No, moi drodzy. Oko mi blednie. Przeczuwam, że czerwień się utrzyma gdzieś do połowy października, nie dalej. Tak że jeśli ktoś ma teraz jakieś ważne sprawy dotyczące ratowania świata, to tak na biegu i piszcie na priv. Do końca nie wiem czy jak oko zblednie, to stracę moje czarodziejskie moce, choć pewnie po prostu będę działać w konspiracji pod jakimś tajemniczym pseudo w stylu: Miśnia, Wiedźma z Buchenwaldenburga lub Lukrecja Borgia.
Trochę żal mi tego oryginalnego oka, bo to zawsze jakiś plus w mej nieciekawej urodzie. Wiecie, są różne typy urody: „zima”, „jesień” etc. Ja prezentuję raczej „zgniłe przedwiośnie” dla koneserów lub kiperów wręcz. Skoro nie mam wizualnie nic do zaoferowania, to przynajmniej miałam czarodziejskie oko a’la David Bowie. A tak – powrót do szarej rzeczywistości w lustrze, która co dzień jakby bardziej brutalna. Nie stać mnie na botox, lifting, coaching, mekong, ylang-ylang i inne dziwne słowa, nawet na pół protezy pośladka, no to umówiłam się z Olą na balejaż. Może nie zatrzyma to procesu starzenia i w rezultacie wyglądu E.T., ale liczę chociaż na złagodzenie efektu.
W ogóle to jesień nas najszła, skubana. Nie wiem czy to można gdzieś zgłosić jako przestępstwo? Ja jej przecież nie prosiłam, sama wtargnęła chamsko na moje terytorium. Wpadam wczoraj na ziemskie włości , a tu wszystko zasypane listowiem. Nazamiatałyśmy się z Jagoda jak wściekłe, ale przy okazji ładnie nam wyszło śpiewanie na dwa głosy „wszystkie liście spadły z drzew, mamy teraz niezły chlew”. Ja wiem, że nie jest to aż tak wybitne jak Saszki „przyszła jesień, spadły liście, czuję się niezajebiście”, ale przynajmniej próbowałam!
Zresztą nie bez przyczyny o tym piszę, bo jestem nieutulona w żalu, że Sasza zaniechał pisania i jedną z pierwszych misji superbohaterskich, będzie właśnie zmuszenie go do reaktywacji bloga. Choćbym miała nawet przywiązać go do jego perkusji i przez dwie doby wygrywać na gongu walczyka. Saszko, może jestem wieprzem, ale rzuć no czasem jakąś perłę!
Nienawidzę jesieni. Jesienią zawsze mam paskudne myśli, a przy moim paskudnym charakterze, to o jedno „paskudnie” za dużo. Trzeba chodzić w kalesonach, a w knajpach zaczyna się picie, jest tłoczno i duszno, olewa nas kelner; i tak skończymy o świcie.
Tak zwana polska złota jesień to niechybnie powodzie, lawiny błotne, + 2 st. w słońcu, którego nie ma, wicher 10 w skali Beaforta, nieustający wysięk z nosa i laski w złotych kurtkach. A jak już jest nawet ciepło i słonecznie, to ja czeznę na cholernej centrali.
Zresztą idę w zakład o różową bieliznę mojego ex-męża, że „polska złota jesień” to termin uknuty na potrzebę nazwania tęsknoty za polskim syfem, w którą czasem popada polski emigrant, który właśnie beztrosko żłopie drinka z palemką na jakichś Hawajach, Akapulko i innych Ryjo De Żanejrach i od tego popijania we łbie mu się p...rzewraca.
Człowiek smętny, pożółkły jak ten liść, żądny rozrywek. Jutro się rozerwę, będę palić. Skoro nie mogę gwałcić i rabować, to spalę wielką kupę liści, patyków i innych habazi, bo już pół działki zajmuje (gdzie ja posieję tytoń i chmiel na wiosnę?). A przy okazji kill grilla się odkurzy i przyswoi w jedzeniu trochę palonego plastiku po Inżynierze. Aby godnie pożegnać ciepłe dni i na przypiecku czekać pół roku na następne. Więc niniejszym na tych wirtualnych kartach spraszam wszystkich Rapów, Dudków, Żuków i Krystynów na grilla. Tym bardziej, że męscy przedstawiciele dwóch pierwszych rodów (szlachetnych jak borowiki) bardzo lubią skakać przez ognisko, co udowodnili na ostatniej historycznej 40-tce, dzięki czemu na szkole jeszcze czuć swąd okopconych jajeczek.
Joł!
P.S. Jah!God-a skończyła 2 lata :)
P.S.2 Kalina chora :(
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz