Zaniedbałam kroniki Hrabstwa, bo zajmowałam się seksem i przemocą (Sex & Violence). Ale głównie tym drugim.
W domostwie nadal war. Kalina (nazwijmy ją Koreą Północną) ostrzeliwuje Jagodę (Korea Południowa), ta rewanżuje się natychmiast, trwa wyścig zbrojeń, giną niewinni cywile.
Wyrywam sobie z bezsilności włosy i staję przed lustrem pokryta czymś na kształt meszku płodowego. Dobra, myślę, przynajmniej zaoszczędzę na farbie Londa, krwawy burgund, mającej pierwotnie zilustrować stan mojego wzburzenia wywołany przeterminowanym macierzyństwem.
Totalny brak energii, króliczek Enerdżajzer padł wśród pól marchwi. Sypie się wzmacniacz. Od ciągłego wrzasku zwariował mój czujnik audio. Z lewego głośnika huczą basy matki, prawy generuje tylko wysokie soprany dzieci, które piszczą jak bracia Bee Gees. Upiorna kakofonia. Porysowana płyta Matki Polki przeskakuje zacięta na prośbie o spokój.
Reinstalacja kodu „Nie kłócić się!” nie powiodła się. Komunikat ERROR – błąd 202 – skoryguj dziecko.
Klikam Pomoc. „W razie problemów zresetuj dziecko 1 opakowaniem gumy rozpuszczalnej Mamba i załaduj system od nowa”. System przetwarza cukier, żuje, mieli, migają diody, soprany wyją dalej.
Organoleptycznie można dokonać prymitywnej diagnozy uszkodzeń. Dziecko spocone od wrzasku łatwo się przegrzewa. Potencjometry pokazują stan bliski eksplozji, oporniki staja oporem, Matka B. w klapie Wałęsy jeży włosy na głowie, napięcie skacze niebezpiecznie.
Dzwonię do serwisu w Świebodzicach. W końcu to w ich oddziale nabyłam oba egzemplarze dzieci. W każdym razie tam, dwukrotnie, półprzytomnej mnie szeroko uśmiechnięta pani wręczyła z gratulacjami, ubrane w kolorowe kaftaniki (bezpieczeństwa) zawiniątka. Już teraz wiem, że ów uśmiech wynikał z ulgi pozbycia się ich z ramion, a co za tym idzie, podniesienia skuteczności sprzedaży.
Sygnalizuję problem. Pani w słuchawce głośno przełyka ślinę. Widocznie fabryka ma więcej zwrotów, odkąd w 2005 wykupili ją Chińczycy. Milczy chwilę, a potem oznajmia, że po dwóch latach gwarancja mija i muszę monitować w głównym dowództwie koncernu, w prowincji Kuejczou.
W przypływie determinacji udaję się do Chińskiego Sklepu w byłym PDT. Ale tam tylko szybko strzelająca zmiękczeniami, skośnooka pani, wciska mi do koszyka poliestrowe skarpety dziecięce, stringi z kreszu – rozmiar XXXL, żelbetonową łopatkę do jajecznicy i perfumy ze zubożonym uranem. Kasuje mnie za to 16,50 i każe wyjść.
W domu szukam instrukcji producenta. Jest! Niestety też po chińsku. Rozpacz.
Powietrze wypełniają odgłosy wojny, krzyki, waśnie, piski. Irytująca ścieżka dźwiękowa kończy się kiedy magnetofon szpulowy wypluwa taśmę, która zawija się na szyi Matki Polki i próbuje ją udusić jak szal Isadory Duncan, wkręcony w nieosłonięte koła Bugatti…
terapia masą solną trwa... |
czy skoro w nieformalnym związku z Kotem wychowuję 2 Borówki, to powód, żeby Jogobella się ze mnie nabijała?? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz