sobota, 30 października 2010

rozpaczliwy rozdział 37 bodaj ...


Miłościwi Czytający!

W klinice pod wezwaniem Matki Polki bez zmian. Trup ściele się gęsto, prawie tak licznie jak pogłowie myszy przynoszonych przez Rumbę. 

Nazwany roboczo "Wywoływacz Pawia", przyniesiony przez dziecko szkolne, najnowszy wirus, zatacza szerokie kręgi. Ostatnią noc pokutował Kocuru - przybity do muszli, z misą na kolanach, a dziś dopadło Jagodę. Tak ni z gruchy, ni z pietruchy, za to obficie marchwią i kartoflem (bo akuratnie była zupa wielowarzywna). 

Niech mnie ktoś zastrzeli! 

Makabryczna wyliczanka - zastanawiamy się z Inżynierem i Halyną, - huz next? No, wybaczcie, ja nie mam czasu na haft ozdobny, ja rano po psa muszę jechać. I w ogóle - jestem w szoku, że pomimo miliona wiadomości, rozesłanych po ludziach, nie znalazł się NIKT godzien Atosa...

Żeby było zupełnie śmiesznie, to kiedy noc zastała pawiem Kota, na skutek jakiejś strasznej wichury, nie było prądu w całym Hrabstwie. Przyświecając sobie telefonem i próbując skierować strumień w kanalizę, człowiek się musiał nagimnastykować.  I tu bardzo do sytuacji pasuje tekst Sosziego, że to były "egipskie plagi w egipskich ciemnościach".

Tak właśnie nawiązując do plag, zemsty, armagedonu, wichury i Sosziego, to oto przyczyna braku opisu Wuja w podstronie:



Sud But True. R.I.P. itd. Najgorsze jest to, że jego rodzona matka - Ciocia Krysia-Misia nie zanotowała tego faktu, bo buszowała w Galerii...

No to mam ostry dyżur, jakieś 2 miesiące bez mała. Szpital na peryferiach i Żena za pultem. Pewnie to wredne, ale tak sobie myślę, że skoro Kalina pojechała do taty na łikend, to mogłaby (czy ktoś mi kiedyś wyjaśni pisownie "by" - razem czy osobno, do diaska?) obdzielić go sprawiedliwie pandemią, zarazą, pomorem i pożogą? No bo niby czemu on ma być fun, cyrk, zoo i wesołe miasteczko, a ja kaplica, kostnica, pawulon i przybudówka w aptece? No, sorry, Wrona, ale to jest nie fer. 

Jezu... nikomu nie życzę bycia matką. To chyba gorsze niż bycie na liście dłużników Urzędu Skarbowego. I w ogóle, jeżeli już jesteście lub zamierzacie być rodzicami - przenigdy nie puszczajcie dziecka do szkoły! Śmierć, zniszczenie, czarna flaga, wymioty, katar, owsiki i cholera. Poza tym lekcje religii, nieszczelny bidon w plecaku i zadania domowe. Stanowczo odradzam!

Wasza, gasnąca, Matka Polka

piątek, 29 października 2010

APEL!

No dwóch mi się nie uda wziąć, ale może ktoś chciałby przygarnąć tego fantastycznego psa:


mogłabym go przywieźć w niedzielę do W-cha...

czwartek, 28 października 2010

rozdział 36 - kilka piosenek i puszka Pandory

Ahoj!

Wasz Koszałek-Opałek zamiast zaszaleć z sierotką, pod wpływem twórczego kaca po koncercie Włochatego, postanowił spisać dzieje Hrabstwa Rusinowa. Już dawno ktoś powinien to zrobić, ale na ogół wszyscy są zbyt pijani.

Urodziłam więc podstrony, na które kliknąć możecie po prawej stronie i jak Alicja wskoczyć do krainy opiumowych czarów. Są tam charakterystyki postaci koczujących w Hrabstwie i występujących w pamiętniczku Matki Polki oraz opis miejsca akcji, w którym płynie owoc żywota naszego, amen. Człowieki, które nie znalazły się w opisie, niech się nie obrażają – już zbieram na Was kwity, wysyłam zapytania do IPN-u i tankuję lecytynę w celu odświeżenia zapleśniałej pamięci. Osoby, które chcą negocjować swój opis, mogą znosić dary pieniężne i inne dobra na znany Wam adres.

