś.
No i kurwa niestety. Kiedy już siedziałam wtopiona w leśną ciszę przerywaną świergotem otumanionych paszą sikor, sparaliżował mnie TEN DŹWIĘK.
-WTF?!
- Wzięłam flet, mamo!
...
czar prysł
ptaki spyliły
kurtyna.

7. Scenka-biedronka:
Czy Wy też (o ile pracujecie na nockach) po zejściu ze zmiany czujecie się jak na zwolnieniu warunkowym?
Otóż leżę zezwłokiem pod kocem pomiędzy zmianą a zmianą. Pomiędzy tyrką w domu a tyrką w domu. Kocur właśnie 2 tydzień w delegacji wyciera futro na warszawskich salonach (pozostaje wierzyć jedynie, iż wycieha tylko swoje futho).


Patrzę na wprost. W tym całym sajgonie od kilku dni wkurza mnie przyklejona na podstawkę na laptop mała naklejka z logo Biedronki. Doprowadza mnie do wścieku, bo jest metaforą całego bałaganiarstwa moich dziewczyn i mieszkania w tym niefunkcjonalnym kurniku. Oczywiście w natłoku obowiązków jakoś nigdy nie zdążyłam jej zutylizować.
Tym bardziej raduje się moje serce, kiedy w tej malignie spod koca łypię okiem niewyspanym i widzę rozczulającą scenę: Kalina pieczołowicie, co chwila patrząc na mnie z taką bezbrzeżną czułością, zdrapuje tę pierdoloną naklejkę, metaforę moich traum. Usypiam na chwilę przed nocką, w snach biegnę z córką boso przez łąkę pełną kwiecia... nie mamy żadnych zmartwień, nawet kleszcze zdechły, idealna harmonia, piękny świat...


Po czym budzę się i wychodzę do roboty. Wdziewając lewy but, mimochodem spoglądam na klamkę od wc-tu, na której malowniczo odstaje przyklejona na nowo naklejka z Biedronki...

8. Scenka psychodeliczna:
Wchodzę do pokoju, a tu na podłodze przy łóżku dziewczyn siedzi jakiś facet. Tężeję w progu i żołądek podlatuje mi do gardła. Ale po dłuższym przyjrzeniu się, widzę stary plecak turystyczny ubrany w ciuchy Kocura.
- Spokojnie, mamo. TO TYLKO MARCIN - wyjaśnia Kalina...

9. Scenka matematyczna:
Beaking news: Zapisujemy nasze dzieci na wszelkiego rodzaju kółka, żeby nie wystawały na kwadratach, a w przyszłości nie wchodziły w trójkąty.
Geometria życia by Miśnia & Kocur


10. Scenka paranormalna:
Pytanie do rodziców: czy w Waszych domach również mieszka niewidzialna dla dorosłych lecz doskonale widoczna dla dzieci istota o tajemniczym imieniu "Nieja"?
- Kto zrobił ten bałagan?
- Kto grzebał w moich rzeczach?
- Kto puścił bąka? etc.
Na co dzieci zawsze odpowiadają chórem:
- NIE JA!!!

 11. Scenka poetycka:
Kalina zaczęła pisać wiersze. Ten jest pierwszy. Widzę tu inspiracje nurtem naturalizmu, widzę Prusa, Reymonta, Zapolską, wreszcie widzę tego gościa z DPS-u, który przed chwilą moczył zad w kałuży, zresztą często to robi (zupełnie pijany). Moje dziecko ma rację w tej tęsknocie za szkołą...
12. Scenka topograficzna:
Małe, zaciszne osiedle w Hrabstwie Rusinowa.Przechodzę z psem i widzę "obcego". Akurat trafił na moją głupawkę.
- Przepraszam, gdzie jest Ha... ekhm, gdzie jest HA...? - zacina się człowiek.
- Han Solo? - zgaduję
- Ha..HAaae?
- Hans Kloss?
- Ggdzie HAa...?!
- Hannah Montana?!
- H h hh? - charczy facet.
- Honey Boo Boo? - dociekam zrezygnowana.
- HA-Dom-Ha-Opieki hh.
- Acha - prosto i na lewo.


