wtorek, 17 lipca 2012

126 - Bajohajo Rhapsody

Tydzień bez dzieci. Dziewiczy teren. Powinien być chroniony prawnie jak park narodowy. Nikt nie brzęczy, nikt nie żąda, brak wymuszeń rozbójniczych, totalna mañana...


Photobucket


 
Is this the real life?
Is this just fantasy?


Sterty nieposkładanego prania wylewają się z misek, można grzmotnąć się w pościel o 2 w nocy i wstać (albo i nie) przed południem. Kto ma mieć pretensje - pies? Niee, pies włóczył się ze mną cały wieczór. Kąpiele, mleczka, bajeczki, nocniczki, siostrzane odwety? HA! HA! HA!



Photobucket


Mama, ooh, didn't mean to make you cry,
If I'm not back again this time tomorrow,
Carry on, carry on, as if nothing really matters.


Spoko! Poradzę sobie. Jakoś wytrzymam ten stres bycia samemu z książką, w której nie trzeba czytać po 15 razy tego samego zdania, bo akurat ktoś komuś, pomiędzy jednym a drugim (tym samym) zdaniem, wsadził do oka palec i to w dodatku nie swój.



Photobucket


Mama, life has just begun
But now I've gone and thrown it all away.
Mama, ooh, didn't mean to make you cry,
If I'm not back again this time tomorrow,
Carry on, carry on, as if nothing really matters.



Ależ nie spieszcie się, dzieci! Wykorzystacie w tym czasie Kocura i Babcię, True Blood, na miejscu, pośród jezior - zdetronizujecie wszystkie komary. Still a better lovestory than Waldenburg!



Photobucket



Photobucket



Photobucket


 Too late, my time has come
Sends shivers down my spine
Body's aching all the time.
Good bye, everybody, I've got to go
Gotta leave you all behind and face the truth. 


(Kocuru dzwoni - emerdżensy - dzieci biją się o zawartość tlenu w powietrzu na przykład).
Stan harmonii nie potrwa zbyt długo.  Oni niedługo tu wrócą. Oni zawsze wracają...



Photobucket


Scaramouche, scaramouche, will you do the Fandango.
Thunderbolt and Lightning, very very fright'ning me.




Photobucket



Easy come, easy go, will you let me go?
Bis-mil-lah !
No, we will not let you go. (Let him go)
Bis-mil-lah !



Photobucket

No, no, no, no, no, no, no!
Mamma mia, let me go.
Belzebub has a devil put aside for me, for me, for me.
for meeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeeee............................


czwartek, 9 lutego 2012

125 - Born to be wild!


W obecnej sytuacji ktoś z przypadku, interpretując tytuł posta, stwierdzi w 100%, że jestem tubą Patryka Wilda :)  A miało nie być o szkołach…

OK, więc zanim jeszcze zaczęło zamarzać paliwo, zaczęłam dokarmiać ptaki. Wydałam już na to pół rocznej pensji, ale za to ptaki dosłownie odrobią mi to w polu w sezonie na truskawki, kabaczki, tytoń i marihuanę (teraz się przyczepią, że jestem z Ruchu Palikota!). Pół rocznej pensji w moim przypadku to odpowiednie porównanie, jeśli wziąć pod uwagę, że Lupa liczy mnie hurtowo i za kg słoniny płacę mu 6 zł. Codziennie uparcie pokonuję w śniegu po kolana około 1 km pod górę – nie wiem dokładnie, zawsze byłam cienka w określaniu odległości, np. wiecznie mi za daleko do odkurzacza. 

Czasem wlokę za sobą dzieci, ale ostatnio zamarzają na zakrętach. Zachodzę w ostępy leśne mojego rancza i uzupełniam karmniki, dozowniki, gwoździe na kule tłuszczowe, orzeszki wiewiórkom etc. Przy okazji zostawiam co nieco dla etatowej myszy (które to już pokolenie?), z którą żyję w symbiozie w altanie. Mysz cwana jest. Przeprowadziła się z byle dziury w ścianie do szafy na ubrania z linii „późny PRL w Domku Na Prerii” (jeśli jeszcze pamiętacie styl outdoor Halyny). Tam zamieszkała w wyściełanym jakimiś szmatami  bucie Inżyniera, a do drugiego lubi sobie podejść ulżyć. No i tak się przedzieram, wiatr w twarz, śnieg w usta, kij w oko. Ch w D tej zimie.
Podobnie wczoraj, zbliżam się do celu, zdobywam ten biegun, z biegunką, bo bilans rodzinny z ostatniego tygodnia widzę tak:

2 dzieci po zapaleniu oskrzeli
1 dziecko po 1 jelitówce
2 dziecko po 2 jelitówkach
matka po 1 jelitówce
babcia po 1 jelitówce
ojciec - 1 złamany palec u nogi
urlopie - trwaj!