Chciałam sworzyć kronikę tych podszytych uranem ziem, zanim podniosą nam stawki za gaz, prąd i wodę i wszyscy będziemy zmuszeni wyprowadzić się do Burkina-Faso. W tym celu zastygłam katatonicznie przy laptopie na długie dni, podczas których poza zaniechaniem mycia, jedzenia i sikania, nie zdarzyło się nic wartego opisania. 

Ze stanu kronikarskiego odrętwienia wyrwał mnie brutalnie kolejny wirus, przemycony przez Kalinę ze szkoły. Ja podejrzewam, że pani od biologii ma jakieś tajne laboratorium na zapleczu i otwieraczem rozbabrała puszkę Pandory z jakąś cholerną epidemią. Czy pani Wojtczak nadal tam uczy?

W każdym razie, od 3 w nocy trenowałam bieg na przełaj i skoki przez płotki z miską na wymiotki. A właśnie tego ranka, pierworodna miała jechać z grupą na występ taneczny. Zamiast tego wiła się jak performerka voo-doo, z pianą na ustach do 10 rano. Do tej wielogodzinnej sceny pasowałby podkład muzyczny z Chylińskiej „Będę rzygaaaać!”, ewentualnie Ewelina Flinta „Żałuję, że cię zjadłam”. Rewelacyjnie komponował się też „Pawia Krzyk” Dżemu, ale dałam sobie spokój z oprawą przedstawienia, bo pomiędzy miską a kibelkiem składałam właśnie w szoku „Złote Jajo”.

Strasznie mi żal, że mój mały słoń nie mógł pojechać na występ i udowodnić , że nie stłucze całej porcelany w składzie. Foto z próby robiła Daniela:


Jak co roku, jak w piosence – włamaniami jesień się zaczyna. Zdemolowali mi działkę. Jeżeli kiedyś będę miała przyjemność złapania sprawców, od razu dzwonię do wytwórni z roboczymi zdjęciami do „Piły 16”. Jeśli jednak nie uda mi się poznać ich osobiście, niech będą pewni, że jeśli przed lustrem 5 razy powtórzą „Matka Polka”, zmaterializuję się tam i doprowadzę do podobnego stanu ich chałupy.

Ten Rudy Dziadu – Lucjan strasznie się rozbisurmanił. Podsikuje w kątach. Ostatnio przegiął i strzelił Tadeuszowi do butów wyjściowych (wejściowe były w szafce). Inżynier jeszcze nie wynalazł sposobu na naprawienie kota.
Boję się, że pójdzie w radykalizm, owinie głowę szalem Halyny, sprowadzi kota do piwnicy, gdzie zmusi go do nagrania video, na którym Lucek będzie przekonywał inne koty, że sikanie po domu jest naganne. A potem Inżynier użyje pieńka i siekierki. 


No i jeszcze, oczywiście zupełnym przypadkiem odkryłam taką aukcję:
Tylko muszę jakimś cudem otumanić rodzinę, aby bezwolnie wyrazili zgodę, naćpać czymś Kocura, żeby mnie zawiózł do Jawora...

wbrew pozorom...
to tylko pieszczoty...

piątek, 22 października 2010

XXXV - RODEO

Tęskniliście? ;)
Całe 4 dni bez posta, normalnie detox. Ale już, już odpalam Mogiłła Fajerfox, lepię baner, piszę pierdołły.