 A teraz proszę Państwa zbiór głupich fotek, aby zakończyć ten żenujący wpis:

Z serii Wielkie dzieła flamandzkich malarzy: "Dziewczyna z perłą":
Z serii: kinematografia - Piraci z Karaibów: "Klątwa Czarnej Perły":
Z serii dokument: "Szlakiem pierwszych Piastów":
Z serii reality show: "Rolnik szuka żony':
 Z serii święta i okazje: Walę tynki:

oraz okaz specjalny:
Z serii bajki: "Kot w butach"


 Tak więc - do poczytania! :)


wtorek, 8 lipca 2014

140 - Hot Chick (notka pisana na stojaka)


Radio ma przerwę w nadawaniu moich wypocin, dla odmiany więc opiszę swoje porażki na tym sierocym, porzuconym dawno temu, blogu.


Pamiętacie notkę Glass Diet ?


Niestety, zamiast zmądrzeć, tylko jeszcze bardziej wdepnęłam w grząskie bagno wieku średniego. A co za tym idzie, kiedy już kobieta wkracza w kuriozum subtelnego określenia "milf", nie odważy się nawet na śmietnik wyskoczyć bez makijażu, choćby nawet miały ją tam oglądać tylko stada dzików, radośnie wpierdzielających bio, z którymi zaraz będzie się mocować w odpadkach. Ale z klasą.


Kiedyś, gdy byłam młodą dzierlatką - straszną potwora, ale jakże młodą, wszelkie zabiegi poprawiające urodę bawiły mnie do łez, dyndając i powiewając zabawnie tuż poniżej nietkniętych celulitem bioder. 

Ewentualne spa, solary i inne głupoty pozostawały w mojej świadomości zatrzaśnięte w skrzyni pogardy wraz ze stadem foczek i plastikonów, które parają się tymi makabrycznymi praktykami, pompując sobie to i owo kosztem szarych komórek, bo kogo obchodzi, że od niej wonie bergamotką, kiedy przez pryzmat zbytniej palmy na punkcie wyglądu, dla mnie zwyczajnie ciągnie pastwiskiem...

No i kurwa, niestety. 

Kiedy to z coraz większą rozpaczą patrzałam w lustro i już-już owinęłam się w białą flagę, w moich porytych zwojach zakiełkowała nieśmiała myśl, by jednak uciec się do sztuczek współczesnego przemysłu kosmetycznego, czy jak tam zwał stwarzanie iluzji, że można wyglądać lepiej i że to w odbiciu to tylko el chupacabra, tudzież zwykłe urojenia i że to nie zmarszczki i że to jeno pękło lustro...



Zaczęło się od paznokci. Tzn. tipsiarą zostałam prawie rok temu, na okoliczność własnego ślubu, bo zwyczajnie pomyślałam, że Kocur nawieje, jeśli będzie musiał wciskać obrączkę na te łapska grabarza. Okazało się, że po nałożeniu jakiejś akrylowej maziaji na paznokcie, one potrafią być twarde, co znacznie ułatwiło codzienne funkcjonowanie, np. obieranie ziemniaków, czy fakt, że od tej pory mogę podrapać się po plecach własnoręcznie, zamiast biec za każdym razem do parku i śladem pierwszych Słowian, chrząkając ocierać się o drzewo.


Dałam się więc skusić i umówiłam się do zaprzyjaźnionej Joli na pedicure i to był z Jolą czysty orgazm (no może niekoniecznie dla Niej): zobaczyć 2,5 kg własnego startego, martwego naskórka i chociaz w cholerę łaskotało i przy wyżynaniu odciska, który swoje korzenie ma prawdopodobnie w samym jądrze ziemi, z trudem powstrzymałam się od kopniecia Joli prosto w twarz (wszak jeszcze myslałam, że mam kopyta), polecam - no coś wspaniałego! 