Gdy WTEM! Z krańca działki obok wystają wypatroszone zwłoki zwierzęcia. Chyba zając, nie wiem dokładnie, nie chcę podchodzić, bo jestem z dzieciakami i już widzę tę jazdę (Użyłam słowa „jazda” – to pewnie ja jestem tym rodzicem, który straszył Zdzisława Dobrowolskiego, Jezu! Powiedziałam „Jezu” – to na bank jestem z PIS!). Nastroszona sierść ofiary, resztki jelit, sople krwi… Poczułam się nieswojo.

Więc dziś poszłam już tylko z psem. Mijam miejsce zbrodni, wokół wielka pustka, bo nikt w zimę tam się nie wybiera, poza mną. Ciarki mnie przeszły dramatycznie, ale lezę dalej i nagle mały zawał serca, bo z karmnika coś wielkiego zaczyna się wzbijać w powietrze. Nie pierdol, że pterodaktyl ?! – krzyknęłam zupełnie bez sensu do psa. Pies nie zdążył przekartkować atlasu ptaków, jaki nosimy ze sobą, ale już dostrzegłam – jastrząb! Z moją słoniną w szponach! Za 6 zyli! Już wiem skąd resztki ptaków tu i ówdzie, to nie koty, to nie przeterminowana karma, to on. 14 gatunek ptasi, jaki widziałam tam na własne oczy.

I w tym oto momencie poczułam się jak Timothy Treadwell czyli „Grizzly Man”. Jak ktoś nie wie, odsyłam do filmu Wernera Herzoga. Rozdziobią mnie kruki i wrony, pożrą krwiożercze sikory, dziki, zdziczałe psy… strach karmić ptaszki!




Photobucket




Photobucket








czwartek, 19 stycznia 2012

124 - Ferie - feria furiosa



Musiałam dzisiaj wziąć taksówkę, żeby dowlec się do roboty. Plecak wielki jak na Kilimandżaro, zdolny pomieścić ofiarę mordu razem z owiniętym wokół niej dywanem. W środku maleńkie ciałka, kadłubki lalek na akcję UNICEF. Czas nagli. Trzeba wymalować buzie, przyszyć włosy, ubrać etnicznie i zrobić z każdej paraczłowieka.  Ponadto znaleźć chętnych, najlepiej oddanych fetyszystów Prusa „Lalki”, sprzedać i zebrać fundusze na dzieci w Sierra Leone. 

Chęć pomagania innym ma różne wymiary i warstwy. Poniekąd przyzwyczaiłam się, że to nie idzie w parze ze szczęściem własnym i ościennym, ale czasem zdaje się, że szalona wirówka absurdu mieli moje życie bez pardonu i wypluwa pasztetową, którą strach podsunąć nawet psu.

Mamo, poczytaj bajkę o kotku! – jęczy córka, próbująca umościć się pomiędzy stertami nieposkładanego wiecznie prania. Druga w tym czasie nie znajduje miejsca na oddech, strzelając tytułami książek z półki, bo odkąd nauczyła się czytać i odkryła kod do zaszyfrowanych dotąd informacji, 60 razy na minutę domaga się sprawdzenia, czy dobrze jej idzie. Nie teraz! Szyję Eskimosa! – syczę znad włochatego kaptura, jakby to była jakaś odpowiedź. Zgiń, przepadnij, zła potworo, odejdź wampirze, daj żyć. Chłop w delegacji, pies piszczy pod drzwiami, koty chcą jeść, dzieci chcą wszystko, a ja wiszę na niemilknącym telefonie z igłą w zębach, pośród pędzących przez mieszkanie jak krzaki pustynne kul z kurzu, sierści i farfocli. Mamo, kupę! Mamo, chlebka! Mamo, mamo, mamo!

Dlaczego nie masz dla mnie czasu? – bo szyję lalki, żeby dzieci w Afryce miały co jeść.  – Ale ja też jestem głodna – mówi Jagoda, która zawsze spuentuje celnie każdy wybieg swojej starej. Najgorsze ferie w życiu moich dzieci trwają, bo trwa walka o szkołę, która nie pozwala zająć się niczym innym na poważnie. Nie ma czasu na sanki, na lepienie śnieżnej baby, na spokojne pogadanie o dinozaurach, na wytarcie tyłka bez irytacji. Za to są nasiadówki w „Wilczym Szańcu” u Piotra, narady w szkole, analizy, proktologia danych z dupy, brzęczący telefon, domowa pasmanteria, dredy dla szmacianego Murzynka i wyrzuty sumienia żrące cię w nocy razem z poduszką, bo wiesz, żeś chujową matką.

Jestem zła i podła, bo marzę o tym, aby te wszystkie osoby, które stworzyły problem, zaznały tego samego. Tak, chcę, aby ich dzieci gardziły nimi, aby nie mieli czym skleić codziennych obowiązków do kupy, żeby się palił ich grunt pod nogami, niech ich przegoni życie sraczką jak po xennie extra. Droga karmo! Mam listę osób, o których zapomniałaś! 



GRY