Istotna informacja: chyba mam pomysł na opanowanie histerii religijnej u córki. O radę spytałam Żuka, w końcu jako stary metal i szatanista powinien mieć swoje szamańskie metody. Odprowadzaliśmy akurat dzieci do klasy, kiedy córka nie chciała oddalić się spod tablicy o tygodniu papieskim, czy jakoś tak, bo pragnęła mnie koniecznie zaznajomić z matką Jezusa (Hi, Miśnia! Hi, Maryja!).
Żuk zawyrokował egzorcyzmy. Wszystko mu się w tej metalowej głowie pomieszało! Widać, że dawno nie praktywkował zażynania kur w świetle księżyca, bo przecież egzorcyzmy, to wyganianie Złego i przywoływanie Dobrego. Złu z dobru mu się porypało. Ale dał mi trop jak dr Wilson Hous'owi. Odprawię egzorcyzmy do góry nogami, powinno dać rezultat. Co prawda będzię ciężko, bom na bakier z gimnastyką i od dawna nie byłam na wspinaczce, ale poświęcę się (tfu!).

Z przeżyć religijnych, to Kocuru doznał wiek chrystusowy. Chcieliśmy go ukrzyżować, ale osobiście się wystraszyłam, że ktoś buchnie krzyż z Kotem i schowa do kancelarii Bronka. A skoro nie mam kasy, żeby jechać po upatrzonego psa do Strzelina, to skąd wezmę na kota z Warszawy?
Poza tym nie wiedziałam jak on ma odsunąć głaz narzutowy z parku, jak go schowamy w grocie na 3 dni. I był problem ze znalezieniem Łazarza, mieliśmy tylko kilku łgarzy tudzież łazanki.
W końcu zrobiliśmy najazd na chatę Eli, ale jak się ma w domu dwójkę dzieci z zapaleniem oskrzeli, to się trzeba szybko zwijać w pielesze i oddawać uciechom odflegmiania.
Więc Kot uznał, że biba ma się odbyć w sobotę. Świnia – wie, że mam wtedy nockę.

Oto foto. I kocurówka od Dudków :)

młode lico starego Kota
strach na lachy

szalona Kapelusznica
jubilat chwali Pana

Jest zimno i wczoraj spotkała mnie zamieć śnieżna. Coś strasznego. Nie ma słońca, nie mam gdzie wieszać prania! Pozostaje mi zmusić się do wypadów na strych. To stanowczo za wysoko i za daleko. Moje uśpione jak niedźwiedź w gawrze mięśnie nóg nie są gotowe do takiego wyczynu.
Uprawianie tego sportu jest dla mnie równie abstrakcyjne jak propozycja położnej, kiedy wiłam się wijąc (powijając?) Kalinę, żebym sobie na piłce gumowej z uszami poskakała. Co ona paliła? - pamiętam, że pomyślałam wtedy nim zamordowałam ją wzrokiem. Jakaś niewidzialna siła właśnie przybiła mi podbródek do klaty, jak na loopingu, ruszyć się sposób na madejowym łożu, a babie się wydaje, że mam siły i humor na festyniarskie dyscypliny sportowe i gumowe podskoki po korytarzu przy akompaniamencie chlupoczących wód płodowych. Już się widzę jak wymachując pępowiną niczym lassem oddaję kolejny sus krzycząc IHAAa!
Już się widzę, jak biegam na strych z trzema misami prania dziennie.

Oddajcie mi lato!

drzewo z głową kota
brodata dziewczynka
Kalina miłuje jesień
parafutro

niedziela, 17 października 2010

XXXIV - czynnik bezPSI c.d.


Tak sobie myślę, że dobrze mnie Kocuru do bramy wepchnął jak ten „akita” pies się miział i wkładał mi w dłonie wielki, mokry łeb. I wejść chciał ze mną do domu i najpewniej zamieszkać, podmienić się z Lolą. I patrzył na mnie młodszy, piękniejszy, syn fabrykanta, króla bawełny...

Zbyt podatna jestem na takie hop-siup plumki w tej mojej chorobie sierocej. Nie powinnam w najbliższym czasie wyłaniać się z domu, skoro nawet Elvis The Dog wydaje mi się słodkim pluszaczkiem, a jego ślinotok na moim ubraniu jest niczym nektar, ambrozja, mirra i kadzidło.

Najbezpieczniej jednak będzie czytać Pudelka.