Co prawda z ledwością doszłam do auta, bo zostały mi amputowane moje wieloletnie podwaliny i okazało się, że jednak nie mam metr-sześćdziesiąt, tylko 155cm, jak i od tego dnia nie noszę butów 46, ale no kłaniam się w pas, na takie coś warto się wybrać.

Tknięta fazą - podaruj sobie odrobinę luksusu, będąc w tym raju rozpusty, stwierdziłam, że przecież dlaczego nie solarium? I ochoczo wskoczyłam do dizajnerskiej trumienki, gdzie przez 7 minut powiew 65 st. Celsjusza w fioletowym świetle lamp, w mojej głowie zadziałał skutki uboczne, że zarumieniona jak mulatka z Bon Prix, walam się po piasku, a fale jeziora w Karpicku zawstydzone moja urodą i odcieniem, cofają się i pienią i śmierdzą, jak zawsze zresztą, kiedy przybieżamy na urlop...


Efekt był fajny. Rili - rili. Wreszcie, choć w połowie, zrozumiałam Rynkowskiego "Dziewczyny lubią brąz"! Dotychczas interpretowałam tekst jako hymn dedykowany kobietom-opiekunkom osób starszych za naszą zachodnią granicą.


Odczekałam zalecane dwa dni i w ten, z piosenki T.Love, upał jak fiut, pognałam na skrzydłach mojego urojonego lepszego wyglądu na kolejną sesję w trumience. Symbol jest tu o tyle jasny, że w mojej rodzinie namiętnie schodzimy na rakowskiego i zupełnie nie powinnam się opalać, ale przecież luuuuz!


Jola akuratnie siedziała w gabinecie, zapewne depilując jakąś wadżajnę, ponieważ drzwi były zaryglowane, a na nich kartka "nie przeszkadzać". Zameldowałam się wesoło jodłując Dzień Dooobry i wyświergotałam pracownicy salonu, że ja na solarium. Przyszłe szczęście już ociekało ze mnie brązowymi litrami.


- Na ile minut? - pyta dziewczyna.
- Na 45 oczywiście! - miałam ochotę wrzasnąć, ale jakaś niedobita jeszcze doza rozsądku powiedziała za mnie - na ciut mniej :((


Kiedy wyszłam z trumienki, uśmiech szybko zszedł był z lica mego... Lico owo było tak czerwone, że przeciętny mieszkaniec Hrabstwa skłonny pomyśleć, iż tydzień ładowałam dynks z Gajowym. Założyłam torebkę na głowę i po uiszczeniu odpowiedniej opłaty, udałam się do domostwa. W drodze na przystanek, z niepokojem odkryłam, że moja dupa syczy, skwierczy i generalnie chyba ma jakieś 100 stopni. I to nie chodzi o bąki.

if you know what I mean.

Głupia, głupia Miśnia! 
Wszystko jest dla ludzi, ale z umiarem. 
Z umiarem, cholerny amatorze! 
Moja zachłanność ma efekt taki, że gorączkowo - tak, zdecydowanie gorączkowo, zastanawiam się, jak dziś zasnąć mocząc półdupki w dwóch miskach z maślanką? Jak WYSIEDZIEĆ jutro w pracy?! Jak żyć, panie Premierze?

Wiele jeszcze wody upłynie (zwłaszcza tej do zmiany kompresów), aż się nauczę umiaru.


Dziś na kolację usmażę sobie placki ziemniaczane wiadomo na czym. Trza szukać pozytywów. Oszczędność gazu, nie wiem, darmowa sauna, jak wlezę do wanny... I rzeczywiście, nigdy nie byłam taka gorąca, jak po 30-tce :(




GRY