No i boli mnie kieł. Oczywiście, ja wiedziałam, że to się kiedyś stanie. Ale, że porzucenie kła = zabieg wpuszczenia w kanał wiertła i kapsuły na miarę tych z akcji ratowniczej w Chile, to zostawiłam sobie bydle na sytuację kryzysową. Która nadejszła. Chyba. Niestety, mimo ćmienia i boleści, nie pali mi się do chirurga szczękowego, bo przecież z kanału nie wyskoczy 33 utytłanych, radosnych górników, tylko ja wyskoczę z gabinetu, z rozdartym (dosłownie i metaforycznie) ryjem, pozbawiona 200zł w dodatku. Chyba jednak chcę być już na tyle stara, by mieć sztuczną szczękę i jedyne zmartwienie w obrębie jamy gębowej to dylemat czy użyć butaprenu, czy może poxipolu.

Auuuu!

XXXIII – czynnik bezPSI

Z psów pozostał mi tylko pies Pawłowa. Nie potrafię opanować odruchów wychodzenia z psem, nalewania świeżej wody psu, poszukiwania psa, nasłuchiwania i w ogóle co zrobić z częścią obiadu, która lądowała w misce, żeby było miło psu. Którego nie ma. 

Po dwóch dniach coś zaczęłam widzieć na oczy. Niestety głównie widzę Brak. I Pozostałości. No bo jak tu uprzątnąć kojec, smycz, miskę, pozbyć się?
To zupełnie bez sensu i to zupełnie nieodpowiedni moment, ale łapię się na szukaniu ogłoszeń o psie w internecie. Takim samym, chociaż to oczywista pułapka, bo drugiego takiego nie ma. Głupi syndrom zasiedlenia kojca, żeby nie rozpamiętywać. 

Ale jaki zwierz tak pokocha moje dzieciary i stado kotów? Która spanielica będzie tak pozytywna, cierpliwa? która z miłości dostanie pokarm i wykarmi kocięta? Która napije się ze mną piwa dla towarzystwa i nigdy nie będzie miała mnie dość? Wolałabym mieć ją naprawdę, a nie już tylko w formacie jpg. Tak więc poszukuję klona. Mission Impossible!

No i dla zainteresowanych, wczoraj po osiedlu, w deszczu biegało takie coś za mną (po to chyba, żeby mi już całkiem serce w plasterki pokroić jak salceson), piękny pies, podobny do akity, albo komuś zwiał, albo ktoś go wyrzucił:


Ku pokrzepieniu serc:







piątek, 15 października 2010

Tribute to Lola (Wega)


Strasznie jest pożegnać najlepszego psa pod słońcem. 
Zostały tylko zdjęcia, 14 lat wspomnień i ciężkie serducho...


czwartek, 14 października 2010

XXXII - bezendu bezsensu




Dzień Nauczyciela dniem wolnym od edukacji.
Jaka to radość, że mogłam runąć w pościel z kory w eklektyczne wzory za 15 zł. Nie musieć się ciągnąć z rana po placówce, będąc  po nocce. Aż miałam ochotę z tej wdzięczności wycałować i wypieścić całe ciało pedagogiczne od stóp do głów. Ale ciało miało wolne. Cierp ciało jak chciało.

Ale, ale.
Miałam za to czas, aby udać się do stałego w ostatnich trasach wycieczkowych punktu – przychodni zdrowia (szczęścia i pomyślności). 64 raz w ciągu ostatniego miesiączka.

A miało być tak pięknie: 
w myślach już widziałam ten fest, jak biję rekord w dziedzinie zdrowości dziecięcej i wpadam  tam pierwszy raz od 2007 z dopiero 46-letnim dzieckiem. Z powodu ukąszenia przez makaka lub też reakcji alergicznej na muzykę z MTV.  U progu wita mnie odświętnie odziany w latex personel, kwiaty, orkiestra, 102-letnia Eleni śpiewa  „nie było ciebie tyyyle laaat!”.

Niestety – chuj w bombki strzelił, choinki nie będzie. Mikrob nie chce się wyprowadzić. Żąda meldunku, nazwiska, testamentu, prawa dziedziczenia suszonych grzybów Halyny i wszystkich patentów Inżyniera.

Tak więc, skoro miałam dziś wolne od szkoły i codziennych składek na cele szczytne, mogłam na luzie wypruć się w aptece z 70 zyla na medykamenty od mankamentów odporności.
Jeżeli to jednakże zawiedzie, natrę dzieci proszkiem z owych banknotów i włożę na 3 zdrowaśki z termoobiegiem do pieca. Robiąc tym samym użytek z lektury „Antka” czy "Anielki", bo że niby po cholerę straszyli tym dzieci w podstawówce?


Z nowości czyli z biuletynu „0-1” to 
1.- jakiś gnom per fołn stwierdził, że po głosie to ja mogę mieć ze 38 lat. Życzę ci, człowieku, aby cię spektakularnie obesrały wszystkie gołębie z ul. Moniuszki.
Po 2.- pożegnałyśmy odbiornik telewizyjny na centrali. Tzn. nieodbiornik termowizyjny bardziej, bo nie odbierał niczego (nawet bogatym i nie dawał biednym), ale grzał jak tralala. Niniejszym kineskop kitę odwalił, Hałs nie pomógł, a nawet na organy nie wziął.

Na szczęście, niezastąpiony Rysiu odkrył w czeluściach swego garażu złoża rtv i mieliśmy wczoraj uroczystą odsłonę nowego-starego TV.
Jakież było moje zdumienie, gdy wyszło, że „Czterej Pancerni” to wcale nie serial o zbieraniu bawełny w czasach kryzysu z wątkiem polskim. Że tam nawet Szarik nie jest afroamerykaninem, a Wiesław Gołas jest w zasadzie biały, nawet jeśli czarno-biały.

Że Jukendens to nie jest japoński teatr cieni.

Że kablówka ma więcej niż 4 kanały.

Że ustrojstwo można sterować pilotem.
No, ale to akurat Zło. Bo oszczędzę sobie spalania 0,0001 % kalorii przyswojonych na centrali, gdyż zamiast wstawać i przełączać, muszę teraz pijać płyny moczopędnę, co by dupsko choć do toalety ruszyć.


Muszę kończyć, moi drodzy. Bogini Kali wzywa. Mam tyle syropów, kropli, naparów, które muszę zaaplikować doustnie, donośnie, do-zad-nie, a wszystko tymi samymi rękoma (bo i niby skąd innymi?). Tylko wizualizując sobie hinduskie bóstwo jestem w stanie to urzeczywistnić.
Hare! Hare!


EDIT:
Dobrze, że miałam już napisany ten tekst. Mogłam zająć czymś bolącą od myślenia i wyrzutów głowę.  Bo podpisałam się pod wyrokiem. I za dwie godziny umrze mój pies. Kukła, która z niej pozostała. Cierpiąca, bolesna, biedna. Jestem zimną suką. Idę wyć do kąta. Pierdolę cały ten zen.

XXXI – Panowie, zdrada! Jesteśmy w dupie.


Padłam ofiarą spisku i podłości.
No bo po kiego prącia hartowałam ci ja dzieci me? Po co strzelałam kółka po parkach, lasach, zdrożach i bezdrożach. W słońcach, mrozach, deszczach niespokojnych, w potargany sad.

Odmrażając zad.

Wystawiam każde powite dziecko na wielogodzinne interakcje z atmosferą i stratosferą. Ciągnę się po plenerach, wózkiem pancernym, chustą lnianą, ręcamy własnymy, wożę, noszę, saneczkuję. Rżnę lasy maczetą i zdobywam z młodymi szturmem okolicę.
Od pierwszych godzin po porodzie, niemalże wlokąc jeszcze łożysko (nie mam czasu tego rodzić, zaczepi się o chaszcze - samo odpadnie), w koszuli szpitalnej w fatalną żyrafę, zielonej.
Z wytryskiem mlecznym, z mymłonem rozdartem. Codziennie. Nawet jak inni nie wychodzą. Mnie do domu z dziećmi mogą zagnać tylko ciemności. I to zasadniczo dlatego, że po omacku boję się przyprowadzić ze sobą jeszcze jakieś obce dzieci, które skoro przyniosłam, wypadało by pokochać i wychować jak swoje.

Miast się szlajać w zaspach i błotach, umęczona acz ambitna, prozdrowotna;
miast odziewać w cienkie kurteczki gdy na dworze latają niedźwiedzie polarne;
miast machać krucyfiksem przed antybiotykiem i pilnować coniennego zeżarcia po bananie: mogłam tabor dzieciów trzymać w domu, a sama bez stresu i naporu zająć się czymś ważkim, ważnym, pożytecznym.
Mogłam tkać gobeliny, lepić gremliny z plasteliny, smażyć halibuta. Na ten przykład.

To wszystko ściema i hochsztaplerka. Ludożerka chce cukierka.
Wystarczył miesiąc szkoły i od 1 września mam na wychowaniu Mikroba. Hart ciała wziął w łeb. Bo szkoła = spustoszenie w domu, zarażanie siostry, zarażanie matki, dziadków zarażanie, bulgot gluta oskrzelowego, bankructwo ogłoszone w aptece, odflegmianie pomiędzy powtarzaniem kolejnych wersów wierszyków religijnych na piątek, zwątpienie, szczekanie kaszlem, walenie barana w elewację przychodni. Niepuszczenie dziecka do szkoły. Puszczenie dziecka. Czyli strzał w stopę. I cały proces od nowa.

Ja nie jestem przyzwyczajona. Czego wy chcecie od mojej rodziny bakterie, wirusy, roztocza, drobnoustroje, czego? Nie mam pieniędzy, akcji, wpływów. Powtarzając za Bruce'm Wszechmogącym: wracaj skąd przybyłaś, małpko z dupy!
Zgiń, przepadnij, zła mordo mikroba! Ja chce znowu spać po nocach.

Chujnia z mujnią z patatajnią.

środa, 13 października 2010

XXX - laleczka z saskiej porcelany


Nienawidzę małych elementów!
Chcę zdjąć z mebla Tylko Jeden Przedmiot, natychmiast z jazgotem walą się na glebę paralele drobiazgów. Próbuję łapać w locie, spadają parabole koralików, kredek, kulek. Tańczą, tańczą, tańczą parabole. Fruwają cząstki elementarne, dziesiątki puzzli. Chcę pozbierać, haczę zadem o następne. I tak w kółko. W kółko i krzyżyk.
Już noc, pragnę opaść po 12h pracy i 2h galopu z trzódką, a siedzę na dywanie i układam drewnianego lwa. Lwowi brakuje jednego elementu. Znam cię na pamięć, ty lwu pierdolony. Zdekompletowany.

Wiem, mam bałagan.

Kiedyś to zrobię: wyrzucę wszystkie bibeloty, pluszaki, układanki, klocki i postawie na środku jedną wielka, betonową zabawkę. Może być słońce z parku. Albo fontanna. Sztuk jeden, nie do przesunięcia, nie do zepsucia.

Jak dwójka małych ludzi może uczynić taki rozpiździel?! Ułożyć z zabawek gigantyczne stosy, figury niemożliwe, których dotknięcie grozi głośnym zawaleniem. Na podłogę, do podziemi piwnicznych, do jądra ziemi. A potem wrzutem przez skorupę na drugą półkulę, do Chin, najpewniej do jednej z fabryk tego zabawkowego badziewia, które wypiera mnie z własnego terytorium i kiedyś sczeznę pomiędzy owieczkami, plastikowymi garnkami, odwłokami lalek, zduszona kłakiem pluszowych misi. Misiów.

Oddaj innym dzieciom. Tako rzecze matka-Halyna. Rzecze i złorzeczy przewracając się o konik bujany, dwa wózki zabawkowe i gadający po niemiecku pociąg. Jednocześnie, bo stoją w nieśmiertelnym szeregu.
Ale nie, nic nie da się wyrzucić, każde pudełeczko po tik-takach na wagę złota. Każdy śmieć ma swoją historię i histerię, imię, jest niezbędny. Ryk, szloch, tęsknota, żal.

W horrorach dzieci boją się potworów wychodzących z szafy. Ja mam swój horror – szafę na zabawki. Leżę z kołdrą naciągniętą na nos (o ile Kot nie jadł uprzednio strączkowych), patrzę w ciemnościach w jej kierunku i słyszę złowieszcze szepty kudłatych piesków, chichoty niedźwiadków, mlask gumowych krokodyli. Widzę jak przez szparę łypią złym ślepiem puchate kaczuszki, żółte zajączki i ta picza - Barbie. Boję się...

(Kocuru, naddaj kordłę)

wtorek, 12 października 2010

XXIX – zniewolicz chipujące jaszczury!

Rapy to strasznie dziwy w skrzynce pocztowej mają. Nie to, żebym im grzebała, sami dali. Szerzą propagandę.



Achtung na jaszczury od dziś, mogą zniewolicz człekokształtnych! Chyba, że ktoś ma w posiadaniu telefon do zbawiciela Aśtar Śeran Aśramnato. Widać facet na Węgrzech urodzony, takie nazwisko a'la Miklosz-Bambosz, mało medialne, mientkie, nie to co Komorowski, Kruczkowski. Ale nie należy się zrażać – Ocalenie nie ma narodowości.
I jeszcze ten czeski adres andele-nebe.cz, miodzio!
Niemiecki też gut: himmels-engel.de (hells-angels? angeles-merkel?).

Bożesz, czemu dzisiaj wszyscy zamawiają taryfy pod szpital położniczy? Jakieś grubsze rodzenie było, symultaniczna mammografia? Wymiana łożysk może?
A jeśli, co gorsza to jednak dzieci, to chyba im rozum odebrało, żeby dać się powić w tym mieście wunglaków i JP. Chyba, że na nowootwieraną galeryję Victoria poleciały. Bo otóż, drodzy Wałbrzyszanie, od 16.X. będziem mieć na mieście galerianki, takie prawdziwe – jak w Warszawie. 
Ci co nie wiedzą i nigdy nie widzieli, tłumaczę: galerianka, to jest bardzo młoda kobieta w rzymiankach ciężko pracująca na okrętach o napędzie wiosłowym zwanych galerami. Kiedy dwie galery spotkają się w jednym miejscu (galerii), dochodzi do abordażu czyli walki wręcz, zwycięzca otrzymuje sponsora okrętu. Po abordażu często występuje abort tudzież aborcja.

Szefostwo pojechało na ryby, ale złapało tylko wilka. Polarnego w dodatku. Bo zimność wielka spadła na kraj. Aura jak w piwnicznej izbie Marii Konopnickiej. Jestem zaniepokojona brakiem słońca, azaliż tylko w jego blasku widać mój balejaż i błyski czerwieni w odcieniu Michaua Wisznievskiego. Ola robiła mi owłosienie, a jak wyciągała szydełkiem pasemka spod czepka NRD-owskiej pływaczki, to wyglądałam tak:


Scenka fekalna:
Przy porannym przewijaniu mocuję na dziecku pampersa, nachylam się, już mam zapinać, ale ona się wzbrania i mówi:
- Ćzekaj, ćzekaj, jeście tylko puszćzem bonka...
A nie rzuca słów na wiatr(y).
- Moja córka! - szepnął wzruszony Kocuru, roniąc łzę z dumy i wzruszenia.

Scenka z łosiem:
- Jagoda, powiedz ŁOŚ.
- Nie powiem ŁOŚ.

sobota, 9 października 2010

Odezwa do Narodu!



Skan brzydki, ale idea dobra. Jeśli popierasz inicjatywę - wydrukuj, rozpuść po znajomych, rodzinie, odeślij na podany adres lub zadzwoń na podany numer. Czas goni - listy trzeba oddać najpóźniej do 16.X.
GRY